— Nie mogę dosięgnąć! — krzyknął Ruin...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Oczywiście. Geblingi, które były od niej niższe, nie mogły dokonać tego, co
ona. A Patience podejrzewała, że już nie starczy jej siły, by wciągnąć je na górę.
W tym samym momencie Nieglizdawiec wzmocnił swój zew. Zostaw ich.
Nieczyste stworzenia, owłosione i gruboskórne, przypominają ludzi, ale sekretnie pragną cię zdradzić i zabić. Musiała użyć wszystkich sił, by mu się przeciwstawić i nie pobiec do niego. Jej przyjaciel, jej kochanek.
Przywołała w pamięci słowa Willa, który mówił, że jej pragnienia nie są nią
samą. Wyobraziła sobie, że namiętność, którą wywoływał w niej Nieglizdawiec, pozostaje jakby obok, podczas gdy jej ego nie poddaje się emocjom. Dzięki temu nie musiała robić tego, co jej nakazywały szaleńcze pragnienia.
Ściągnęła przez głowę suknię, przywiązała ją do płaszcza. Potem, w samej
koszuli, drżąc z zimna usiadła, zapierając się nogami o mur, i przerzuciła sukienkę przez ścianę. W lewej ręce ściskała węzeł, w drugiej skraj płaszcza. Zaparła się, wykorzystując siłę całego ciała, a nie tylko rąk.
— Sądzisz, że mam się po tym wdrapywać? — krzyknął Ruin.
— Nie musisz, jeśli umiesz latać — odkrzyknęła mu. Nieglizdawiec atakował
ją gniewem, ciskał gromy w jej umyśle, ale opierała się, mimo że pragnęła odejść i zostawić geblingi na pastwę losu. Zrobię to, co postanowiłam — powtarzała
w myślach, a nie to, na co mam ochotę, i czuła jak emocjonalna część jej jaźni staje się coraz mniejsza, jakby uciekała przed nią. To dzięki Willowi, pomyślała.
On swym milczeniem, siłą, mądrością potrafi odepchnąć wszystkie niepożądane
uczucia.
Materiał zaczął się drzeć, najpierw trochę, potem coraz bardziej, ale w tym
momencie głowa Ruina ukazała się nad ścianą. Kiedy znalazł się już koło Pa-
tience, przechylił się przez ścianę i wykrzykiwał słowa zachęty do Reck. Nagle z drugiej strony muru rozległ się krzyk.
— Trafili ją — powiedział Ruin. Potem zawołał w stronę siostry: — To nic,
wcale cię nie boli, wspinaj się dalej, no już.
Po ciężarze skonstruowanej z materiału drabiny Patience czuła, że Reck prze
203
w górę. Ruin wychylił się, złapał siostrę za ramię i pomógł jej się wdrapać. Strzała tkwiła w jej lewym udzie, ale gebling miał rację, bez kłopotu dało sią ją wycią-
gnąć. Reck dyszała ciężko, jej oczy wyrażały przerażenie.
— Nigdy — powiedziała — nigdy więcej nie będę nigdzie się wspinać. Mam
lęk wysokości.
— I ty chcesz traktować Spękaną Skałę jak dom? — spytała Patience. Spraw-
dzała sukienkę. Materiał nie wytrzymał tarcia o mur, rozpadła się po prostu w rę-
kach. — Cieszę się, że było was tylko dwoje — powiedziała. — Trzecie po prostu by spadło.
Odwiązała płaszcz od sukienki. Strzała upadła jej pod nogi. Przerzuciła ją
z powrotem ponad ścianą.
— Mam nadzieję, że trafi w czyjeś oko.
Ruin przyglądał się jej.
— Dlaczego nie zostawiłaś nas?
— Myślałam o tym — przyznała.
— Wiem, czuliśmy cień myśli, które ci przesyłał.
— No cóż, jeśli mam brać ślub, to potrzebuję gości na wesele. Muszę wziąć
was ze sobą. — Żart zabrzmiał gorzko. Zawinęła płaszcz wokół bioder, żeby chronić choć kawałek ciała przed zimnym wiatrem, który hulał po nie osłoniętej drodze. — Muszę też ogrzać się przy ogniu.
— Przynajmniej przez chwilę nie musimy gnać do przodu. — Reck próbowała
stanąć na zranionej nodze. — Boli — jęknęła.
Ruin rozejrzał się wokół.
— Gdybym tylko znalazł odpowiednie ziele. . .
— Mówią, że cokolwiek rośnie na tej planecie, rośnie też w Spękanej Skale.
— Gdzieś w Spękanej Skale.
— Tam widać kępę drzew — wskazała Patience. — I jeśli będziemy mieli
szczęście, nie natkniemy się na nikogo nasłanego przez Nieglizdawca.
Tutaj domy stanowiły już rzadkość, po kilku minutach marszu znaleźli się
pomiędzy ogrodami. Szli drogą wiodącą skrajem dużego sadu. Drzewa były kar-
łowate, bo tylko takie mogły rosnąć na tej wysokości. Dawno już straciły liście.
Ruin szwendał się pomiędzy nimi. Wreszcie zawołał Reck i przyłożył włochatą
roślinkę do jej rany.
— Nie możemy się tu na długo zatrzymać — powiedziała przytrzymując liść.
— Niedługo kogoś na nas naśle.
— Nigdy w życiu nie pracowałam tak ciężko — wyznała Patience. — Jestem
taka zmęczona.
— Nie spaliśmy od chwili zejścia z łodzi — rzekł Ruin. — Nieglizdawiec już
się cieszy. Wie, że kiedyś musimy się wreszcie zdrzemnąć.
— Teraz — powiedziała Patience.
204
— Nie — odparła Reck. — Idźmy wyżej. Tam, gdzie nie ma ani ludzi, ani geblingów, których by mógł przeciwko nam użyć.
Patience zobaczyła, że na ich poziomie nadciągają z zachodu ciężkie chmury.
— Idzie mgła — stwierdziła. — Możemy schować się we mgle.
— To nie będzie mgła, tylko śnieg — poprawił ją Ruin. — Potrzebujemy
schronienia. I rzeczywiście musimy dostać się wyżej.
— Czy nadal nie możemy skorzystać z tuneli? — zapytała Patience. — Tunel
dawałby schronienie, a jednocześnie byłby najprostszą drogą wiodącą do Nieglizdawca.
— O tak, oczywiście — powiedział Ruin. — Tyle tylko, że wejścia zdarza-
ją się rzadko na tej wysokości. Dotarliśmy prawie do granicy zamieszkiwanego obszaru. Musimy znaleźć inną drogę.
Ziele podziałało i Reck mogła już za nimi nadążyć. Nie dokuczał jej ból, chociaż nadal krwawiła. Wreszcie znaleźli schody prowadzące po stromym zboczu
na następny poziom. Brama na dole była zachęcająco otwarta. Brama na górze
nie witała równie gościnnie.
— Mogliby być przynajmniej na tyle przyzwoici i zamknąć również wejście
na dole — powiedziała Reck.
Ale wyszkolona na dyplomatę Patience wśród innych nauk poznała również
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.