Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ogrodzony siatką teren był rozległy i ciągnął się aż po sam brzeg. Kiedy dotarliśmy w pobliże recepcji, odbywał się tam turniej ping-ponga, więc nikt nie zwracał na nas uwagi. Parking znajdował się za drewnianą recepcją, ale nigdzie nie było renault Darka.
- Gdzie mieszkacie? - niepocieszony zwróciłem się do Maciusia. - Zaprowadzę cię do rodziców. Zaprowadził mnie. Rodzice na widok syna o mało nie potracili ze szczęścia zmysłów. - O mój Boże, gdzie ty się podziałeś?! - lamentowała matka, a oczy zaszły jej łzami szczęścia. - Szukaliśmy cię wszędzie, syneczku... o mój Boże, tak się martwiliśmy... - Gdzie pan go znalazł? - podszedł do mnie ojciec Maciusia i uradowany potrząsnął moją dłoń. - Wrona jestem. Inżynier Stanisław Wrona. Dziękuję panu. Jak mogę się panu odwdzięczyć? Długo nie musiałem myśleć. Nie miałem nic do stracenia. - Muszę się dostać do Łeby na dwudziestą - odpowiedziałem szybko. Inżynier Wrona zakłopotał się, zamyślił, ale ostatecznie się zgodził. *** Inżynier jechał ostrożnie swoim wysłużonym polonezem, więc do Łeby12 - jakby nie było oddalonej od Jasienia kilkadziesiąt kilometrów - dotarliśmy po dwudziestej. Zdziwiło mnie, że było stosunkowo ciepło, a zza chmur miejscami spozierało na nas zmęczone dniem słoneczko chylące się ku morzu. Na głównej, zatłoczonej ulicy kupiłem folder i przejrzałem go pobieżnie. - Gdzie może zatrzymać się w Łebie hrabianka? - myślałem na głos. - No gdzie? - Że co proszę? - zdumiał się Wrona, jakbym gadał od rzeczy. - Wiem! Hotel „Neptun” - mówiłem dalej, zerkając w folder. - Jeden z 12 Łeba - stara osada słowiańska położona na Pobrzeżu Słowińskim, która w X w. leżała na zachodnim brzegu rzeki o tej samej nazwie, w odległości od dzisiejszego miasta o 1,5 kilometra; źródła historyczne wymieniają Łebę w 1286 r. 11 stycznia 1558 r. rozpętał się tu sztorm, który trwał trzy dni. Kolejny zmusił mieszkańców do opuszczenia starego miasta. najpiękniejszych hoteli na polskim wybrzeżu. To w sam raz miejsce dla bogatych. Hrabianka chyba do takich należy. Główny trakt w Łebie to ulica Tadeusza Kościuszki, wzdłuż niej funkcjonują bary, sklepy i najprzeróżniejsze firmy usługowe. Miasteczko było schludne, czyste i kolorowe. Nie brakowało też białych dziewiętnastowiecznych domów rybackich z dwuspadowym dachem. Dziwne, że w pobliżu kanału portowego, w którym cumowały kutry, odczułem rybacki rodowód tego miasta, którego nie potrafiła zniszczyć plaga turystów. I ten zapach glonów zmieszany ze smrodem oleju silnikowego, który dzielnie wytrzymywał konkurencję z zapachami dochodzącymi z wielu smażalni. W sezonie - tak jak teraz - ludzi było tutaj zatrzęsienie i odpoczynek był, dla takich ludzi jak ja, rzeczą praktycznie niemożliwą. W tego typu kurortach mógłbym nabawić się nerwicy! Ale właśnie ten nieznośny tłok i ludzki gwar mogły być sprzymierzeńcami w misji, jaka mnie tutaj przygnała. Za malowniczym kanałem było skrzyżowanie i ukazał się nam las sosnowy, który oddzielał miasteczko od morza. Zaczęły się droższe pensjonaty i eleganckie bary oraz kawiarnie. - W prawo, panie inżynierze - poprosiłem. Uliczka prowadziła skrajem lasu, następnie skręciliśmy w prawo i zaraz wjechaliśmy zadbanym asfaltem w las ku morzu. To był ostatni odcinek drogi. Tutaj, w sosnowej enklawie, było cicho i pachniało prawdziwym lasem, a ludzie spacerowali sobie nad morze i z powrotem w leniwym nastroju. I wreszcie ujrzałem ten cudowny hotel z okrągłą wieżą, a właściwie stuletni zameczek usytuowany na szczycie skarpy nad samym morzem. Zadbany teren hotelu był odgrodzony od świata eleganckim, kamiennym murkiem uzbrojonym w podłużne pręty. Znaleźliśmy jednak parking przy murku opodal zejścia na plażę, więc szybko wysiedliśmy z poloneza.
|
Wątki
|