- Szacunek - odparł jeden z malarzy...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

- Napijecie się czegoś?
- Jeżeli wody albo herbaty zdecydowanie odmówimy - powiedział malarz. - Co innego, gdybyś nam, wujaszku, zaproponował wina. Wtedy byśmy ci cały pokój migiem obielili.
Przez podwórko wolnym krokiem znużonego człowieka szedł Mikołaj Gawriłow, który urwał się z praktyki i teraz zastanawiał się, jakby tu oszukać rodzoną matkę i przekonać ją, że majster zachorował na świnkę. Gawriłow spostrzegł, że słońce, odbijając się od łysiny profesora, rozrzuca po całym podwórku wesołe zajączki. Zauważył to i poczuł nieodparte pragnienie, aby strzelić w tę łysinę z procy. Natychmiast jednak się odwrócił, żeby go nie skusiło.
- A piwo uznajecie? - zapytał przymilnie profesor Minc.
- Żartujesz - odparł obrażonym głosem malarz - piwa już trzeci dzień nie ma w sklepie. Powiadają, że to przez ten upał.
- A mnie butelka została - powiedział Minc. Postawił pełne szklanki na parapecie, a malarzom pokazał ciemnozieloną butelkę.
- Poczekaj - powiedział rzeczowo malarz. - Nie ruszaj się z miejsca, póki nie zorientujemy się w sytuacji.
Malarze zachowali się jak ludzie dobrze wychowani. Najpierw obejrzeli sufit, udzielili profesorowi cennych rad co do gruntowania i dopiero później z wdzięcznością wypili po szklance piwa.
- Samogon pędzisz? - zapytał z nadzieją w głosie jeden z nich, przyglądając się kolbom i retortom.
- Nie - odparł profesor. - Nie macie przypadkiem ochoty powrócić do pracy w mieszkaniu towarzysza Łożkina?
Malarze roześmieli się wesoło. Minc patrzył na nich uważnie, chcąc uchwycić moment, w którym ogarnie ich zapał do prący. Ale malarze pożegnali się i wrócili na dwór, aby dośpiewać przerwaną pieśń.
Była godzina jedenasta minut dwadzieścia. Gawriłowa przyniosła synowi talerz barszczu z dwoma kroplami preparatu profesora Minca. Pięciu kropel bała się wlać. Mikołaj popatrzył na matkę podejrzliwie. Nie wymyślała i nie czyniła mu żadnych wyrzutów. To było bardzo dziwne, a nawet niebezpieczne. Matka mogła podjąć jakąś niepokojącą decyzję: napisać do ojca pracującego w Wołogdzie, sprowadzić dziadka albo pójść do technikum. Gawriłow jadł barszcz bez żadnej przyjemności. Potem jakoś rozprawił się z kotletami i poczuł się senny. Włączył więc niezbyt głośno adapter i usnął na kanapie z oczami zakrytymi podręcznikiem matematyki - wierzył, że kiedy się śpi z książką na czole, to z tej książki może coś przeniknąć do głowy.
Minc nie mógł pracować: stale popełniał błędy w obliczeniach. Malarze najpierw leniwie wykłócali się ze starą Łożkiną, która namawiała ich do powrotu na posterunek pracy, potem zaś zaczęli zastanawiać się, który z nich pierwszy ma pójść po wino. Z okna Gawriłowa dobiegała muzyka. Przy stole pod bzem siedział Kac i Wasilij Wasiljewicz. Kac był “na zwolnieniu", a Wasilij Wasiljewicz pracował na nocnej zmianie. Obaj czekali, aż zjawi się któryś ze zwykłych dominowych partnerów. Żona Kaca krzyczała przez okno:
- Walentin, ile razy cię prosiłam, żebyś naprawił wyłącznik? Przecież i tak nic nie robisz.
- Ja całkiem legalnie nic nie robię, kiciu - odpowiedział Wala Kac. - Jestem na zwolnieniu z powodu grypy.
- No tak - powiedział surowym półgłosem Minc. - Ci też będą moimi królikami doświadczalnymi.
Wziął torbę na zakupy i poszedł do sklepu.
W sklepie było węgierskie wino wytrawne, ale ludzie kupowali go mało, bez entuzjazmu. Wszyscy czekali na portwain. Wśród oczekujących był oczywiście malarz. Powitał Minca jak dobrego znajomego i powiedział:
- Nie wyrzucaj pieniędzy na byle co. Zaraz portwain dadzą na sklep. Rimma ma cztery skrzynki na zapleczu.
- Nie szkodzi - zmieszał się profesor Minc. - Ja nie będę pił, wino mi jest potrzebne do doświadczenia.
- Do doświadczenia nada się i mleko - powiedział z potępieniem w głosie mężczyzna z fioletowym nosem. Kolor nochala był taki intensywny, że Minc nie mógł oderwać od niego wzroku, a mężczyzna powiedział dumnie:
- Za długo się opalałem. Skóra zlazła.
Rimma postawiła na kontuarze przed Mincem sześć butelek wytrawnego wina.
- Duże doświadczenie - powiedział malarz. - W gości zaprosisz?
Wtedy Minc zdecydował się.
Wszystkim stawiam! - wykrzyknął głosem starego hulaki. - Wszyscy piją!
W sklepie było około piętnastu osób. Wszyscy, zdaniem Minca, lenie i bumelanci. Wszyscy zasłużyli na radykalne wychowanie.
- Żadnego picia! - oburzyła się Rimma kładąc obfity biust na kontuarze i przeszywając Minca wzrokiem. - Ja wam pokażę, alkoholicy! Zaraz milicję wezwę.
- Chodźmy do parku - powiedział mężczyzna z fioletowym nosem. - Tutaj nas nie rozumieją.
Zatrzymali się na chwilkę przy automatach z wodą sodową, Minc mógłby przysiąc, iż żaden z jego nowych znajomych nie zbliżył się do nich nawet na trzy kroki, ale sześć szklanek stojących w automatach natychmiast zniknęło.
- Tobie pierwszemu - powiedział mężczyzna z fioletowym nosem, wyciągając zębami korek. - Ty, mój stary, jesteś człowiek szlachetny.
- Nie, co wy, ja później - odparł Minc, pojmując, że popełnił błąd. W jaki sposób zakropi wino swoim preparatem? Przecież gapi się na niego piętnaście par oczu.
- Nie ciągnij, nie męcz ludzi! - powiedział malarz, podając profesorowi szklankę.
- Poczekajcie - powiedział Minc doznając olśnienia. - Mam taką jedną rzecz... Dolewa się trzy krople i wino od razu o dziesięć procent mocniejsze. - Wyjął z kieszeni flakon i szybko kapnął sobie do szklanki.
Nowi znajomi patrzyli nań surowo i podejrzliwie, - Nie znam nic takiego - powiedział malarz.
- A ja w jednym piśmie czytałem - powiedział mężczyzna z fioletowym nosem. - Kondensator się nazywa.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.