Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
– Kiedy ta choroba raz kogoÅ› chwyci, nigdy już nie wypuszcza ze swych szponów. Może bÄ™dÄ™ mogÅ‚a jej ulżyć.
– Oby Bóg daÅ‚ – powiedziaÅ‚ Gawain – bo te lekarstwa, które zostawiÅ‚aÅ› w czasie ostatniej wizyty, teraz już niewiele pomagajÄ…. Budzi siÄ™ po nocach i pÅ‚acze jak maÅ‚e dziecko, kiedy myÅ›li, że damy dworu ani ja nie sÅ‚yszymy. Nie mam nawet serca siÄ™ modlić, by dÅ‚użej żyÅ‚a, tak strasznie cierpi, Pani. Viviana znów westchnęła. Kiedy pół roku temu byÅ‚a w tych stronach po raz ostatni, zostawiÅ‚a tu swoje najmocniejsze leki i eliksiry i z nadziejÄ… myÅ›laÅ‚a, że jesieniÄ… Priscilla zÅ‚apie gorÄ…czkÄ™ i umrze szybko, zanim leki stracÄ… dla niej moc dziaÅ‚ania. Nie mogÅ‚a uczynić nic wiÄ™cej. PozwoliÅ‚a, by Gawain poprowadziÅ‚ jÄ… do domu, usadziÅ‚ przy ogniu i rozkazaÅ‚ sÅ‚użącej, by nalaÅ‚a jej talerz gorÄ…cej zupy z wiszÄ…cego przy ogniu kotÅ‚a. – DÅ‚ugo jechaÅ‚aÅ› w deszczu, Pani – powiedziaÅ‚ – usiÄ…dź i odpocznij, mojÄ… żonÄ™ zobaczysz po wieczornym posiÅ‚ku, bo o tej porze czasami udaje jej siÄ™ trochÄ™ zasnąć. – JeÅ›li może zasnąć choćby na chwilÄ™, to bÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stwo, na pewno bym nie chciaÅ‚a jej przeszkodzić – powiedziaÅ‚a Viviana i obejmujÄ…c skostniaÅ‚ymi dÅ‚oÅ„mi gorÄ…cÄ… miskÄ™ z zupÄ…, opadÅ‚a na Å‚awÄ™. Jedna ze sÅ‚użących Å›ciÄ…gnęła jej buty i zdjęła pÅ‚aszcz, inna przyniosÅ‚a ciepÅ‚y rÄ™cznik do wysuszenia stóp. Viviana podciÄ…gnęła trochÄ™ spódnice, by jej koÅ›ciste kolana poczuÅ‚y ciepÅ‚o ognia, i przez chwilÄ™ odpoczywaÅ‚a w bÅ‚ogim zapomnieniu, nie myÅ›lÄ…c o przykrym celu swej wizyty. Potem z jednej z komnat dobiegÅ‚ cichy, przeciÄ…gÅ‚y pÅ‚acz, a sÅ‚użąca zatrzymaÅ‚a siÄ™ i zadrżaÅ‚a. PowiedziaÅ‚a do Viviany: – To pani, biedaczka, musiaÅ‚a siÄ™ obudzić. MiaÅ‚am nadziejÄ™, że poÅ›pi, zanim nie nastawimy wieczerzy. MuszÄ™ do niej iść. – Ja też pójdÄ™ – powiedziaÅ‚a Viviana i ruszyÅ‚a za sÅ‚użącÄ… do komnaty. Gawain siedziaÅ‚ przy ogniu i kiedy ten cichy krzyk zamieraÅ‚ w powietrzu, Viviana dostrzegÅ‚a rozpacz na jego twarzy. Od czasu kiedy Priscilla zachorowaÅ‚a, Viviana zawsze byÅ‚a w stanie dostrzec jakieÅ› Å›lady jej dawnej urody, jakieÅ› podobieÅ„stwo do tej wesoÅ‚ej, mÅ‚odej kobiety, która wychowywaÅ‚a jej syna Balana. Teraz jej twarz, usta i wyblakÅ‚e