X


Niemal każdej nocy, przed zaśnięciem, Will wyobrażał sobie ulubione kiedyś dania: pieczone kurczę, oblane sosem, stek pieczo­ny na węglu drzewnym, na pół...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Czuł zapach stęka, gdy kroił go w myślach, plaster po plastrze. Potem przypominał sobie dania nie lubiane: brokuły, brukselkę, wątróbkę, krwistą kiszkę. Jakżeby mu smakowały soczyste brukselki! Pewnej nocy przypomniał sobie opowieść Marka o jedzeniu Ken-L-Ration na toście, na ciemnych, bezkresnych równinach wschodniego Kolora­do. W Cabanatuan byłaby to uczta. Will z wdzięcznością przełykał w ostatnim tygodniu mięso gotowanego szczura, nogi kota, jaszczurki i szarańczę. Czuł, że niektórzy spośród towarzyszy niewoli, gdyby się nadarzyła okazja, popadliby w kanibalizm. A on sam? Oczywiście, nie! Oczywiście, nie? Nie był tego pewien.
Jadło stawało się obsesją, Will przestał sypiać, ponieważ ciągle burczało mu w brzuchu. Musiał więc jeść, albo umrzeć. Następnego dnia uczynił coś, do czego kiedyś nie byłby zdolny nawet we śnie. Wiercił się po śniadaniu wokół kuchni i wyciągnął menażkę po repetę, jak kiedyś Oliver Twist. I jak Oliver, został przepędzony. Potem zauważył dwu mężczyzn taszczących kocioł do innego baraku. Poszedł za nimi niespiesznie, a gdy tamci skręcili wreszcie ku barakowi poborowych, pobiegł ku drugim drzwiom i ukrad­kiem przystał do jednej z kolejek. Oczekiwanie zdawało się nie mieć końca. Pocił się ze wstydu i strachu, że zostanie zdemaskowany. Ludzie w baraku byli jednak tak apatyczni, że nikt nie spostrzegł w nim obcego. W końcu nadeszła jego kolej. Wystawił menażkę i otrzymał wielką chochlę lugao.
- Zupy? - spytał nalewający.
Zapomniał przynieść kubek, więc rzekł szybko: - Dziś nie, dziękuję.
- Nie obrażam się.
Will wymknął się na zewnątrz, w obawie, że za chwilę ktoś go klepnie w ramię. Przemknął na drugą stronę baraku, jakby szukał miejsca, gdzie mógłby usiąść i zjeść, ale ponieważ horyzont był czysty, wślizgnął się do własnego baraku. Nikt nie zauważył, jak wspiął się na swoją pryczę z drugą porcją żarcia. Prycza, dzięki Bogu, była pusta. Zaczął jeść lugao, tłumacząc się sobie, że prawdopodobnie ktoś z innego baraku wślizguje się do jego baraku po dodatkową porcję. Ujrzał głowę. Był to Bliss. Will szybko schował menażkę za siebie, rumieniąc się ze wstydu.
- Nie siadaj na swojej menażce - powiedział Bliss ostrzegawczo.
Will wyjął menażkę z poczuciem winy. - Poszedłem do drugiego baraku - wyznał.
- Nie ty pierwszy. Nie ostatni. Wszyscy kradniemy - tak czy owak. Nawet ty. I ja - Bliss zszedł na podłogę, pozostawiając Willa samego. Do menażki wpadł jakiś brud, ale Will wyskrobał jadło do ostatniej drobiny. Czuł się upokorzony i przysiągł sobie już nigdy nie poniżyć się do tak marnego podstępu. I nigdy nie zganić niczyjego samolubstwa.
Tej nocy znowu burczało mu nieznośnie w brzuchu, postanowił temu zaradzić w sposób, który nie byłby zawstydzający. Poszedł rankiem na drugi kraniec obozu, gdzie, jak mu powiedziano, pewien poborowy uprawiał z powodzeniem lewy handel. Znalazł wreszcie owo miejsce. Był to barak poborowych strzeżony przez dwu rosłych szeregowców wyposażonych w pałki. Na dwu pry­czach piętrzyły się konserwy, owoce, papierosy, używana odzież. Był to mały sklep! Na bujaku kiwał się szeregowiec Popov! Uśmiechnął się poznawszy Willa. Zatarł ręce, emanowało zeń poczucie władzy. Wyjaśnił, że ciągnie interes dzięki znajomościom z czasu pokoju, przekupując Japończyków procentami od przeszmuglowanych z Manili towarów.
- Nie mam żadnych pieniędzy - powiedział Will. - Mógłbym dostać coś w rodzaju kredytu?
Popov potrząsnął głową. - Przekonałem się, że jak się zaufa oficerom, kapitanie, to ma się kłopoty.
- No cóż, to dziękuję - Will odwrócił się i ruszył niemrawo ku wyjściu.
- Chwileczkę. Myślę, że moglibyśmy coś wykombinować. Will odwrócił się ochoczo. Serce biło mu mocno. – Zrobię wszystko - powiedział, potem dodał szybko - w granicach rozsądku.
- Ja nie pierdolę koszałków, kapitanie - powiedział Popov, podnosząc się gwałtownie z bujaka. Miał posturę byka.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.