Uznano to za szaleńczą koncepcję: nie zaproponował jej geolog, ignorowała całą masę niewygodnych dowodów, rzekome dopasowanie brzegów Ameryki Południowej...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Z pewnością nie była nim konwekcja, jest o wiele za słaba. Wielki A’Tuin może dźwigać na grzbiecie planetę, ale to tylko fantazja; w realnym świecie niewyobrażalny był sposób umożliwiający coś takiego.
Używamy tu określenia “wyobrażalny”, ponieważ spora liczba bardzo inteligentnych i powszechnie szanowanych uczonych pilnie popełniała jeden z najgorszych, ale i najpowszechniejszych w takich przypadkach błędów. Mylili “Nie widzę, jak coś takiego mogłoby się zdarzyć” z “Coś takiego nie mogło się zdarzyć”. Jeden z nich - co jeden z nas przyznaje z bólem - był matematykiem, i to wybitnym. Kiedy jednak obliczenia powiedziały mu, że w płaszczu Ziemi nie mogą działać siły dość wielkie, by poruszać kontynentami, nie przyszło mu nawet do głowy, że błędne mogą być teorie, na których te obliczenia opierał. Nazywał się sir Harold Jeffreys i naprawdę powinien mieć więcej wyobraźni. Bo nie tylko kształty lądów po obu stronach Atlantyku do siebie pasowały. Pasowała też geologia i skamieliny. Istniała na przykład prehistoryczna bestia Mesosaurus. Żyła 270 milionów lat temu, a jej ślady znajdujemy wyłącznie w Afryce i Ameryce Południowej. Nie mogła przepłynąć Atlantyku, ale mogła wyewoluować na Pangei i rozprzestrzenić się na obu kontynentach, zanim jeszcze się rozsunęły.
W latach sześćdziesiątych jednak koncepcje Wegenera stały się ortodoksją i teoria dryfu kontynentalnego doczekała się uznania - chociaż pradawny superkontynent przemianowano na Kontynent Gondwana, ponieważ różnił się nieco od Wegenerowskiej Pangei. Podczas spotkania czołowych geologów pewien młody człowiek podobny do Myślaka Stibbonsa - Edward Bullard i dwóch jego kolegów skorzystało z pomocy nowego urządzenia, zwanego komputerem. Poinstruowali maszynę, by szukała najlepszego dopasowania między Afryką, Ameryką Południową, a także Ameryką Północną i Europą, dopuszczając pewne szczeliny, ale nie za duże. Zamiast wykorzystać współczesną linię brzegową, co nigdy nie było rozsądnym pomysłem, ale pozwoliło twierdzić, że kontynenty wcale tak dobrze do siebie nie pasują, użyli linii odpowiadającej głębokości 1000 m pod wodą -jej kształt powinien mniej się zmienić w wyniku erozji. Dopasowanie rzeczywiście było dobre, a struktura geologiczna po obu stronach styku odpowiadała sobie zadziwiająco dokładnie. I chociaż uczestnicy zakończyli konferencję tak samo podzieleni jak przed nią, dryf kontynentalny stal się powszechnym consensusem.
Dzisiaj mamy więcej dowodów, a także niezłe wyobrażenie mechanizmu dryfu. Na dnie pośrodku Oceanu Atlantyckiego, a także gdzie indziej, pod innymi oceanami, biegnie grzbiet - mniej więcej w linii północ-południe, w połowie drogi między Afryką a Ameryką Południową. Materiał wulkaniczny wzbiera wzdłuż tego grzbietu i rozlewa się na boki. Rozlewał się przez 200 milionów lat i nadal to robi; możemy wysłać tam pojazdy głębokościowe i obserwować. To rozlewanie przebiega z prędkością niedostrzegalną dla człowieka - Ameryka co roku odsuwa się od Afryki o 2 cm, mniej więcej w takim tempie, wjakim rosną nam paznokcie - ale współczesne instrumenty potrafią bez trudu zmierzyć takie zmiany.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.