- Jakbyśmy byli zaręczeni - powiedziałem...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

- Bardzo śmieszne.
Poszliśmy do parku Ciudadela i zanurzyliśmy się w ogrody wokół
zacienionych pergoli. Dotarliśmy do stawu z wielką fontanną i usiedliśmy na ławce.
- Dziękuję - wyszeptałem.
Isabella nie odpowiedziała.
- Nie zapytałem, co u ciebie - zacząłem.
- To nie jest nic ciekawego.
- Co u ciebie?
Isabella wzruszyła ramionami.
- Rodzice przeszczęśliwi, od kiedy wróciłam. Mówią, że miał pan
na mnie dobry wpływ. Gdyby wiedzieli... Ale rzeczywiście lepiej się
układa między nami. Nie żebym ich znowu tak często widywała.
Niemal cały czas siedzę w księgarni.
- A Sempere? Jak mu idzie interes po ojcu?
- Nie najlepiej.
- A z nim jak się rozumiesz?
- To dobry człowiek - odparła.
Isabella zamilkła na dłużej, spuszczając głowę.
- Oświadczył mi się - powiedziała wreszcie. - Parę dni temu,
w Els Quatre Gats.
Patrzyłem na nią z boku, na jej twarz, spokojną, już pozbawioną
tej dziewczęcej naiwności, którą chciałem w niej dostrzegać, a której przypuszczalnie nigdy tam nie było.
- I co? - zapytałem w końcu.
- Powiedziałam mu, że się zastanowię.
- I zastanowisz się?
Oczy Isabelli błądziły gdzieś po stawie.
- Powiedział mi, że chciałby założyć rodzinę, mieć dzieci... że
mieszkalibyśmy nad księgarnią, że wyciągnęlibyśmy ją z długów,
które zaciągnął pan Sempere.
- No cóż, młoda jeszcze jesteś...
Przechyliła głowę na bok i spojrzała mi w oczy.
- Kochasz go? - spytałem.
Uśmiechnęła się z bezgranicznym smutkiem.
- Czy ja wiem. Chyba tak, choć nie tak bardzo, jak jemu się zdaje,
że kocha mnie.
- Czasami, w trudnych sytuacjach, można pomylić współczucie
z miłością - powiedziałem.
- Spokojna głowa.
- Tylko proszę, abyś się nie spieszyła.
Popatrzyliśmy na siebie, połączeni tajnym sojuszem, któremu niepotrzebne były słowa, i przytuliłem ją.
- Jesteśmy przyjaciółmi?
- Dopóki nas śmierć nie rozdzieli.
W drodze powrotnej do domu
zatrzymaliśmy się w delikatesach przy ulicy Comercio, żeby kupić
chleb i mleko. Isabella oświadczyła, że jutro poprosi ojca, by przysłał
mi kosz różnych smakołyków, i że mam zjeść wszystko bez gadania.
- A jak prosperuje księgarnia? - zapytałem.
- Sprzedaż spadła dramatycznie. Sądzę, że ludzie przestali przychodzić, bo smutno im po śmierci pana Sempere i nie chcą sobie o tym
przypominać. Jeśli wziąć pod uwagę księgi rachunkowe, przyszłość
maluje się raczej w czarnych barwach.
- A co jest w tych księgach?
- Nędza. Od kiedy zaczęłam tam pracować, przyjrzałam się uważ-
nie przychodom i rozchodom i muszę powiedzieć, że pan Sempere,
niech spoczywa w pokoju, nie miał za grosz smykałki do interesów.
Dawał książki tym, których nie było na nie stać. Albo pożyczał, by
nigdy nie ujrzeć ich z powrotem. Kupował całe zbiory, wiedząc, że
nigdy ich nie sprzeda, tylko dlatego, że ich właściciele odgrażali się,
że je spalą czy wyrzucą. Dawał jałmużnę całej chmarze poetów od
siedmiu boleści, biednych jak myszy kościelne. Może pan wyobrazić
sobie resztę.
