Błotosmętek gwizdnął przeciągle...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

— Czyżbyście naprawdę nie wiedzieli? Myślałem, że sowy wam powiedziały. To są olbrzymy.
Dreszcz przebiegł Julii po plecach. Nawet w książ­kach nigdy nie darzyła olbrzymów sympatią, a raz spotkała jednego we śnie. Zauważyła jednak, że Eu­stachy zrobił się lekko zielony na twarzy, i pomyślała:
„Założę się, że on ma jeszcze większego stracha". To sprawiło, że poczuła się trochę lepiej.
— Król powiedział mi niegdyś, kiedy byłem z nim na morzu, że po wielkiej wojnie nauczył te ol­brzymy rozsądku i zmusił je do płacenia daniny — powiedział Eustachy.
— To by się zgadzało — rzekł Błotosmętek. — Nie jesteśmy z nimi w stanie wojny. Jeśli tylko sie­dzimy spokojnie po naszej stronie rzeki, nie sprawiają nam żadnego kłopotu. Ale tam, po ich stronie, w Ettinsmoor, cóż... tam wszystko może się zdarzyć. Za­wsze jednak jest jakaś szansa. Jeśli nie będziemy się do nich za bardzo zbliżać, jeżeli żaden z nich się nie zapomni i jeżeli nie zostaniemy zauważeni, to bardzo możliwe, że zajdziemy dość daleko.
— Słuchaj no! — podniósł głos Eustachy, tracąc nagle cierpliwość, jak to się często zdarza ludziom, którzy czegoś się wystraszyli. — Nie wierzę, aby to wszystko wyglądało nawet w połowie tak źle, jak nam przedstawiasz. Myślę, że nie będzie źle w takiej samej mierze, w jakiej nie były twarde nasze posłania w wi­gwamie i w jakiej nie było mokre drewno na ognisko. Nie sądzę, aby Aslan wysłał nas na poszukiwanie kró­lewicza, gdybyśmy mieli tak mało szans na jego od­nalezienie.
Był pewien, że błotowij się pogniewa, ale ten tylko powiedział:
— Oto prawdziwy duch w człowieku. Eustachy, tak właśnie należy mówić. Trzeba patrzeć na wszystko z uśmiechem. Ale mając przed sobą tyle ciężkich dni, powinniśmy bardzo uważać na nasze nerwy. Nie powinniśmy się kłócić. A w każdym razie nie warto tego robić za wcześnie. Wiem dobrze, że te wszystkie wy­prawy zwykle KOŃCZĄ się właśnie w ten sposób: jedni drugich WYKAŃCZAJĄ, zanim osiągną cel. Im dłużej zdołamy się tego ustrzec...
— Cóż, jeśli uważasz to za tak beznadziejne — przerwał mu Eustachy — lepiej będzie, jak tu zo­staniesz. Pole i ja możemy pójść sami. Prawda, Pole?
— Zamknij się i nie bądź osłem, Eustachy Scrubbie — powiedziała ze złością Julia, bojąc się, że błotowij weźmie to na serio.
— Nie trać serca, Pole — rzekł Błotosmętek. — To, że z wami idę, jest pewne jak słońce. Nie zamie­rzam tracić takiej okazji. To mi dobrze zrobi. Wszyscy mówią, mam na myśli wszystkich innych wijów, że jestem zbyt płochy, że nie traktuję życia zbyt poważ­nie. Jak się coś takiego raz powie, to potem się po­wtarza tysiąc razy. „Błotosmętku — mówią — wciąż tylko podskakujesz, przechwalasz się i masz zwario­wane pomysły. Musisz się wreszcie nauczyć, że życie nie składa się z samych żabich udek w potrawce i pa­sztetu z wątróbki węgorza. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz się trochę ustatkować. Mówimy to tylko dla twojego dobra, Błotosmętku." Tak właśnie mówią. No, a taka sprawa jak podróż na północ tuż przed po­czątkiem zimy, w poszukiwaniu królewicza, którego prawdopodobnie tam nie ma, przez ruiny miasta, któ­rych nikt nie widział, to jest chyba właściwy sposób. Jeśli to nie ustatkuje kogoś takiego jak ja, to nie wiem, co mogłoby go ustatkować. — Tu zatarł swoje wiel­kie żabie łapy, jakby rozmowa dotyczyła pójścia na przyjęcie lub na pantomimę. — A teraz — dodał — zobaczymy, co się dzieje z tymi węgorzami.
Jedzenie było wspaniałe i każde z dzieci wzięło po dwie solidne dokładki. Z początku błotowij nie mógł uwierzyć, że naprawdę im to smakuje, a kiedy zjadły już tak dużo, że musiał w to uwierzyć, zaczął ich ostrze­gać przed strasznymi skutkami.
— To, co jest dobre dla wijów, może być trucizną dla ludzi, i wcale bym się nie dziwił.
Po jedzeniu napili się herbaty z cynowych kubków, a Błotosmętek pociągnął dobre kilka razy z płaskiej, czarnej butelki. Poczęstował i dzieci, ale uznały to za straszne paskudztwo.
Reszta dnia upłynęła im na przygotowaniach do podróży. Błotosmętek orzekł, że jako najwyższy bę­dzie niósł trzy koce, a w nich ciasno zwinięty połeć bekonu. Julia miała nieść resztę potrawy z węgorza, trochę biszkoptów, hubkę i krzesiwo. Eustachy miał nieść płaszcze, gdy nie będą ich potrzebowali, otrzy­mał też drugi, nieco gorszy, łuk Błotosmętka. Ten zaś wziął swój najlepszy łuk, chociaż mruknął przy tym, że zważywszy na wiatry, mokre cięciwy, złe oświet­lenie i zmarznięte palce szansa trafienia w cokolwiek równa się jednej do stu. I on, i Scrubb mieli miecze, bo chłopiec przezornie zabrał ze sobą ten, który mu pozostawiono wraz z narnijskimi szatami w jego sy­pialni na zamku. Julia musiała się zadowolić swoim harcerskim nożem. Z tego powodu zanosiło się na ma­łą kłótnię, ale gdy tylko zaczęli sobie dogadywać, bło­towij zatarł ręce i powiedział:
— Ach, tu was mam! Tak to sobie właśnie wyobrażałem. Tak właśnie dzieje się na wszystkich wy­prawach po przygody.
To ich od razu uspokoiło.
Wszyscy troje poszli tego wieczora wcześnie spać. Tym razem dzieci miały naprawdę przykrą noc, a to z powodu Błotosmętka, który oznajmił: „Spróbujcie lepiej trochę pospać, choć prawdę mówiąc, nie sądzę, by ktokolwiek z nas zmrużył oko tej nocy" i naty­chmiast zaczął chrapać tak potwornie i bez najmniej­szej przerwy, że kiedy w końcu Julia zasnęła, śniły się jej przez całą noc młoty pneumatyczne, wodospady i pociągi pospieszne w długich tunelach.
 
 
Rozdział 6
DZIKIE PUSTKOWIA PÓŁNOCY
 
 
RANKIEM NASTĘPNEGO DNIA, około dziewiątej, moż­na było zobaczyć trzy samotne postacie, przeprawia­jące się przez Suchą Wodę po płyciznach i wystających z wody kamieniach. Był to płytki, hałaśliwy strumień i nawet Julia przemoczyła się tylko do kolan. Przed nimi leżało strome, poprzecinane urwiskami zbocze, sięgające do granic rozległego płaskowyżu.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.