Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Zrobił to dlatego, żeby wyrwać się z grupy roboczej, która należała do tych najgorszych, a inaczej nie mógł - bo tak jak przy kolei, tak i do cegielni wyznaczone były stałe grupy. Uciekł z cegielni, ale nie uciekł śmierci. Wiosną 1942 r. wywieziono wszystkich, którzy wtedy byli zapisani. Czekali z wysyłką od, jesieni do wiosny - pół roku. Wielu z zapisanych już nie żyło. Wielu było muzułmanami, a wielu “zorganizowało się” i dawali sobie radę. K. pracował w tym czasie w kuchni i dobrze już wyglądał, ale nikt nikogo o nic nie pytał. Lista była, wywołali i serwus. Po kilku tygodniach już zaczęły przychodzić wiadomości, że wielu z wywiezionych już nie żyje. Pisały ich rodziny do tych więźniów, którzy byli z tej samej miejscowości i przebywali jeszcze w obozie. Chodziły różne wersje, a głównie taka, że wywieziono ich do jakiegoś instytutu badawczego w charakterze królików doświadczalnych. Ja miałem inne zdanie. Nie wywieziono ich jednego dnia, lecz przez kilka kolejnych dni, wieczorem, przyjeżdżał duży kryty samochód, w który ładowano ludzi do granic możliwości. Moim zdaniem wieziono ich od razu pod krematorium w Mauthausen. Na tę myśl wpadłem dopiero dużo później, latem 1942 r., gdy przez pewien czas “autobus” ten krążył między Mauthausen a Gusen. Jechał on bardzo wolno i prosto pod krematorium. Tam wywalał ładunek ciepłych jeszcze trupów, wietrzono wóz i ładowano chorych z rewiru, których jakoby wieziono do Mauthausen, gdzie mieli ich leczyć w specjalnie dobrych warunkach. Właśnie latem 1942 r. widziałem te samochody, jak w ciągu dnia jeździły pod krematorium i rewir. Były one szczelne - bez okien - tak jak samochody-lodówki do przewozu mięsa lub ryb. Jechały wolno dlatego, żeby był czas na wyduszenie zawartości. Nie wiem, czy wpuszczano im gaz. Mówiono, że do środka załączona była rura wydechowa i ludzi duszono gazami spalinowymi.
W obozie znów pokazały się wszy, które kazano wytępić. Po Nowym Roku na bloku 4 blokowym został Emil Lipiński, Niemiec z obecnych zachodnich terenów Polski. Mówił nieźle po polsku. Przystojny, elegancki chłop, sportowiec - boks i piłka nożna - artysta i pierwszorzędny bandyta z arystokratycznymi manierami. Znaki szczególne: mała lilia wytatuowana nad lewą dłonią, w tym miejscu, w którym nosi się zegarek. Klął ten tatuaż i chciał go zniszczyć. Wreszcie zezłościł się, brzytwą chlasnął rękę w kwadrat i zerwał skórę razem z tatuażem. Taki człowiek został blokowym i obiecał, że na jego bloku nie pokaże się wesz. Pierwsze - czystość. Codzienne szorowanie podłóg. Drugie - codzienne kontrole bielizny. Porobił grupy po 20 osób i każda grupa miała swego kontrolera Niemca. Codziennie przed kolacją kontrola. Przed podejściem do kontroli każdy z nas długo szukał w bieliźnie. Kontrolowaliśmy każdy odcinek koszuli i mimo to znajdował codziennie l-2 wszy. Gdy nas kontrolował Niemiec, to nie śmiał nic znaleźć, bo jedna znaleziona wesz - to śmierć. Pasażera uśmiercano, a kontroler stawał się właścicielem jego kolacji. Taki starał się wyszukać - a my staraliśmy się, żeby nie znalazł. Były wypadki, że Niemiec zobaczył wesz. To więzień mówił cicho: “Oddam ci swoją porcję”. I taki nieraz nic nie mówił, a po kolacji otrzymywał chleb. Śmieszne, co? Wartość ludzkiego życia równała się wartości dziennej, głodowej porcji chleba. Zanim mnie przeniesiono na blok 23 - na wykończenie - byłem świadkiem wykończenia dwóch ludzi, u których znaleziono wesz. Pierwszy to Niemiec, który dopiero był kilka tygodni w Gusen - przedtem był w Dachau i brał wszystko tak, jakby to tam było. Gdy znaleziono wesz, Lipiński z miną artysty przemówił do niego: - No cóż, brudas jesteś - masz wszy. Zawołał pomagiera Niemca, który miał w gębie tylko jeden ząb. - Patrz - rzekł do niego - on jest brudny, umyj go. Ten wziął kołek w rękę, zawołał delikwenta i poszedł z nim do umywalni, a ja i Kornacki za nimi, żeby zobaczyć, jak będzie go wykańczał. - Rozbieraj się! - wrzasnął bandyta. - Co ty? Zwariowałeś? Przecież jest mróz, mogę się zaziębić. Ale jak dostał kilka razy dobrze kijem, rozebrał się. Bandyta odkręcił prysznic i każe mu wchodzić pod wodę. - Przecież ja mogę dostać zapalenia płuc! - bronił się tamten. I znów dopiero kij przemówił mu do przekonania. Wszedł pod kran. Co chwila chciał wyskoczyć spod lodowatej wody, a Kuchencan - tak nazywali tego Niemca - krążył koło niego i kołkiem wpędzał go pod wodę. Kornacki nie wytrzymał. Podszedł do niego i mówi: - Kuchencan, puść go! Ty jesteś Niemiec i on też Niemiec. Co ci z tego przyjdzie, jak go utopisz? Spojrzał na Kornackiego tak, że myślałem już, że i on kijem dostanie, ale nie. Machnął ręką i wyszedł z umywalni. Kąpany Niemiec wziął pod rękę ubranie, wyszedł z umywalni i wszedł tak, jak był, nago, do ustępu. Załatwiał się pod ścianką i mówił: “To bandyci, za jedną wesz człowieka zabiją”. Słyszał to van Losen, który już wychodził z ustępu. Wrócił na blok i powiedział Lipińskiemu. Gdy kąpany Niemiec wszedł nago z ubraniem w ręku do bloku, Lipiński już na niego czekał. - Co ty tam mówiłeś w ustępie? - zapytał i uderzył go w twarz, że od razu nakrył się nogami. - Podnieś się - powiedział spokojnie. - Kuchencan, patrz, jak ty go myłeś? Zobacz, on jest cały brudny. Umyj go jeszcze raz. I znów to samo od nowa - prysznic i bicie - i znów Kornacki przemówił do niego. Zostawił go. Na bloku chłopaki masowali go, przykryli kocami - nie wiem, dlaczego w nocy umarł. Chyba od bicia, bo na zapalenie płuc chybaby tak szybko nie umarł. Mnie trzymali pod wodą tylko 10 minut. Fakt, że już byłem sztywny, ale nikt mnie nie rozcierał i nic mi nie było - rano poszedłem do pracy.
|
Wątki
|