- Wierzyciele na horyzoncie?
- Zjawia się przynajmniej dwóch dziennie, nie licząc listów i wezwań do zapłaty z banku. Na szczęście nie brakuje nam przynaj-
mniej ofert.
- Kupna?
- Kilku rzeźników z Vic jest żywo zainteresowanych lokalem.
- I co na to młody Sempere?
- Powtarza, że krok po kroku uda nam się wyplątać z długów,
ale realizm nie jest jego mocną stroną. Że jakoś sobie damy radę,
tylko muszę w to uwierzyć.
- Ty jednak nie bardzo wierzysz...
- Wierzę w arytmetykę. I kiedy zaglądam do ksiąg rachunkowych, widzę jasno, że za dwa miesiące w witrynie księgarni zawisną
kiełbasy i kaszanki.
- Znajdziemy jakiś sposób.
Isabella uśmiechnęła się.
- Miałam nadzieję to od pana usłyszeć. A skoro już mówimy
o długach: proszę mi powiedzieć, że już nie pracuje pan dla pryncypała.
Pokazałem jej czyste ręce.
- Znów jestem wolny jak ptak - oświadczyłem.
Odprowadziła mnie na górę po schodach, ale kiedy się żegnaliśmy, dostrzegłem w jej twarzy wahanie.
- Coś się stało? - zapytałem.
- Nie chciałam panu tego mówić, ale lepiej, żeby dowiedział się
pan ode mnie niż od kogoś innego. Chodzi o pana Sempere.
Weszliśmy do środka i usiedliśmy w galerii naprzeciwko kominka, do którego Isabella dorzuciła kilka drew. W ogniu tlił się nadal
zwęglony egzemplarz LuxAeterna Marlaski i moja asystentka obrzu-
ciła mnie spojrzeniem godnym oprawienia je w ramki.
- Co takiego chciałaś mi opowiedzieć o Sempere?
- Wiem to od jego sąsiada, don Anacleta, który twierdzi, że wi-
dział, jak Sempere w dniu swojej śmierci kłóci się z kimś w księgarni. Don Anacleto wracał do domu i krzyki niosły się na ulicę.
- Z kim rozmawiał?
- Z jakąś kobietą. Raczej starszą. Don Anacleto nie przypominał
sobie, by widział ją tu wcześniej, chociaż wydała mu się cokolwiek
znajoma. Ale don Anacleto, wiadomo, jest nałogowym miłośnikiem
przysłówków.
- A słyszał, o co im szło?
- Wydawało mu się, że o pana.
- O mnie?
Isabella pokiwała głową.
- Młody Sempere wyszedł na chwilę, by doręczyć zamówienie na
ulicę Canuda. Nie było go najwyżej dziesięć, piętnaście minut. Wró-
ciwszy, znalazł ojca na podłodze, za kontuarem. Oddychał jeszcze,
ale był lodowaty. Kiedy przyszedł lekarz, było już za późno...
Poczułem się, jakby walił mi się świat.
- Nie powinnam była panu tego mówić - wyszeptała Isabella.
- Wprost przeciwnie. Dobrze zrobiłaś. Don Anacleto powiedział
coś jeszcze o tej kobiecie?
- Słyszał tylko, jak się kłócą. Wydawało mu się, że o książkę.
Książkę, którą ona chciała kupić, a której Sempere nie chciał sprzedać.
- Ale dlaczego wspomniała o mnie? Nic nie rozumiem.
- Bo to pan jest jej autorem. Chodziło o Kroki nieba. Jedyny eg-
zemplarz, który Sempere miał w swych osobistych zbiorach i który
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zĹ‚apiÄ…, to znaczy, ĹĽe oszukiwaĹ‚eĹ›. Jak nie, to znaczy, ĹĽe posĹ‚uĹĽyĹ‚eĹ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….