Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Oburzył go nagły wyjazd Anetki. Nie dopuszczał myśli, by mogła mu się
wymknąć. Zażądał adresu. Podano mu adres Sylwii; poszedł do niej. Już od pierwszego spoj- rzenia wypowiedzieli sobie wojnę. Sylwia zrozumiała. Zbrojna w zawistną nieufność, osą- dziła Filipa patrząc nań swymi oczyma, nie oczyma Anetki. Uznała, że to człowiek niebez- pieczny jako wróg, a bardziej jeszcze jako kochanek, człowiek, który łamie wszystko, co uko- cha. Znała ten gatunek ludzi – i nie chciała mieć z nim do czynienia. Filipowi, rozkazującym tonem pytającemu, gdzie jest Anetka, odpowiedziała, chłodno, że nie wie, starając się przy tym, by odgadł, że wie doskonale. Filip silił się ukryć swe rozdrażnienie. Spróbował ją sobie zjednać, ale Sylwia była nadal jak z drewna. Odszedł wściekły. Nie miał zamiaru szukać Anetki na końcu świata i ani mu przyszło do głowy tłuc się w ku- rzu gościńców autem do Jouy-en-Josas. Nie szukał Anetki wcale. Nie myślał poświęcać czasu na zbędny pościg. Był pewien, że Anetka wróci. Ale że mu jej brakowało, że pozwoliła sobie zaniepokoić go – i to jeszcze w takiej chwili! – tego nie mógł jej przebaczyć. I uraza jak rów- nież wściekła potrzeba odwrócenia myśli pchnęły go znów w objęcia żony. Zbliżenie to było prowizoryczne i dość upokarzające dla tej, która grała rolę zastępczą. Zwrócił się bowiem do niej z braku czegoś lepszego – a czekał na tamtą. Ale Noemi umiała nie być dumną, gdy wymagała tego jej korzyść. Nie myślała tracić cza- su. Ostatnie doświadczenia ukazały jej dawne błędy. Zrozumiała, że chcąc zatrzymać przy sobie mężczyznę, nie wystarczy sama tylko miłość, że trzeba schlebiać jego dumie i jego in- telektualnym maniom. Filip zdumiony był zainteresowaniem, które okazała dla prowadzonej przez niego kampanii, i w ogóle faktem, że postarała się zapoznać z tą sprawą. Domyślał się motywów Noemi, ale bez względu na to, czy zainteresowanie jej było szczere, czy nieszczere – sprawiało mu ono przyjemność. Z przyjemnością przekonał się o inteligencji żony. Nie kryła jej już obecnie. Tą bronią przecież pokonała ją Anetka. Użyła więc jej broni, i to udo- skonalając ją jeszcze. Nie wtrącała się jak Anetka w osądzanie istoty sprawy. Zostawiła to swemu mężowi i władcy. Sama ograniczyła się do sugerowania mu taktyki najzręczniej pro- wadzącej do zwycięstwa. Pomysłowość jej wprawiła Filipa w podziw. Polemikę prowadzono w tej chwili ze skrajną gwałtownością. Noemi, pokonując wstręt i nudę, którą budziły w niej te męskie dysputy, zrozumiała, że powinna śmiało rzucić się w wir walki. Z dowcipną bezczelnością zaczęła podtrzymywać w salonach śmiałe tezy, które mąż jej głosił. Jej wdzięk, jej humor, jej żartobliwa pasja, dowcip gawrosza w połączeniu z żarliwą powagą – gorszyły po trochu, lecz bardzo bawiły. Pozyskała dla sprawy sporo młodych ko- biet, zachwyconych, że mogą mienić się wolnymi od przesądów społecznych. Ale zręczna No- emi miała się na baczności, by z przesądami nie zrywać. Choć w nos im dawała lekceważące szczutki – rezerwowała sobie równocześnie pewną wyrozumiałość w obozie moralności i ludzi przyzwoitych. Z powagą głosiła, że prawo pozwalające ubogim nie mieć dzieci ma swoją prze- ciwwagę w obowiązku bogatych zaopatrywania w nie Państwa i Społeczeństwa. Aby to powie- dzieć, trzeba było mieć niemało tupetu: bo sama w ciągu siedmiu lat małżeństwa nie znalazła czasu na spełnienie” tego obowiązku. Lecz – bohaterska – teraz właśnie czas ten znalazła. *** Wkrótce po przyjeździe Anetki Filip dowiedział się o jej powrocie. Próbował zastać ją w domu w godzinach, w których wiedział, że jest sama. Lecz Anetka miała się na baczności. Drzwi były zamknięte. Mimo urazy i wielu pochłaniających go spraw – namiętność w nim nie przygasła. Opór Anetki wprawiał go w pasję. Nie był człowiekiem, którego łatwo się pozbyć. Anetka ujrzała go na ulicy o kilka kroków przed sobą. Zbladła, lecz nie próbowała uniknąć spotkania. Podeszli ku sobie. Filip powiedział stanowczo: 224 – Wracasz do domu. Idę z tobą. – Nie – odrzekła. Zboczyli na maleńki skwer pod murem kościoła. Kurzem pokryte drzewo ledwo zasłaniało ich przed tłumem przechodniów. Musieli się opanowywać. Filip powiedział cierpko: – Boisz się mnie. – Nie – odrzekła. – Siebie. Filip płonął namiętnością i urazą. Lecz gdy twarde jego spojrzenie spotkało się z nie uchylającym się wzrokiem Anetki, wyczytał w nim siłą woli opanowywane cierpienie. Gniew jego stopniał i Filip zapytał łagodniejszym już głosem: – Dlaczego uciekłaś? – Bo ty mnie zabijasz. – Czy nie wiesz, co to znaczy kochać? – Wiem; i właśnie dlatego uciekam. Boję się, bym cię nie znienawidziła. – Och, możesz mnie nienawidzić - proszę bardzo! Nienawiść to wciąż jeszcze miłość. – Nie dla mnie. Nie mogę tego znieść. – Nie jesteś taka słaba, abyś znieść nie mogła miłości pełnej, wraz z jej dobrem i złem. – Nie jestem tak słaba, Filipie. Chcę miłości całej i pełnej. Ciałem i duszą. Ale połowy nie chcę. – Dusza to bzdurstwo. – Czemuż więc poświęcasz całą swoją energię? Czemu, jeśli nie twojej idei, poświęcasz
|
Wątki
|