Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Przypomniałem sobie, że to samo mówił Monti. Front zasypiał, gdy słońce stawało w zenicie.
Jechaliśmy do zmierzchu w napięciu, ze skupioną, bezradną czujnością, mijając po drodze jeszcze dwie zwęglone ciężarówki straconych konwojów. Diogenes poganiał kierowcę, nie pozwalał zatrzymywać się. O piątej po południu zobaczyliśmy na szosie kilku uzbrojonych ludzi. Stali, mierząc z automatów w naszą stronę. Diogenes odbezpieczył swojego kałasznikowa, ci z tyłu podnieśli się z legowisk i ukryci za szoferką brali na cel stojących na szosie ludzi. Szofer zwolnił, odległość między ciężarówką a tymi, którzy stali w przodzie, malała. Nikt nie strzelił. Potem, kiedy byliśmy już blisko, na tyle blisko, że można było rozpoznać sylwetki a nawet twarze, jeden z tych na szosie podniósł do góry karabin i rozległ się strzał. Wtedy Diogenes wyciągnął z kabury pistolet i też strzelił w powietrze. Mercedes zatrzymał się. tamci podbiegli do ciężarówki. - Oddział comandante Farrusco - powiedział jeden. -Konwój comandante Diogenesa - odpowiedział Diogenes. Byliśmy w Pereira de Eca. Zaczęli prosić o papierosy. Sięgnąłem do kieszeni i dopiero w tym momencie, kiedy wszystko we mnie pękło, rozłożyło się na luźne, swobodne i uspokojone cząsteczki, zauważyłem, że spodnie i koszula są mokre od potu i ja cały mokry, i że w kieszeni, tam gdzie trzymałem paczkę naszych radomskich ekstramocnych. mam garść zwilgłego, cuchnącego nikotyną siana. Zniszczony napis przy wjeździe do miasteczka zachęca do spoczynku i przetarcia zmęczonych oczu: W Pereira de Eca (proponuje tablica przy drodze) zatrzy- maj się w Gospodzie pod Czarnym Łabędziem. Klimatyzacja - Obfita kuchnia - Ogród - Bar - Atrakcyjne ceny. 1 niezdarny rysunek ptaka płynącego jeziorem, który na tej wysokości geograficznej może pojawić się tylko we śnie. Wszystko to zachęta dla tych, którzy przemierzają świat, poznają odległe kontynenty i nieznane krainy. Znajdą tu wygodny odpoczynek podróżując jałową i monotonną trasą Windhoek - Luanda, 2230 km. Czy mogę dorzucić zmęczonemu wędrowcy swojąradę?Nie zatrzymuj się w tym miasteczku teraz, dzisiaj. Tej nocy. Czasy zmieniły się i nie znajdziesz obiecywanych wygód. Co prawda jest woda, jednakże nie ma światła. Panują ciemności. Nie pokazał się księżyc. Są tylko gwiazdy, ale dalekie jakieś, osłabione, mało pomocne. Źle ze spaniem, bo domy rozbite i zrabowane. Z kuchnią też źle. Na betonowej podłodze gospody, w kałuży zeschłej krwi, leży zarżnięta i cuchnąca już koza. Kto głodny, wycina bagnetem kawałek mięsa i podpieka go w ognisku. Jak ci ludzie żyją, dlaczego nie umierająza-truci padlinnym jadem? Nie można także liczyć na zapowiadaną klimatyzację. Jest gorąco i mimo nocy upał nie podniósł się z ziemi, ociężały i lepki przygniata nieruchome, spłaszczone miasteczko. W blasku naftowej lampy, jedynego światła, widać twarze pokryte potem, połyskujące, jakby nasmarowane oliwą. Brodata, szeroka twarz comandante Farrusco. Blada, w młodzieńczych krostach twarz jego zastępcy -Carlosa, bohatera spod Luso. Przedwcześnie zniszczona, zaniedbana twarz kobiety imieniem Esperanza. Siedzimy w gospodzie na skrzyniach, na krzesłach, a dowódca zajmuje miejsce w fotelu. Za oknem, na placu snują się żołnierze, rozpuszczeni w mroku, czarni, jak poruszona ciemność. Dlaczego nie idą na stanowiska? -pyta Farrusco. ale zaraz milknie i nie wydaje rozkazu. Pozostali milczą, widocznie jest to pytanie bez znaczenia albo odpowiedź jest znana. Widocznie fakt. czy pójdą na stanowiska, niczego nie poprawia, nie ratuje. To oddział skazany na zagładę, nie ma dla niego ocalenia. Przyprowadźcie tego, co przyjechał z południa, rozkazuje Farrusco ludziom, którzy stoją w drzwiach czy raczej w tym miejscu, w którym kiedyś były drzwi prowadzące na drewnianą werandę i na plac. Camarada posłucha, co opowiada ten człowiek, mówi do mnie Farrusco, bo okazuje się, że oni już wiedzą, co opowiada, rozmawiali z nim po południu. Wchodzi skrajnie wyczerpany, roztrzęsiony Portugalczyk. Ma wpadnięte oczy, jest nie ogolony, brudny, wygląda jak uosobienie bezsiły i opuszczenia. Nazywa się Humberto Dos An-gos de Freitas Quental. Jest stąd, tu się urodził, myślę, że jakieś pięćdziesiąt lat temu. Przed tygodniem uciekł z rodziną do Namibii. Żonę i czworo dzieci zostawił w obozie dla Portugalczyków w Windhoek, a sam postanowił wrócić. Chciał wrócić, bo w Pereira de Eca została jego matka. Matka ma osiemdziesiąt jeden lat i prowadzi piekarnię tyle lat, ile ma jej syn Humberto, który stoi przed nami. Powiedziała synowi, że nie wyjedzie i że będzie dalej piekła chleb, który jest zawsze potrzebny. Przecież sami wiecie, mówi do nas Humberto, że w Pereira de Eca macie świeży chleb. Tak, o tym wie cały oddział żywiący się chlebem wypiekanym przez tę kobietę, za który w dodatku nie płaci, bo jest to wojsko ochotnicze i wyzwoleńcze, nie mające pieniędzy. Kiedy wyjeżdżał, żeby wywieźć rodzinę do Namibii, kończył się zapas mąki i matka, która jest głucha i nie rozumie, że jest wojna i z powodu wieku już nic nie rozumie poza tym. że dopóki świat istnieje, ludzie będą potrzebować chleba, kazała synowi wrócić i przywieźć mąki. Została sama, więc postanowił wrócić i wiózł dla niej mąkę, któ- rą zabrali mu na granicy, ale wie, że dzisiaj przyjechała ciężarówka z Lubango i przywiozła mąkę, co oznacza, że matka znowu upiecze chleba i że będziecie mieli co jeść nic za to nie płacąc, bo ona nie żąda pieniędzy.
|
Wątki
|