Podczas gdy „Tłuścioch” przecinał nieboskłon, myśli Zeerida błądziły chaotycznie...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Monotonny stuk cząsteczek śniegu i lodu o kadłub brzmiał w jego uszach jak kołysanka. Wrócił
myślą do chwil sprzed wypadku, do momentu, w którym opuścił szeregi floty. Wtedy jeszcze nosił
z dumą mundur i potrafił spojrzeć sobie w oczy w lustrze...
Złapał się na tym, że zaczyna się nad sobą litować, więc odpędził od siebie wspomnienia.
Wiedział, do czego może to doprowadzić.
- Ogarnij się, żołnierzu - powiedział do siebie. Był tym, kim był, a sprawy miały się tak, a nie inaczej. - Skup się na robocie.
Jeszcze raz sprawdził lokalizację ze współrzędnymi w komputerze nawigacyjnym. Był
prawie na miejscu.
- Przygotuj się i łeb do pionu - nakazał sobie, powtarzając słowa, którymi zwykł był raczyć swoich komandosów. - Dziewięćdziesiąt sekund do lądowania.
Kontynuował swój rytuał - sprawdził stan ogniwa w Masterze, poprawił paski
kompozytowej zbroi i skupił się na wykonaniu zadania.
Przed sobą, za iluminatorem, widział wyspę, na której miał wylądować - jakieś dziesięć klików kwadratowych wulkanicznej skały, obrzeżonej karłowatą roślinnością, targaną lodowatym wichrem. Bardzo prawdopodobne, że za jakiś rok ten skrawek lądu zaleje woda i nie zostanie po nim żaden ślad.
Sprowadził statek niżej i zatoczył szerokie koło, ale z powodu śnieżycy nie dostrzegł zbyt wielu szczegółów krajobrazu. Podchodził już do lądowania i skanował - jak zawsze - okolicę, kiedy zaskoczył go sygnał z czujników. Zerknął na chronometr na nadgarstku: przyleciał pełne dwadzieścia standardowych minut wcześniej. Robił ten kurs już trzy razy, ale Arigo (był pewien, że to tylko pseudonim gościa) nigdy nie zjawiał się przed czasem.
Zszedł na wysokość kilkuset metrów, żeby mieć lepszy widok.
Frachtowiec Ariga, „Buda”, przypominający kształtem beznogiego żuka, czekał na polanie po wschodniej stronie wyspy. Trap miał opuszczony; wystawał z kadłuba niczym jęzor jakiegoś osobliwego zwierzęcia, a halogenowe światła lśniły w zapadającym zmierzchu, odbijając refleksy rzucane przez płatki śniegu i zmieniając je w połyskliwe klejnoty. Zeerid widział w dole trzech mężczyzn kręcących się w pobliżu rampy, ale był zbyt daleko, żeby dostrzec inne szczegóły poza tym, że mieli na sobie zimowe, białe parki.
Kiedy zauważyli „Tłuściocha”, jeden z nich pomachał do niego dłonią w rękawiczce. Zeerid oblizał wargi i zmarszczył brwi. Coś tu było nie tak.
Z punktu, w którym znajdował się statek, wystrzeliły flary: zielona, czerwona, czerwona i zielona. Cóż, porządek był właściwy.
Zeerid zatoczył jeszcze jedno koło, wpatrując się w powierzchnię wyspy poprzez tumany śniegu, ale nie rzuciło mu się w oczy nic niepokojącego - ani na lądzie, ani na otaczającym ją morzu. Odsunął na bok swoje obawy i złożył niepokój na karb napięcia, towarzyszącego zawsze prowadzeniu interesów z mętami i kryminalistami.
Tak czy siak, nie mógł sobie pozwolić na zawalenie fuchy wartej kilka ładnych milionów kredytów tylko dlatego, że miał głupie przeczucia. Kupiec - kimkolwiek był - okazałby się na pewno bardziej niż niezadowolony z takiego obrotu spraw, a Kantor zemściłby się na Zeeridzie okrutnie za utratę zysku, tłukąc go na miazgę, a potem dodając jego długi do tych, które już u nich zaciągnął. Stracił już rachubę, ile tego było, ale wiedział, że co najmniej dwa miliony kredytów za
„Tłuściocha” plus prawie połowa tego w ramach zaliczki za leczenie Arry (starał się trzymać jej istnienie w sekrecie, a jego kontakt w Kantorze był przekonany, że latając dla nich, spłaca długi hazardowe).
- Punkt lądowania bezpieczny. - Miał nadzieję, że wypowiadając te słowa, zaklina
rzeczywistość. - Schodzimy.
Przy szumie wstecznych silników manewrowych „Tłuścioch” wylądował w tumanie śniegu
na gołej skale, jakieś pięćdziesiąt metrów od statku Ariga.
Przez długą chwilę Zeerid siedział bez ruchu w sterowni, gapiąc się na padający śnieg, boleśnie świadom, że po tym lądowaniu nastąpi kolejne, a potem jeszcze jedno i następne, a on wciąż będzie Kantorowi winien więcej niż warte będą jego zlecenia.
To był zaklęty krąg, a on nie wiedział, jak się z niego wyrwać.
Tak czy inaczej, nie miało to teraz znaczenia. W tej chwili liczyło się tylko, żeby zdobyć pieniądze na leczenie Arry - może zdołałby załatwić jej fotel repulsorowy zamiast tego rupiecia na kółkach, na którym się poruszała? Jeszcze lepsze byłyby protezy...
Odetchnął głęboko, wstał i spróbował się uspokoić. Założył parkę i rękawiczki bez palców, a potem przeszedł do ładowni i utorował sobie drogę do wyjścia między zagracającymi ją skrzyniami. Po drodze starał się nie patrzeć na wymalowane na nich czarne litery - chociaż znał je na pamięć; widywał je podczas swojej kariery w wojsku aż za często:
„UWAGA: AMUNICJA. Wyłącznie do użytku wojska. Trzymać z dala od ognia i
bezpośrednich źródeł energii”
W skrzyniach znajdowały się warte trzysta milionów kredytów działa laserowe, ładunki, granaty i wystarczająca ilość amunicji, żeby wprawić nawet najbardziej szalony oddział wojska w euforię na całe miesiące.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.