Opadły go czarne zwątpienia jak rój komarów pijących krew...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Znowu zbliża się jesień, przyjdą ulewy i bezgwiezdne, wichrem rozpłakane, długie noce. Będą mijały dni, a jeden tak do drugiego podobny, jak nieszczęście do nieszczęścia i rozpacz do rozpaczy. A na całą pociechę pozostanie mu odmieniony wprawdzie, ale tylko Dziurawiec.
Dojrzał go na drodze wiodącej od gospodarskich zabudowań ku domowi, równocześnie zaś posłyszał głosy od strony parku, przymknął więc szybko oczy, udając, że drzemie. Głosy te, a wśród nich zapewne i głos matczyny, najczulszym słuchem usłyszał i Maciuś, bo się poruszył i słychać było kroki jego na żwirze. Dziurawiec był daleko, a głosy też nieblisko.
Wtem rozległ się plusk wody i równocześnie cienki, zrozpaczony krzyk dziecka.
Pan Mościrzecki otworzył oczy.
- Jezus, Maria! - krzyknął rozgłośnie.
Nie wiadomo, jakim sposobem ślepy chłopczyna zmylił drogę i wpadł do głębokiej sadzawki, pociągnąwszy za sobą psa, który zaplątał się w sznurek i miotał się jak oszalały.
- Ratunku! - wołał pan Mościrzecki. Ratunku!
Głos jego zdławiony był przez rozpacz.
Nikt go może nie usłyszał, więc ze straszliwym wysiłkiem wpił obie ręce w poręcze fotela, jak gdyby chciał stanąć na bezwładnych nogach. Żyły na jego czole nabrzmiały do grubości postronków. Oczy jak gdyby wyskoczyły z oprawy. Twarz nagle z czerwonej stała się sina: przez krótką chwilę coś się w nim zmagało w rozpaczliwej walce z niemocą. Spojrzenie starego człowieka było okropne, jak gdyby ujrzał własną śmierć. Coś się w nim dzieje strasznego: opiera się o poręcze, podnosi się, znowu opada i znowu się podnosi na zmartwiałych nogach.
O Chryste Panie! Jeszcze chwila, a chłopiec utonie! Nie! Stary pan podnosi się z takim wysiłkiem, że lada moment serce jego rozpryśnie się jak granat.
Podniósł się.
Zachwiał się jak błędny i idzie…
Idzie! Uczynił dwa kroki. Przystanął i zachwiał się. Znowu idzie, ale już prędzej. Dalej, dalej! Prędzej, na Boga, prędzej! Ze Śmiertelnym trudem przebył te kilka kroków, które go dzieliły od sadzawki. Słychać było świszczący jego oddech. Pochylił się z głębokim jękiem i ręką chwycił za kołnierz chłopięcej kurtki. O, Boże miłosierny! Ciągnie… ciągnie… wyciągnął!
Wyprostował się, wielki, ogromny, zwalisty jak kolos. Podniósł chłopczynę i zmoczonego przycisnął do szerokiej piersi. Dyszał ciężko i miał takie uczucie, że jeszcze chwila, a krew rwącą strugą rzuci mu się do gardła.
Ujrzał to z daleka Dziurawiec i nadbiegł przerażony.
Ujrzała to wyszedłszy spoza domu gromadka zmierzająca pod dowództwem panny Katarzyny. Matka Maciusia biegła jak sarna, krzycząc i płacząc, i wyciągając ręce. Pan Mościrzecki, straszny na twarzy, lecz - nikt by temu nie uwierzył, kto tego nie widział! - uśmiechał się. Dziwaczny ten uśmiech był plątaniną mijającego przerażenia, więdnącej szybko rozpaczy i nadludzkiego szczęścia. Oddał Maciusia w ręce matki, a sam stał twardo, jakby wrósł w ziemię. Z dziecinną niemal ciekawością patrzył na swoje nogi, przed kilkoma minutami jeszcze nieruchome. Mrużył szybko oczy i równie szybko je otwierał, jak gdyby się chciał przekonać, czy nie śpi. Nie spał jednak: widzi, jak pani Zofia, nie chcąc przyjąć niczyjej pomocy, niesie dziecko w ramionach i spieszy ku domowi. a za nią bieży zmoczony kundel, co się sam wygramolił z wody. Widzi gromadkę znanych twarzy wpatrujących się w niego z nabożnym podziwem.
O, Boże! Więc się podniósł, szedł i doszedł!
Straszliwy wysiłek dokonał rzeczy wprost niesłychanej: Mościrzecki stoi na własnych nogach. Gnany rozpaczą, uczynił kilka kroków w jedną stronę, lecz czy go te tragiczne nogi poniosą z powrotem? Bał się poruszyć. Na czole, już pobladłym, ukazały się wielkie krople zimnego potu. Zmaganie się musiało być straszne. Trzeba spróbować iść, trzeba spróbować za wszelką cenę! Patrzyli na niego skamieniali, a on ruszył. Uczynił krok, zachwiał się, ale nie upadł. Nogi miał odrętwiałe i czuł biegające po nich mrówki. Mogły się każdej chwili załamać.
Ruszył i znowu przystanął, ciężko dysząc.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.