A potem ujrzała krew...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Czerwoną krew, sine ciało i białe kości. Zebrało jej się na wymioty.
Raptem zgasły światła.
Po drugiej stronie dwie czarne sylwetki rzuciły się do ataku: uniesione dłonie uzbrojone były w noże, których ostrza złowieszczo połyskiwały. Lewy łokieć Ravisa wystrzelił w górę, podczas gdy prawa ręka wykreśliła w powietrzu znak X. Nie zamierzał zranić napastników – dzieliła ich jeszcze zbyt duża odległość – chciał jedynie zyskać na czasie, żeby obmyślić strategię obrony.
Tessa nie wiedziała, dlaczego nie potrafi wydobyć z siebie głosu, z wyczerpania czy ze strachu. Oddychała szybko i spazmatycznie; po raz pierwszy w życiu nie bała się emocji. Cokolwiek by robiła – wrzeszczała, histeryzowała, uciekała lub walczyła tinnitus jej nie zagrażał. Była wolna.
Ravis wyskoczył na drogę. Miał sekundę czasu, może mniej, na wybiegnięcie z wąskiej sieni, zanim pierwsza z postaci zbiegnie ze schodków.
Nasilił się smród zwierzęcej sierści. Tessa nie nadążała wzrokiem za ruchami napastników: było ciemno, a oni poruszali się zbyt szybko. Gdy pierwszy z nich zamachnął się na Ravisa, ujrzała profil jego twarzy. Wydał jej się jakiś dziwny, jakby nasada nosa była nienormalnie spłaszczona.
Zadrżała. Musiała się mylić.
Obaj zabójcy wypadli na zewnątrz. Poruszali się bezszelestnie, płaszcze niby cienie spowijały ich ciała. Jeden zaszedł Ravisa z prawej strony, drugi zbiegał po stopniach. Tessa widziała, że szuka sposobności, by znaleźć się za plecami przeciwnika. Ravis, świadomy tego, że chcą zajść go z dwóch stron, symulował ataki, by zyskać więcej miejsca. Obaj nieznajomi wznosili wysoko długie klingi noży. Ravis trzymał swój blisko biodra.
Pierwszy z napastników zazgrzytał zębami i zamachnął się na Ravisa, który – parując jego cios – nie zauważył, że drugi atakuje z tyłu.
– Ravisie! – wrzasnęła Tessa ostrzegawczo.
Ravis odwrócił się, ale nie dość szybko. Ostrze drugiego z napastników błysnęło wzdłuż jego ręki i zatopiło się w ciele tuż pod ramieniem. Zanim zdążył uskoczyć, przystąpili do kolejnego natarcia.
Nogi Tessy same ruszyły do boju. Z zaciśniętymi pięściami rzuciła się w kierunku pierwszego mężczyzny. Straszny głos rozdarł jej bębenki i zdała sobie sprawę, że to ona krzyczy. Głowa pierwszego z zamachowców odwróciła się ku niej. Nie bardzo wiedząc, co w tej sytuacji należy zrobić, zdzieliła go w szczękę. Kiedy pięść lądowała w celu, zaskoczył ją wygląd i zapach tego osobnika, a jakiś głos wewnętrzny ostrzegł, by się nie mieszała.
W pierwszym odruchu chciała rzucić się do ucieczki, ale zapanowała nad sobą i nie cofnęła się ani o krok, zasłaniając twarz pięściami i wrzeszcząc na całe gardło. Krew pulsowała szaleńczo w jej żyłach, a płuca zabolały ogarnięte gorączką.
Poczuła paniczny strach i dziwne uniesienie.
Pod wpływem jej uderzenia mężczyzna tylko się skrzywił. Spojrzał na nią, sycząc. Jego oczy miały złoty odcień, wargi natomiast rozchyliły się, odsłaniając różowe dziąsła. Skoczył na Tessę bez ostrzeżenia, aż płaszcz zakołysał się za nim jak ogon. Cofnęła się i potknęła.
Ravis wydawał się z jakiegoś powodu “uwiązany” do drugiego mężczyzny. Z trudem łapiąc powietrze, zerknął przez ramię na swą towarzyszkę.
Jej przeciwnik krążył to tu, to tam. Nóż przyczajony nad ramieniem przypominał dziób sępa. Smród jego oddechu stał się nie do zniesienia. Rysy twarzy były uproszczone, niemal rozmyte. Niespodziewanie znikł z pola widzenia.
Tessa próbowała wypatrzyć go w ciemności.
Trach!
Zdążyła poczuć, jak jej szyja odgina się do tyłu pod wpływem nagłego uderzenia w głowę. Nie czuła bólu, tylko obrzydliwie wirującą czerń, zaskoczenie i wściekłość: to stało się tak znienacka! Nogi ugięły się pod nią i nie mogła uczynić nic, absolutnie nic, żeby utrzymać równowagę. Ziemia zachwiała jej się pod stopami; ostatnia myśl, jaka przyszła Tessie do głowy przed utratą przytomności, dotyczyła tinnitusa. Miała rację – opuścił ją na dobre.
Tak wyglądał prezent, który otrzymała od tego świata.
Ciemności ustąpiły i otworzyła oczy. Przeczytała w życiu wiele książek, w których bohaterki mdlały podczas ryzykownych akcji, by ocknąć się parę godzin później (niekiedy dni) w szerokim, puchowym łożu, w doskonałej kondycji. Rosołek, czuła dłoń jakiejś matrony i drwa trzaskające w kominku uzupełniały zwykle sielankową scenerię.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.