Tracy patrzyła, jak Kim w swoim koszmarnym przebraniu maszeruje w stronę drzwi...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Mimo dręczących ją obaw nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Kim wyglądał na niedbałego, bezczelnego punkrockowca.
Tracy wrzuciła pierwszy bieg, pojechała na drugi koniec budynku, tak jak proponował Kim, i zaparkowała za jakąś furgonetką. Opuściła szybę i postawiła na dachu antenę. Wsadziła stereofoniczne słuchawki na uszy i włączyła wzmacniacz. Po porannej próbie ustawiła pokrętło głośności na zero. Teraz ostrożnie wzmocniła głos. Natychmiast usłyszała Kima mówiącego z przesadnym hiszpańskim akcentem.
- Szukam roboty, każdej roboty - mówił, przeciągając samogłoski. - Jestem spłukany. Słyszałem w mieście, że bierzecie ludzi.
Tracy włączyła magnetofon i spróbowała się zrelaksować.
 
* * *
 
Prędkość, z jaką zaprowadzono Kima do biura kierownika ubojni, zrobiła na nim wrażenie oraz dodała mu odwagi. Kierownik nazywał się Jed Street. Był niepozornym mężczyzną z okrągłym brzuszkiem wystającym spomiędzy półbiałego, poplamionego krwią kitla. W rogu biurka leżał żółty kask. Przed nim piętrzył się olbrzymi stos kwitów zakupu bydła.
Gdy Kim wszedł do biura, Jed spojrzał na niego kpiąco. Niemniej po paru chwilach wyraźnie zaakceptował jego wygląd i nie robił do niego żadnych aluzji.
- Pracowałeś już kiedyś w rzeźni? - zapytał Jed. Odchylił się na krześle i bawił się ołówkiem.
- Nie - odparł niedbale Kim. - Ale zawsze jest ten pierwszy raz.
- Masz numer ubezpieczenia społecznego? - spytał Jed.
- Nie - rzucił Kim. - Mówiono mi, że nie będę go potrzebował.
- Jak siÄ™ nazywasz?
- Jose. Jose Ramerez.
- SkÄ…d jesteÅ›?
- Z Brownsville, Teksas - powiedział Kim bardziej z południową intonacją niż z hiszpańskim akcentem.
- Jasne, a ja z Paryża, Francja - odrzekł Jed, wyraźnie nieświadomy językowego potknięcia Kima. Pochylił się na krześle. - Słuchaj, to jest ciężka i brudna praca. Jesteś na to gotowy?
- Jestem gotowy na wszystko.
- Masz zielonÄ… kartÄ™?
- Nie.
- Kiedy chciałbyś zacząć?
- Choćby zaraz - oznajmił Kim. - Od półtora dnia nic nie jadłem.
- Dobrze zrobiłeś - zauważył Jed - skoro nigdy przedtem nie pracowałeś w rzeźni. Zaczniesz od zamiatania podłogi w hali, gdzie prowadzony jest ubój. Pięć dolców na godzinę, gotówką. Bez ubezpieczenia społecznego to najlepsze, co ci mogę zaproponować.
- W porządku - zgodził się Kim.
- Aha, jeszcze jedno - dodał Jed. - Jeśli chcesz pracować, musisz zostać na popołudniowej zmianie, od trzeciej do jedenastej, ale tylko dzisiaj. Jeden z chłopaków dzwonił, że jest chory. Co ty na to?
- Jak na lato - odparł Kim.
- Dobra - powiedział Jed i wstał. - No to teraz cię ubierzemy.
- Będę musiał się przebrać? - zapytał z niepokojem Kim. Czuł, jak rewolwer uwiera go w biodro, a baterie uciskają mu pierś.
- Nie - uspokoił go Jed. - Weźmiesz tylko biały kitel, gumiaki, kask, rękawice i miotłę. Będziesz musiał zmienić jedynie buty, żeby włożyć gumiaki.
