minutę, z której statek odliczył ostatnie dwadzieścia sekund...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Z początku było to wgniatające w fotele cztery g — potem tylko dwa. Później przez
połowę orbity unosiliśmy się w stanie nieważkości i statek ze stałym przyspieszeniem
jednego g pomknął w kierunku Mizara.
Półtorej doby nieustannego przyspieszania.
Przygotowywaliśmy proste posiłki i rozmawialiśmy, gdy Mizar zbliżał się, aż znalazł
się bliżej, niż chcielibyśmy widzieć tę młodą błękitną gwiazdę.
Kolapsar był czarnym punkcikiem na tle przefiltrowanego blasku olbrzymiej gwiaz-
dy, potem plamką i szybko powiększająca się kulą, aż wreszcie poczuliśmy to przedziw-
ne skręcanie i nagle znaleźliśmy się w czarnym, głębokim kosmosie.
Teraz pięć miesięcy lotu na Ziemię. Weszliśmy do naszych trumien — Sara szybko
i niezgrabnie, wstydząc się swojej nagości — podłączyliśmy cewniki i czekaliśmy na na-
dejście snu. Słyszałem cichy głos statku, nakazującego niektórym poprawić to czy inne
łącze, a potem wszechświat zmalał do punktu i znikł, a ja znów zapadłem w zimny sen
hibernacji.
153
Rozmawiałem z Dianą o emocjonalnym czy też egzystencjalnym dyskomforcie, któ-
ry odczuwałem poprzednim razem. Powiedziała, że jeżeli dobrze się orientuje, to nie ma
na to lekarstwa. Jak mogłoby być, jeśli twoje procesy metaboliczne przebiegają wolniej
niż u sekwoi? Po prostu spróbuj przed zaśnięciem myśleć o przyjemnych rzeczach.
Prawie się udało. Większość z nas widziała z pojemników ekran widokowy, więc za-
programowałem go tak, żeby pokazywał szereg uspokajających widoków. Obrazy eks-
presjonistów, spokojne zdjęcia przyrodnicze. Zastanawiałem się, czy na Ziemi zachowa-
ła się jakaś przyroda. Ani Człowiek, ani Taurańczycy nie darzyli natury sentymentem
— znajdowali piękno w abstrakcji.
No cóż, my też nie traktowaliśmy jej najlepiej. Większą część historii ludzkości stano-
wiły dzieje zmagań przemysłu z przyrodą, zwycięskich dla tego pierwszego.
I tak przespałem pięć miesięcy, które czasem wydawały się pięcioma minutami, spo-
glądając na szereg sielskich widoków, przeważnie będących ekstrapolacjami miejsc,
które znałem tylko z opisów lub filmów — nawet komuna, w której się wychowałem,
mieszkała na przedmieściach. Bawiłem się w równo przystrzyżonych parkach i wyobra-
żałem sobie, że to dżungla. Teraz powracałem do tych marzeń.
To dziwne, lecz w tych snach nie wracałem do Middle Finger, gdzie z Matką Natu-
rą zawsze byłem w tak bliskich — chociaż napiętych — kontaktach. Podejrzewam, że te
wspomnienia nie przyniosłyby mi spokoju.
Tym razem wyjście z hibernacji było trudniejsze i mniej przyjemne niż wtedy, kiedy
pomagała mi Diana. Byłem oszołomiony i odrętwiały. Palce odmawiały mi posłuszeń-
stwa i przy odkręcaniu zaworów aparatury nie odróżniały kierunku zgodnego z ru-
chem wskazówek zegara od przeciwnego. Wstałem z pojemnika zalany krwią od pasa
w dół, chociaż nie byłem ranny.
Poszedłem pomóc Marygay, która też już dochodziła do siebie, usiłując rozpla-
tać i odczepić rurki. Jakoś zdołała nie ochlapać się krwią. Oboje ubraliśmy się i poszła
sprawdzić, co z Sarą, a ja zająłem się pozostałymi.
Obudziłem Rii Highcloud, która była naszą sanitariuszką. Właściwie tak napraw-
dę była bibliotekarką, ale Diana przez tydzień intensywnie uczyła ją, jak posługiwać się
standardowym zestawem medycznym na pokładzie statku.
Antres 906 był przytomny i skinął mi głową, kiedy zajrzałem do jego trumny. Do-
brze. Gdyby coś poszło nie tak, byłby zdany na łaskę podręcznika pierwszej pomocy,
który o Taurańczykach wspominał w przypisach.
Jacob Pierson był zimny jak głaz i nie zdradzał żadnych oznak życia. Zapewne nie
żył od pięciu miesięcy. Miałem dziwne poczucie winy z powodu tego, że nie lubiłem go
i niespecjalnie cieszyłem się z tego, że mieliśmy razem pracować.
Wszyscy inni przynajmniej się ruszali. Nie będziemy wiedzieli na pewno, że wszyst-
ko z nimi w porządku, dopóki nie wstaną i nie zaczną mówić. Niedomagania mogły
154
przybierać rozmaitą formę. Kiedy Charlie zbudził się z hibernacji po podróży na Middle Finger, nie czuł zapachu kwiatów, chociaż nie stracił węchu. (Marygay i ja w żartach
używaliśmy tego wykrętu, jeśli zdarzyło nam się o czymś zapomnieć: „Pewnie zatarło
mi się podczas hibernacji”).
Rii powiedziała, że Sara dochodzi do siebie. Wprawdzie trzeba ją trochę powycierać,
ale nie chciała, żeby to Marygay pomogła jej doprowadzić się do porządku.
Włączyliśmy ekran. Ziemia wyglądała doskonale, a przynajmniej tak, jak oczekiwa-
liśmy. Mniej więcej jedna trzecia tego, co widzieliśmy między chmurami, była miastem,
szarym i monotonnym, pokrywającym północną Afrykę i południową Europę.
Napiłem się wody i zdołałem zatrzymać ją w żołądku, chociaż miałem wrażenie, że
unosi się w nim jako zimna, gładka kula. Koncentrowałem się na tym wysiłku, kie-
dy zdałem sobie sprawę, że Marygay cicho płacze, rozmazując płynące łzy knykciami
i przedramieniem.
Pomyślałem, że chodzi jej o Piersona i zamierzałem powiedzieć coś pocieszającego.
— To samo — oświadczyła zduszonym głosem. — Nic. Tak jak na Middle Finger.
— Może oni...
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Albo zginęli, albo zniknęli. Całe dziesięć miliardów.
Antres 906 wygramolił się z pojemnika i unosił się za mną.
— Można było tego oczekiwać — rzekł — ponieważ nie znaleźliśmy żadnych śladów
ich pobytu w Centrusie. — Wydał dziwny dźwięk, przypominający ochrypłe gruchanie
gołębia. — Muszę połączyć się z Całym Drzewem.
Marygay obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem.
— A gdzie jest to twoje Drzewo?
Przechylił głowę na bok.
— Wszędzie, oczywiście. Jak telefon.
— Oczywiście.
Odpięła pas i uniosła się z fotela.
— No cóż, pomóżmy ludziom wstać i doprowadzić się do porządku. Potem zobaczy-
my, co jest na dole.
„Pochowaliśmy” Jacoba Piersona w przestrzeni. Należał do jakiegoś odłamu muzuł-
manów, więc Mohammed Ten powiedział kilka słów, zanim Marygay nacisnęła guzik
i otworzył się luk, przez który ciało powoli odleciało w pustkę. Właściwie był to rodzaj
kremacji, gdyż krążyliśmy po dostatecznie wąskiej orbicie, aby po pewnym czasie spło-
nęło na skutek tarcia.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.