Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Groz, używając półki nad umywalką jako warsztatu, spojrzał na nią i uśmiechnął się. - Napalm - odparł. - A przynajmniej pewną jego formę zastępczą. - Obawiam się, że nie rozumiem - powiedziała grzecznie starsza pani. - Co to właściwie jest napalm? - Zgalaretowaciała benzyna - odpowiedział Groz. - Materiał zapalający. Kantem dłoni zgarnął mydlane strużyny na wydartą z notesu kartkę papieru, po czym przesypał je do lejka. - Volkommen - mruknął krzywiąc się. - Doskonale. Teraz mam już wszystko oprócz benzyny. - Musi to być benzyna? - spytała Wanda. - Niekoniecznie. - Groz z powrotem usiadł na przykrywającym ubikację siedzeniu. - Nadaje się wszystko, co zawiera zasadę węglowodorową - benzol, benzen, metylobenzen. - Nie słyszałam o żadnym z nich. Ale może rozpuszczalnik przyda się na coś? Jest prawdopodobnie dość łatwopalny. - Jak najbardziej - stwierdził Groz unosząc brwi. - Chyba nie powie mi pani, że wozi też ze sobą płyn do czyszczenia? - Nie - odparła Wanda ściągając usta. - Chociaż czasami przydałby się. Ale wiem, gdzie pan może go znaleźć. - Tak...? - Zaraz za drzwiami. Na końcu wagonu. Mają tam małe szafki i wydaje mi się, że widziałam w nich środki czyszczące. - Wspaniale! - wykrzyknął Groz. Wstał, podszedł do drzwi przedziału i otworzył je. Zniknął na chwilę, po czym wrócił uśmiechając się od ucha do ucha i niosąc prawie dwulitrowy plastikowy pojemnik Varsolu. W godzinę później - po wymieszaniu we właściwych proporcjach mydła, Varsolu, węgla i spirytusu salicylowego - butelki po sznapsie i spirytusie, a także spory słoiczek po witaminie B-12 zamieniły się w śmiercionośne bomby, wszystkie uszczelnione zwitkiem papieru toaletowego i zakończone zapalnikiem zrobionym z główek od zapałek. - I co teraz? - spytała Wanda przyglądając się niechętnie temu żałośnie małemu arsenałowi ustawionemu na półce nad umywalką. - Czekamy na właściwy moment - odparł Groz. Zarówno Wanda, jak i Wolfgang Groz przespali dojazd do Capreol, nagłe zatrzymanie się pociągu wyrwało ich jednak z drzemki i oboje byli już zupełnie rozbudzeni, kiedy po chwili zapukano do drzwi. Wanda otwierała właśnie usta, by odpowiedzieć, ale Groz gestem nakazał jej ciszę. - Laska - wyszeptał. Skinęła głową i wręczyła mu swoją laskę. Ostrożnie przekręcił rączkę i wyciągnął ostrze z jego ukrytej pochwy. Wstając sięgnął jeszcze do wyłącznika na ścianie, gasząc wszystko poza bladą niebieską nocną lampką na suficie. Zapukano ponownie. - Tak? - odezwał się Groz. Szczęknęła klamka, bezskutecznie jednak, gdyż Groz, zanim zabrał się do butelek, zamknął dla bezpieczeństwa drzwi na klucz. - Proszę otworzyć - powiedział przytłumiony głos. - Chwileczkę - odparł Groz. Mając sztylet w jednej ręce, drugą przekręcił klucz i zrobił krok do tyłu. Trzymał broń nisko, z ostrzem skierowanym lekko ku górze. - Otwarte - powiedział. Drzwi odsunęły się. Ukazał się w nich mężczyzna z pistoletem w dłoni. Był wysoki i barczysty. Groz jednym ruchem odskoczył od ściany szybko unosząc sztylet i wsuwając jego ostrze pod podbródek mężczyzny, tak że lekko dotknęło skóry. Tamten cofnął się, ale były pilot przesunął się razem z nim, trzymając ostrze w tym samym miejscu. Uzbrojona ręka przybysza nawet nie drgnęła. - Proszę to odłożyć - odezwał się wielkolud. - Jestem policjantem. Nazywam się Kettering. - Sicher - stwierdził Groz. - To pan tak mówi. - Mogę to udowodnić - powiedział z naciskiem mężczyzna. - Posłuchaj pan, nie mamy czasu do stracenia. Ja próbuję ocalić nasze tyłki, a pan wchodzi mi w drogę. Chcę tylko usunąć pasażerów tego wagonu poza linię ognia. - Mówił pan, że może udowodnić, iż jest policjantem - odezwał się spokojnie Groz. - Proszę to zrobić. - W wewnętrznej kieszeni marynarki jest moja legitymacja. - Frau Margay, zechce pani... - poprosił Groz. Wanda wstała, z wahaniem podchodząc do olbrzyma stojącego w otwartych drzwiach. Spojrzała na Groza, który uśmiechem dodał jej odwagi.
|
Wątki
|