Kim wyszedł za Jedem na tylny korytarz. Razem poszli do jednego z magazynów, do których Kim zajrzał w sobotę w nocy. Zabrali wszystko, o czym mówił Jed, z wyjątkiem miotły. Gumiaki okazały się o pół numeru za duże. Były z żółtej gumy i sięgały do połowy łydki. Nie były nowe i nie pachniały zbyt pięknie.
Jed wręczył Kimowi kłódkę szyfrową i zaprowadził go do szatni za stołówką. Poczekał, aż Kim włoży gumiaki i schowa do szafki swoje buty. Kiedy Kim włożył kask, długie, żółte rękawice i biały kitel, wyglądał, jak należy.
- Niezłe rozcięcie masz na nosie - zauważył Jed. - Co się stało?
- Wpadłem na szklane drzwi - odparł wymijająco Kim.
- Przykra sprawa - powiedział Jed. - Jesteś gotowy do boju?
- Chyba tak.
Jed poprowadził go najpierw przez stołówkę, a potem schodami aż do drzwi przeciwpożarowych. Tutaj się zatrzymał i zaczekał, aż Kim go dogoni. Wyjął coś z kieszeni i wyciągnął rękę do Kima.
- Prawie zapomniałem - powiedział Jed. Upuścił w nadstawioną dłoń Kima dwa małe, leciuteńkie przedmioty.
- Co to jest? - spytał Kim.
- Zatyczki do uszu - wyjaśnił Jed. - Ruchome haki, urządzenia do skórowania i piły okropnie hałasują.
Kim przyjrzał się jednej z małych stożkowatych, gąbczastych zatyczek. One też były żółte.
- Słuchaj - odezwał się Jed. - Masz uwijać się po podłodze i spychać gówno do studzienek z kratami.
- Gówno? - zapytał Kim.
- Owszem - odparł Jed. - Coś nie tak?
- Prawdziwe gówno?
- To mieszanina krowiego kału, rzygowin i krwi - wytłumaczył Jed. - Wszystkiego, co spadnie z góry. To nie jest przyjęcie urodzinowe. Poza tym uważaj na zwisające z szyn tusze, no i ma się rozumieć, uważaj, żebyś się nie poślizgnął. Wywrotka w to bagno to nie piknik - roześmiał się Jed.
Kim skinął głową i przełknął ślinę. Zrozumiał, że ta upiorna praca będzie wymagała od niego maksymalnego wysiłku.
Jed zerknÄ…Å‚ na zegarek.
- Za niecałą godzinę zatrzymamy linię na przerwę obiadową - oznajmił. - Zresztą to nieważne. Dam ci szansę, żebyś się zaaklimatyzował. Masz jakieś pytania?
Kim przecząco potrząsnął głową.
- Jakbyś miał - dodał Jed - to wiesz, gdzie jest moje biuro.
- Jasne - odparł Kim. Wydawało mu się, że Jed oczekuje odpowiedzi.
- No, nie włożysz zatyczek? - odezwał się tamten.
- A, tak - powiedział Kim. - Zapomniałem.
Kim wcisnął je do uszu i pokazał Jedowi uniesiony kciuk.
Jed otworzył drzwi. Mimo zatyczek w uszach Kima początkowo zamroczyło, gdy uderzyła weń kakofonia dźwięków wylewająca się na schody.
Poszedł za Jedem do hali ubojowej. Miejsce to w niczym nie przypominało tego z sobotniej nocy. Kim sądził, że jest gotów na czekające go doświadczenia, a jednak się mylił. Na widok szyn, po których sunęły ponad tysiącfuntowe, gorące tusze, wśród pisku włączonych maszyn i duszącego zapachu, Kim pozieleniał na twarzy. Gęste, ciepłe powietrze było przesycone odorem surowego mięsa, krwi i świeżych odchodów.
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zÅ‚apiÄ…, to znaczy, że oszukiwaÅ‚eÅ›. Jak nie, to znaczy, że posÅ‚użyÅ‚eÅ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….