- Przecież to...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
.. to... to ja jestem dobra - szepnęła pobladła na­gle Lily. - Ja jestem dobra. Nie mogę przegrać. Jestem matką chrzestną, a ty jesteś złą czarownicą. I rozbiłaś lustro...
...pędząc jak kometa, pęknięcie w zwierciadle dociera do naj­dalszego punktu i zawraca po luku, sunąc przez niezliczone światy...
Musisz mi pomóc... Trzeba zrównoważyć obrazy - mamrota­ła słabym głosem Lily, cofając się do ocalałego zwierciadła.
- Dobra? Dobra? Karmiąc ludźmi opowieści? Niszcząc im ży­cie? To ma być dobro, tak? - mówiła babcia. - Chcesz powiedzieć, że nie miałaś nawet zabawy? Gdybym ja była taka zła jak ty, była­bym o wiele gorsza. Robiłabym to lepiej, niż możesz sobie wyob­razić.
Zamachnęła się.
...pęknięcie wróciło do swego punktu początkowego, niosąc z sobą ulotne odbicia wszystkich luster...
Szeroko otworzyła oczy.
Szkło pękło i rozpadło się za plecami Lily Weatherwax.
A w lustrze obraz Lily Weatherwax odwrócił się, uśmiechnął rozkosznie i wyciągnął ręce z ramy, by wziąć Lily Weatherwax w ra­miona.
- Lily!
 
***
Wszystkie zwierciadła rozsypały się, eksplodowały w tysią­cach odłamków spadających ze szczytu wieży - przez chwi­lę spowijał ją obłok srebrzystego pyłu wróżek.
 
***
Niania Ogg i Magrat wpadły na dach niczym para aniołów zemsty po okresie zaniedbań w niebiańskiej kontroli jakości. Zatrzymały się.
Tam, gdzie stał labirynt luster, pozostały tylko puste ramy. Kamienie pokryły odłamki szkła, a na nich leżała postać w białej sukni.
Niania pchnęła Magrat za siebie i podeszła ostrożnie, chrzęsz­cząc przy każdym kroku. Trąciła leżącą postać czubkiem buta.
- Zrzućmy ją z wieży - zaproponowała Magrat.
- Dobrze - zgodziła się niania. - Zrób to.
Magrat zawahała się.
- Właściwie - powiedziała - kiedy mówiłam, żeby ją zrzucić, nie chodziło mi o to, żebym konkretnie ja ją zrzuciła. Ale gdyby ist­niała jakaś sprawiedliwość, ona powinna być zrzucona...
- W takim razie na twoim miejscu darowałabym sobie dalsze uwagi. - Niania uklękła ostrożnie na szklanych odłamkach. - Poza tym miałam rację. To Esme. Wszędzie poznałabym tę twarz. Zdej­muj halkę.
- Po co?
- Popatrz na jej ręce, dziewczyno!
Magrat popatrzyła. I podniosła dłoń do ust.
- Co ona robiła?
- Sądząc z wyglądu, próbowała sięgnąć rękami przez szkło. A teraz ściągaj tę halkę. Pomóż mi porwać ją na pasy, a później po­szukaj pani Gogol i zapytaj, czy nie ma jakichś maści i czy może nam pomóc. I powiedz jeszcze, że jeśli nie, to lepiej, żeby do rana była już daleko stąd. - Niania zbadała puls babci. - Może Lily Weatherwax potrafiłaby przerobić nas na dżem, ale jestem wściekle pewna, że gdyby przyszło co do czego, mogłabym podbić oko pani Gogol.
Niania zdjęła swój patentowany niezniszczalny kapelusz i po­szukała chwilę w czubku. Wyjęła aksamitne zawiniątko. Wewnątrz byt komplet igieł i szpulka nici.
Polizała nitkę i mrużąc oczy podniosła igłę do księżyca.
- Och, Esme, Esme - mruczała, biorąc się do szycia. - Za moc­no wzięłaś sobie do serca tę wygraną.
 
***
Lily Weatherwax rozejrzała się po wielowarstwowym, srebrzystym świecie. - Gdzie ja jestem? WEWNĄTRZ LUSTRA.
- Czy umarłam?
ODPOWIEDŹ NA TO PYTANIE, odparł Śmierć, LEŻY GDZIEŚ POMIĘDZY NIE I TAK.
Lily odwróciła się, a miliard postaci odwrócił się wraz z nią.
- Kiedy będę mogła wyjść?
KIEDY ZNAJDZIESZ TĘ, KTÓRA JEST PRAWDZIWA.
Lily Weatherwax pobiegła przez nieskończone odbicia.
 
***
Dobra kucharka zawsze jako pierwsza zjawia się rankiem w kuchni i jako ostatnia wychodzi wieczorem. Pani Pleasant wygasiła paleniska. Zrobiła szybki remanent sztućców i przeliczyła wazy. Potem...
Potem zdała sobie sprawę, że ktoś ją obserwuje. W drzwiach stał kot - wielki i szary. Jedno oko miał złośliwe i zielonożółte, drugie mlecznobiałe. To, co pozostało z jego uszu, przypominało krawędź znaczka pocztowego. Mimo to miał w sobie pewną arogancję, pewien styl mogę-cię-pobić-jedną-łapą. Wydawał się dziwnie znajomy.
Pani Pleasant przyglądała mu się przez chwilę. Była osobistą przyjaciółką pani Gogol i wiedziała, że kształt jest tylko kwestią głę­boko zakorzenionych przyzwyczajeń. A jeśli ktoś mieszka w Genoi około Samedi Nuit Mort, uczy się ufać raczej własnemu rozsądko­wi niż zmysłom.
- No tak - rzekła z ledwie śladem drżenia w głosie. - Pewnie znowu masz ochotę na rybie udka, znaczy rybie łby. Co ty na to? Greebo przeciągnął się i wyprężył grzbiet.
- W spiżarni mam też trochę mleka - dodała pani Pleasant.
Greebo ziewnął z zadowoleniem.
A potem podrapał się tylną łapą w ucho. Człowieczeństwo to miłe miejsce, które można na krótko odwiedzić, ale nie chciałby żyć tam na stałe.
 
***
Minął dzień.
- Maść pani Gogol chyba rzeczywiście pomaga - stwierdzi­ła Magrat.
Sięgnęła po słoik, do połowy wypełniony czymś jasnozielonym i dziwnie szorstkim, co miało delikatny zapach, który - można by­ło niemal uwierzyć - przenikał cały świat.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.