wÅ‚osy byÅ‚y tej samej żółtawoszarej barwy, nawet bÅ‚Ä™kitne oczy wygasÅ‚y, jakby choroba wypraÅ‚a z kobiety wszystkie kolory. Podczas jej ostatniej wizyty Priscilla byÅ‚a na nogach choć przez jakiÅ› czas każdego dnia, teraz Viviana widziaÅ‚a, że chora musiaÅ‚a od miesiÄ™cy być przykuta do Å‚oża... pół roku poczyniÅ‚o tyle zmian. Przedtem leki i eliksiry Viviany zawsze przynosiÅ‚y ulgÄ™, a nawet częściowe wyzdrowienie. WiedziaÅ‚a jednak, że teraz byÅ‚o już za późno na jakÄ…kolwiek pomoc. Przez chwilÄ™ wyblakÅ‚e oczy rozglÄ…daÅ‚y siÄ™ po komnacie, usta poruszaÅ‚y siÄ™ bezgÅ‚oÅ›nie nad opadniÄ™tÄ… szczÄ™kÄ…. Potem Priscilla ujrzaÅ‚a VivianÄ™, zamrugaÅ‚a i wyszeptaÅ‚a: – Czy to ty, Pani? Viviana podeszÅ‚a do Å‚oża i ostrożnie ujęła pobielaÅ‚Ä… dÅ‚oÅ„ chorej. – Przykro mi widzieć ciÄ™ tak cierpiÄ…cÄ…, moja droga przyjaciółko. WyblakÅ‚e, spÄ™kane usta wygięły siÄ™ w grymasie, który Viviana przez chwilÄ™ odczytaÅ‚a jako oznakÄ™ bólu, potem jednak zrozumiaÅ‚a, że miaÅ‚ to być uÅ›miech. – Nie wiem, czy można być jeszcze bardziej chorym – wyszeptaÅ‚a Priscilla. – MyÅ›lÄ™, że Bóg i jego Matka zapomnieli o mnie. Rada jestem znów ciÄ™ widzieć i mam nadziejÄ™ żyć na tyle dÅ‚ugo, by ujrzeć jeszcze mych drogich synów i pobÅ‚ogosÅ‚awić ich... – Westchnęła ciężko, starajÄ…c siÄ™ przesunąć trochÄ™ ciężar ciaÅ‚a. – Od tego leżenia bardzo mnie boli krzyż, ale każde dotkniÄ™cie, to jakby nóż ktoÅ› we mnie wbijaÅ‚. I taka jestem spragniona, jednak ze strachu przed bólem nie oÅ›mielam siÄ™ pić... – Postaram siÄ™ ci ulżyć, jeÅ›li tylko bÄ™dÄ™ mogÅ‚a – powiedziaÅ‚a Viviana. WydaÅ‚a sÅ‚użbie polecenia, czego potrzebuje, i opatrzyÅ‚a odleżyny chorej, wymyÅ‚a usta Priscilli Å‚agodzÄ…cym wywarem tak, że choć nie piÅ‚a, już nie drÄ™czyÅ‚a jej spiekota w ustach. Potem usiadÅ‚a przy niej, trzymajÄ…c jÄ… za rÄ™kÄ™. Nie mÄ™czyÅ‚a chorej sÅ‚owami. JakiÅ› czas po zachodzie z dziedziÅ„ca dobiegÅ‚y odgÅ‚osy. Priscilla otworzyÅ‚a oczy bÅ‚yszczÄ…ce gorÄ…czkÄ… w Å›wietle pochodni i wyszeptaÅ‚a: – To moi synowie! I rzeczywiÅ›cie, po chwili do komnaty wszedÅ‚ Balan i jego przyrodni brat, syn Gawana, Balin. WchodzÄ…c, musieli pochylić gÅ‚owy pod niskim stropem komnaty. – Matko – powiedziaÅ‚ Balan i schyliÅ‚ siÄ™, by ucaÅ‚ować dÅ‚oÅ„ Priscilli, dopiero potem odwróciÅ‚ siÄ™ do Viviany i skÅ‚oniÅ‚ przed niÄ…: – Pani.
|
WÄ…tki
|