Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Ojej? - warknął Bulwa. - Co to ma znaczyć? - Światła nie działają. - Och... - głos Bulwy ucichł. Cóż mógł powiedzieć? Holly zmrużyła oczy i spojrzała na trolla. Gdyby nie wiedziała, że to głupie zwierzę, mogłaby przysiąc, że bestia się z niej śmieje. Ocieka krwią z licznych ran klatki piersiowej i szczerzy zęby. A kapitan Nieduża nie lubiła, kiedy się z niej śmiano. - Śmiej się dalej - powiedziała i uderzyła trolla jedyną dostępną bronią. Swoją odzianą w kask głową. Niewątpliwie był to czyn bohaterski, lecz okazał się równie skuteczny, jak próba ścięcia drzewa za pomocą piórka. Na szczęście niefortunny cios wywołał skutek uboczny - przez ułamek sekundy włókna dwóch przewodów zetknęły się, dostarczając energii jednemu z reflektorów. Czterysta watów białego, oślepiającego światła wdarło się w szkarłatne źrenice stwora i rozdarło jego mózg przenikliwymi sztyletami udręki. - He, he - wymamrotała Holly. Trollem szarpnął bezwiedny skurcz. Odrzucona konwulsją wróżka zawirowała po parkiecie, ciągnąc za sobą zranioną nogę. Ściana zbliżała się z przerażającą prędkością. Być może, pomyślała z nadzieją Holly, będzie to jedno z tych zderzeń, kiedy ból czuje się dopiero później. Nie, natychmiast odparł jej wrodzony pesymizm, chyba nie. Z hukiem wpadła na normański gobelin, który zwalił się jej na głowę. Ból był natychmiastowy i obezwładniający. - Uff - stęknął Ogierek. - Nawet ja to poczułem. Wizję diabli wzięli. Czujniki bólu przekroczyły skalę. Masz pęknięte płuco, pani kapitan. Stracimy cię na jakiś czas, ale nie martw się, twoja magia lada chwila zacznie działać. Holly poczuła, że błękitne czarodziejskie łaskotki śpieszą naprawiać jej rozliczne rany. Dzięki bogom za żołędzie. Ale uzdrawianie zaczęło się zbyt późno, a jego moc nie była dostateczna i ból przekroczył próg wytrzymałości Holly. Zanim jednak zapadła w nieświadomość, jej zwiotczała dłoń wysunęła się spod gobelinu i dotknęła nagiego ramienia Butlera. Zdumiewające -człowiek jeszcze żył. Uparte tętno przepychało krew przez zmiażdżone kończyny. Uzdrawiaj, pomyślała Holly. Magiczna moc posłusznie powędrowała wzdłuż jej palców. Troll stał w obliczu dylematu - którą żeńską istotę pożreć najpierw. Ach, te wybory. Decyzji nie ułatwiało mu bynajmniej wspomnienie dotkliwego bólu w kudłatej głowie ani garść kuł, tkwiąca w tłuszczowej tkance na piersiach. W końcu zdecydował się na mieszkankę powierzchni. Miękkie, ludzkie mięso, o ileż smaczniejsze niż łykowate mięśnie wróżek. Bestia przykucnęła, obracając głowę dziewczyny pożółkłym pazurem. Pod skórą na jej szyi leniwie pulsowała błękitna tętnica. Serce czy gardło? - zastanowił się troll. Gardło znajdowało się bliżej. Obrócił szpon, którego ostra krawędź wpiła się w delikatną ludzką skórę. Jeden szybki ruch i własne tętno dziewczyny opróżni jej ciało z krwi. Butler ocknął się, co samo w sobie stanowiło niespodziankę. Od razu zorientował się, że żyje - każdy centymetr sześcienny jego organizmu przeszywał straszliwy ból. Niedobrze. Może i żył, ale kark miał skręcony o 180 stopni; oznaczało to, że nigdy więcej nie pójdzie na spacer z psem - a już z pewnością nie uda mu się uratować siostry. Zakręcił palcami. Bolało jak cholera, ale przynajmniej mógł nimi poruszać. Zdumiewające, że zachował jakieś funkcje motoryczne, zważywszy uraz, jaki odniósł jego rdzeń kręgowy. Palce u stóp też najwyraźniej wyszły bez szwanku, jednak ten ruch mógł być reakcją fantomową, gdyż w ogóle ich nie widział. Krwawienie z klatki piersiowej najwyraźniej ustało, potrafił też trzeźwo myśleć. Reasumując, był w znacznie lepszym stanie, niż powinien. Co, u licha, się tu działo? Zauważył coś jeszcze - po całym jego torsie tańczyły błękitne iskierki. Uznał, że chyba dręczą go halucynacje, przyjemne obrazy, mające odwrócić jego uwagę od nieuniknionego końca. Ale trzeba stwierdzić, że były to halucynacje nader realistyczne. Iskierki skupiały się w miejscach zranień i wnikały pod skórę. Butler zadrżał. Jednak nie uległ omamom - rzeczywiście działo się z nim coś niezwykłego, magicznego. Magicznego? Słowo to odezwało się echem w jego świeżo poskładanej czaszce. Czary wróżek. Coś leczyło jego rany. Odwrócił głowę, wzdrygając się na odgłos przemieszczających się kręgów. Na jego przedramieniu spoczywała dłoń. Ze smukłych elfich palców płynęły drobne iskierki, automatycznie wyszukując stłuczenia, złamania i pęknięcia. Musiały wygoić wiele skaleczeń, lecz radziły sobie z nimi szybko i skutecznie, niczym armia mistycznych bobrów, naprawiających uszkodzenia po burzy. Butler czuł wręcz, jak zrastają się jego kości, a krew przestaje płynąć z ran, okrytych na poły zakrzepłymi strupami. Gdy kręgi ułożyły się na swoich miejscach, mimowolnie obrócił głowę. Dzięki czarodziejskiej fali krwi - której trzy litry utracił wskutek ciosu w pierś -poczuł gwałtowny przypływ sił. Zerwał się na równe nogi - naprawdę! Znów był sobą, więcej, był tak silny, jak nigdy przedtem. Dostatecznie silny, by raz jeszcze zmierzyć się z potworem, który pochylał się nad jego siostrzyczką.
|
Wątki
|