Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
..»
«A potem... Hmm! Nie wiem. Pójdą służyć i dom się rozpadnie. To przykre. Stał się bogaty dzięki mojej pracy. Ta ziemia znowu stanie się piaszczysta, nieurodzajna... Ta winnica... Sadziliśmy ją z moją małżonką. I to rozarium. Egipskie, Panie. Odczuwam w nim zapach mojej małżonki... Wydaje mi się dzieckiem... jedyne dziecko już pogrzebałem... proch teraz, u jej stóp... Cierpienia... Lepiej umrzeć za młodu i nie widzieć tego... i śmierci, która nadchodzi przed...» «Twój syn nie jest martwy ani twoja małżonka. Żyje nadal ich duch. Martwe jest ciało. Śmierć nie powinna przerażać. Śmierć jest życiem dla tego, kto pokłada nadzieję w Bogu i żyje sprawiedliwie. Myśl o tym... Idę do miasta. Powrócę wieczorem i poproszę cię o szopę na spoczynek z Moimi [apostołami].» «Nie, Panie. Mam wiele pustych pokoi. Ofiarowuję Ci je.» Judasz kładzie na stole pieniądze. «Nie. Nie chcę. Jestem z ziemi znienawidzonej przez was. Ale może jestem lepszy od panujących nad nami. Żegnaj, Panie.» «Pokój tobie, Ananiaszu.» Dwie niewolnice razem z Geteuszem – muskularnym starszym wieśniakiem – przybiegły, aby zobaczyć, jak odchodzi. «Pokój i wam. Bądźcie dobrzy. Żegnajcie.» Jezus dotyka lekko kręconych włosów Nubi i również jaśniejących i prostych Aniby, uśmiecha się do mężczyzny i odchodzi. Po niedługim czasie wchodzą do Askalonu, drogą z podwójnym portykiem, prowadzącą prosto do centrum miasta. Znać tu naśladownictwo [stylu] rzymskiego ze zbiornikami i źródłami, z placami, służącymi za forum, z wieżami wzdłuż murów, a wszędzie imię Heroda naniesione przez niego samego dla jego chwały, wziąwszy pod uwagę to, że Askalonici go nie uwielbiają. Jest duży ruch, a wzmaga się jeszcze bardziej w miarę upływu czasu i zbliżania się do centrum miasta. Jest ono otwarte, przestrzenne. Na morzu – błyski światła. Wydaje się ono zamknięte – jak turkus w objęciu czerwonego korala – przez domy rozsiane wzdłuż głębokiego łuku, który formuje wybrzeże. To nie zatoka, lecz prawdziwy łuk, cząstka koła. Słońce maluje je całe bladoróżowym kolorem. «Podzielimy się na cztery grupy. Ja odchodzę, a raczej wam pozwalam iść. Potem sam zdecyduję, [dokąd się udam]. Idźcie. Po godzinie nony spotkamy się u Bramy, przez którą weszliśmy. Bądźcie rozważni i cierpliwi.» Jezus patrzy, jak odchodzą. Został tylko z Judaszem, który oświadczył, że do “tych” on nic nie powie, bo są gorsi od pogan. Gdy jednak czuje, że Jezus chce chodzić tu i tam bez przemawiania, wtedy zmienia postanowienie i mówi: «Może wolałbyś zostać sam? Poszedłbym z Mateuszem, Jakubem i Andrzejem. Są najmniej zdolni...» «Idź więc. Żegnaj.» I Jezus obchodzi sam miasto, idąc wzdłuż i wszerz, nieznany pośród ludzi – zajętych, nie zauważających Go nawet. Tylko dwoje lub troje zaciekawionych dzieci podnosi głowy. Jakaś niewiasta ubrana prowokacyjnie zdecydowanym [krokiem] wychodzi Mu naprzeciw, z uśmiechem pełnym ukrytych myśli. Jezus patrzy na nią tak surowo, że ta – zaczerwieniwszy się i spuściwszy oczy – odchodzi. Na rogu jeszcze się odwraca. Jakiś wieśniak, który zaobserwował to wydarzenie, rzuca jej ostre słowo, więc ze wstydu – z powodu porażki – owija się płaszczem i ucieka. Dzieci natomiast krążą wokół Jezusa, patrzą na Niego, odpowiadają uśmiechem na Jego uśmiech. Jedno bardziej odważne pyta: «Kim jesteś?» «Jezusem» – odpowiada głaszcząc je. «Co robisz?» «Czekam na przyjaciół.» «Z Askalonu?» «Nie, z Moich stron i z Judei.» «Jesteś bogaty? Bo ja jestem. Mój ojciec ma piękny dom i robi w nim dywany. Chodź obejrzeć. Jest tu blisko.» Jezus idzie sam z dzieckiem. Wchodzą długim korytarzem, który jest jakby zadaszoną uliczką. Jego półmrok ożywia jaśniejący w głębi skrawek morza, całego rozpalonego słońcem. Spotykają drobną, płaczącą dziewczynkę. «To Dina. Jest biedna, wiesz? Moja matka daje jej jedzenie. Jej matka nie może już zarabiać na życie, a ojciec zginął na morzu. Burza... gdy płynął z towarem z Gazy... po towar do portu Wielkiej Rzeki. Ponieważ rzeczy należały do mojego ojca, a ojciec Diny kierował naszym statkiem, dlatego teraz mama dba o nich. Jest jednak tak wiele dzieci, które zostały bez ojca... Co Ty na to powiesz? Musi być ciężko być sierotą i ubogim. Oto mój dom. Nie mów, że byłem na ulicy. Powinienem być w szkole, ale mnie odesłano, bo rozśmieszałem kolegów tym...» Wyciąga spod ubrania pajaca wystruganego z drewna, z kawałka miękkiego drewna, rzeczywiście bardzo śmiesznego. Ma drewniaki i bardzo karykaturalny nos. Jezus opanowuje uśmiech, który drży na Jego wargach, i mówi: «Może to jest nauczyciel, co? Albo krewny? To nieładnie.» «Nie. To przełożony synagogi żydowskiej. Jest stary i brzydki i zawsze się z niego śmiejemy.» «I to właśnie nie jest dobre. Jest z pewnością starszy od ciebie i...» «O! Jest stary, kuleje i jest prawie ślepy, a taki brzydki!... To nie moja wina, że tak jest!» «Nie, lecz jesteś w błędzie wyśmiewając się ze starca. Ty też, kiedy będziesz stary, będziesz brzydki. Przygarbisz się, będziesz miał niewiele włosów, będziesz źle widział i będziesz chodził z laską. Tak będziesz wyglądał. I co wtedy? Czy będzie ci się podobało, że wyśmieje cię jakieś dziecko nie okazujące szacunku? A poza tym po co wywoływać gniew nauczyciela i rozpraszać kolegów? To źle. Twój ojciec, gdyby o tym wiedział, ukarałby cię. Twojej matce sprawiłoby to cierpienie. Ja nic im nie powiem. Ty jednak daj Mi zaraz dwie rzeczy: obietnicę, że nie będziesz więcej popełniał tych uchybień, i tę kukiełkę. Kto ją zrobił?»
|
Wątki
|