Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
.. – Koniec zdania przełknęła razem z resztką wódki.
– Że Sharon umarła? – Że miała wypadek i już nie wróci. – Jaki wypadek? – No... wypadek. – Sherry skojarzyła to sobie z basenem; była przecież mądrą dziewczynką i pomyślała, że to ona zabiła siostrę. – Nie, to śmieszne, co pan mówi, niemożliwe. Widziała przecież Sharon przez kilka dni po tym wydarzeniu. – Dla dziecka w jej wieku nie jest to żaden argument. – No nie, nie może pan przecież mnie oskarżać... Nigdy w życiu nie byłabym tak okrutna... wobec Sherry. – Wciąż dopytywała się o Sharon, prawda? – Przez pewien czas. Potem przestała. Wymazała ją z pamięci. – Nie miała już nocnych koszmarów? Wyraz jej twarzy świadczył, że moje stadia i lata praktyki nie poszły na marne. – Jeżeli pan wie wszystko... to po co skazuje mnie pan na takie męki? – Wiem nawet i to, że po zniknięciu Sharon Sherry była przerażona. Rozstanie zwielokrotniło jej agresję. Która stale rosła. Dziewczynka wpadała w furię. Obiektem jej ataków stała się również pani. Kolejny strzał w dziesiątkę. – O, tak – powiedziała marząc o tym, by przywdziać szaty ofiary. – Miała takie napady złości, jakich nigdy przedtem nie widziałam. Ataki, niemal zwierzęce ataki wściekłości. Nie mogłam jej powstrzymać, kopała mnie, kąsała, pluła na mnie, niszczyła wszystko co tylko wpadło jej w ręce. Któregoś dnia wbiegła do mojej sypialni i umyślnie stłukła moją ulubioną wazę Tang. Dosłownie na moich oczach. Kiedy ją złajałam, chwyciła przybory do manicure i skaleczyła mnie w ramię. Miałam założone szwy. – I jak sobie pani poradziła z tym nowym problemem? – Zaczęłam się poważnie zastanawiać nad jej pochodzeniem... biologią. Zapytałam Billy’ego. Powiedział, że jej rodowód nie jest... najwyższej klasy. Ale postanowiłam się nie zniechęcać i dalej nad nią pracować – stało się to głównym celem mojego życia. Przyszło mi na myśl, że może zmiana otoczenia coś pomoże... Zamknęłam ten dom i zabrałam ją do Palm Beach. W mojej tamtejszej rezydencji panuje taki spokój. Rzadkie odmiany palm, urocze, przestronne loggie. Łudziłam się, że ta piękna przyroda, szum fal wpłyną na nią kojąco. – Parę tysięcy mil od Willow Glen – powiedziałem. – I co z tego? To nie miało nic do rzeczy! Sharon przestała dla niej istnieć. – Czyżby? Wytrzeszczyła na mnie oczy. Zaczęła płakać, ale bez łez, jak gdyby wszystkie łzy już wypłakała. – Robiłam co mogłam – powiedziała w końcu zdławionym głosem. – Posłałam ją do jednego z lepszych przedszkoli, do najlepszego przedszkola. Sama do niego chodziłam. Miała lekcje tańca, jazdy konnej, dobrych manier... Przejażdżki statkiem, zabawy dziecięce. Wszystko na próżno. Źle się czuła wśród innych dzieci, nie przystawała do nich. Ludzie zaczęli plotkować. Doszłam do wniosku, że potrzebuje mojej opieki, i poświęciłam się dla niej. Wyjechałyśmy do Europy. – Jeszcze kilka tysięcy mil. – Do Rzymu, gdzie ma pani mieszkanie. – Atelier – sprostowała. – Dostałam je w prezencie od Henry’ego, gdy studiowałam sztuki piękne. Zwiedziłyśmy po drodze Londyn, Monte Carlo, Wiedeń, Paryż – cudowna trasa. Kupiłam jej komplet podróżny, miniaturkę mojego; ubrałam ją od stóp do głów, wszystko nowe, szyte specjalnie dla niej, nawet małe futerko i odpowiednio dobrany kapelusik. Uwielbiała stroje. Kiedy chciała, to potrafiła być taka urocza... Śliczna i wyniosła, jak królewna. Zamierzałam otoczyć ją pięknem tego świata. – Zablokować jej instynkty... – Tak! Nie wierzyłam, że nie uda się jej zmienić, nie przyjmowałam tego do wiadomości. Kochałam ją! – A jak było na tej wycieczce? Milczała. – Nie przyszło pani na myśl, żeby połączyć ją z Sharon? – Hm... Owszem. Lecz nie wiedziałam, w jaki sposób. I czy byłoby to najlepsze wyjście... Proszę tak na mnie nie patrzeć. Robiłam to, co moim zdaniem było najlepsze. – Czy kiedykolwiek pomyślała pani o Sharon, jak jej się wiedzie? – Billy składał mi sprawozdania. Czuje się dobrze, jest jej dobrze. To byli uroczy ludzie. – Są, nie byli. I zważywszy ich możliwości, zrobili dla niej cholernie dużo. Ale czy naprawdę pani wierzyła, że potrafią ją wychować? – Naturalnie, że wierzyłam. O co pan mnie posądza? Wspaniale się rozwijała. To było dla niej najlepsze wyjście. Pałaszowanie majonezu ze słoika. Papier woskowany zamiast szyb. – Aż do ubiegłego tygodnia – powiedziałem. – Nie rozumiem...
|
Wątki
|