Wtem, pierwej gdzieś z daleka, doleciało ich niskie buczenie, po chwili zmie-59 niło się w przenikliwy pisk i ni stąd, ni zowąd ich łódź pomknęła w...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ponad ich głowami srebrnoniebieska woda wyglądała niby ściana metalu, która raptownie runęła w dół, prosto na nich.
Wyrwany z odrętwienia Elryk złapał się kurczowo rumpla i wrzasnął:
— Łap się łodzi, Moonglum! Trzymaj się, albo zginiesz!
Woda z rykiem runęła w dół i przygniotła ich swoim ciężarem. Mały statek
zanurzał się coraz głębiej i głębiej. Kiedy wydawało się, że siła uderzenia już, już rozpłaszczy ich na dnie, zaczęli się wynurzać i wyskoczyli na powierzchnię wrzącej wody. Gdy ponownie się zagłębili i wynurzyli, Elryk zauważył trzy wznoszące się w płomieniach i rzygające lawą góry. Zaczęli w panice wylewać wodę z na wpół zatopionej łódki, którą znosiło ku nowo powstałym wulkanom.
Po chwili zmagań z wodą Elryk rzucił się na ster i skierował go w przeciw-ną stronę. Łódka opornie popłynęła w odwrotnym kierunku. Moonglum w tym
czasie próbował rozwinąć zmoczony żagiel. Albinos spojrzał na niebo starając się wyznaczyć ich położenie, lecz słońce, powiększywszy swą objętość, pękło jak balon i jego światło rozbite na miliony drobin świeciło wszędzie dookoła.
— Moonglumie, to sprawka Chaosu! — krzyknął. — I to jedynie przedsmak
tego, co jeszcze może nastąpić!
— Wiedzą o naszym zamierzeniu i próbują nas powstrzymać! — odkrzyknął
Moonglum, ścierając wierzchem dłoni pot, zalewający mu oczy.
— Być może, jednak w to wątpię — Melnibonéanin ponownie spojrzał w gó-
rę i słońce wydawało się zupełnie normalne. Ustalił położenie statku i stwierdził, że zboczyli wiele mil z obranego kursu. Zamierzał opłynąć wyspę Melniboné od południa i ominąć tym samym Morze Smoków. W tych wodach, jak było powszechnie wiadomo, po dziś dzień roiło się od olbrzymich morskich potworów.
Teraz jednak stało się oczywistym, że ich łódź znajdowała się powyżej Melniboné, wciąż znoszona na północ, ku wyspie Pan Tang!
Nie mieli szans, żeby skierować się w kierunku Melniboné, a Elryk zastanawiał się, czy Smocza Wyspa przetrzymała ten wstrząs. Powinien więc teraz płynąć prosto na Wyspę Czarodziei.
Ocean się trochę uspokoił, lecz woda osiągnęła prawie punkt wrzenia i każda kropla spadająca na nieosłoniętą skórę parzyła jak wrzątek. Na powierzchni tworzyły się olbrzymie bąble i wydawało się, że płyną w gigantycznym kotle jakiejś wiedźmy. Taflę oceanu pokryły zdechłe ryby i różne dziwaczne stwory. Zwło-ki utworzyły gruby dywan na powierzchni, grożąc zatrzymaniem łodzi. W porę zaczął wiać silny wiatr i grymas ulgi rozjaśnił twarz Moongluma, gdy żagiel wybrzuszył się, popychając łódź.
Powolutku przedzierając się przez kobierzec trupów stateczek popłynął
w kierunku północno-zachodnim ku Wyspie Czarodziei. Widoczność pogorszy-
ły chmury pary, tworzącej się nad oceanem.
Minęło wiele godzin, zanim zostawili poza sobą gorące wody i nareszcie pły-60
nęli pod czystym niebem i po spokojnym morzu. Pozwolili sobie na drzemkę, bo dawały się im we znaki ostatnie przeżycia. Nim minie dzień, znajdą się u celu.
Elryk gwałtownie otworzył oczy. Był pewien, że nie spał długo, jednak niebo było ciemne i padał chłodny deszcz. Krople spadające na głowę i twarz ściekały jak kleista galareta. Parę kropel spadło mu na usta i podrażniło gorzkim smakiem.
Szybko wypluł to świństwo.
— Moonglumie! — krzyknął w otaczający mrok. — Która godzina?
— Nie wiem. Ale przysiągłbym, że jeszcze nie ma nocy — odpowiedział przy-
jaciel zaspanym głosem.
Elryk naparł na rumpel, ale bez żadnego efektu. Spojrzał za burtę i wydało mu się, że żeglują przez samo niebo. Naokoło kadłuba unosił się gaz, lekko rozświetlony światłem. Wody nie było widać.
Zadrżał. Czyżby opuścili granice Ziemi i żeglowali teraz po jakimś okropnym nieziemskim morzu?
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.