Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Dzisiaj każdy barak odmówił dziesięć tysięcy różańców. Wielu ludzi jest już przygotowanych. Jutro spróbujemy przygotować więcej.
Shan zacisnął szczęki, walcząc z falą emocji. - Przygotowanych? Choje uśmiechnął się tylko. Ciszę przerwał dziwny chrobot. Shan odwrócił się. Jeden z młodych mnichów pełnym czci ruchem obracał młynek modlitewny, sklecony z blaszanej puszki i ołówka. - Jecie coś? - zapytał Shan. - Kuchnie zostały zamknięte - wyjaśnił Trinle. - Dostajemy tylko wodę. W południe wystawiają nam w wiadrach przy bramie. Shan wyjął z kieszeni bluzy papierową torebkę z nietkniętym drugim śniadaniem. - Macie tu parę pierożków. Choje z powagą przyjął torebkę i podał Trinlemu, by rozdzielił dar. - Dziękujemy ci. Spróbujemy przemycić trochę do stajni. - Otworzyli stajnię - szepnął Shan. Nie było to pytanie, lecz bolesne stwierdzenie. - Troje mnichów z jednej z północnych gomp. Siedzieli przy bramie, domagając się egzorcyzmów. - Na zewnątrz widziałem pałkarzy. Wyglądają na zniecierpliwionych. Choje wzruszył ramionami. - Są młodzi. - Nie dorosną, czekając na strajk wśród więźniów. - Czego mogą oczekiwać? Jest tutaj gniewny jungpo. Wystarczyłby raptem jeden dzień, żeby przywrócić równowagę. - Pułkownik Tan nigdy nie pozwoli na egzorcyzmy na górze. To byłaby porażka, wstyd. - W takim razie twój pułkownik będzie musiał żyć z jednym i drugim. - W głosie Choje nie było wyzwania, jedynie ślad współczucia. - Z jednym i drugim - powtórzył Shan. - Masz na myśli Tamdina. Choje westchnął i rozejrzał się po celi. Do szmeru mantr dołączył jeszcze jeden, obcy dźwięk. Shan odwrócił się. Przy drzwiach siedział khampa. W jego oczach dostrzegł groźny blask. - Wydostaniesz nas stąd, szamanie? - zapytał khampa. Oderwał ucho od swego kubka i ostrzył je o kamień. - Masz jakąś nową sztuczkę? Sprawisz, że pałkarze znikną? - Wybuchnął śmiechem i ostrzył dalej. - Trinle ćwiczy mantrę strzały - powiedział Choje, patrząc na khampę smutnymi oczyma. Mantra strzały była zaklęciem z dawnych legend, pozwalającym w mgnieniu oka przenosić się na ogromną odległość. - Robi się bardzo dobry. Któregoś dnia wszystkich nas zaskoczy. Kiedyś, gdy byłem chłopcem, widziałem, jak pewien stary lama wykonał ten rytuał. Nagle wszystko się rozmazało i zniknął. Jak strzała z łuku. Godzinę później pojawił się znowu, z kwiatem, który rósł tylko w gompie pięćdziesiąt mil dalej. - Więc Trinle opuści was jak strzała? - zapytał Shan. Z jego głosu przebijało zniecierpliwienie. - Trinle dużo wie. Są rzeczy, które trzeba uchronić. Shan westchnął głęboko, by uspokoić nerwy. Choje mówił tak, jakby cały ich świat był skazany na zagładę. - Opowiedz mi o Tamdinie - poprosił. Choje skinął głową. - Niektórzy mówią, że on jeszcze nie skończył. - Smutno spojrzał Shanowi w oczy. - Jeśli uderzy znowu, będzie bezlitosny. Za czasów siódmego - ciągnął, mając na myśli siódmego dalajlamę - została zniszczona cała mandżurska armia, która wtargnęła do Tybetu. W czasie marszu runęła na nią góra. Rękopisy mówią, że zwalił ją właśnie Tamdin. - Rinpocze, posłuchaj mnie. Czy wierzysz w Tamdina? Choje przyjrzał mu się przenikliwie. - Ludzkie ciało to niedoskonałe naczynie dla ducha. Z pewnością we wszechświecie jest miejsce na wiele innych naczyń. - Ale czy wierzysz w demona, który grasuje po górach? Muszę wiedzieć, czy... czy jest jakaś szansa na powstrzymanie tego wszystkiego. - Zadajesz niewłaściwe pytanie - odparł lama powolnym, modlitewnym tonem. - Wierzę w to, że byt, który nazywamy Tamdinem, potrafi zawładnąć istotą ludzką. - Nie rozumiem. - Jeśli niektórzy mogą stać się buddami, to inni zapewne mogą się stać tamdinami. Shan podparł głowę dłońmi, walcząc z ogarniającym go zmęczeniem. - Jeśli mamy mieć jakąś nadzieję, muszę wiedzieć więcej. - Musisz nauczyć się z tym walczyć. - Z czym? - Z tym, co nazywasz nadzieją. Ona wciąż cię trawi, przyjacielu. Zwodzi cię wiarą, że możesz walczyć ze światem. Odciąga cię od tego, co bardziej ważne. Każe ci widzieć świat zaludniony przez ofiary, łotrów, bohaterów. Ale to nie jest nasz świat. My nie jesteśmy ofiarami. Po prostu zostaliśmy zaszczyceni możliwością dowiedzenia swej wiary. Jeżeli mamy być unicestwieni przez pałkarzy, tak się stanie. Ani nadzieja, ani strach tego nie zmienią.
|
Wątki
|