Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
I wtedy postawić faceta przed
kamerami telewizyjnymi. - Jezu... - Niezły pomysł, co? Dlatego nasze dowództwo zdecydowało, że trzeba wysłać w ten rejon jedną z naszych grup specjalnych i temu zapobiec. Tak się przypadkiem złożyło, że w tej grupie byli nasi dobrzy znajomi: sierżanci Koda i Shannon. Porucznik, ich bezpośredni przełożony, najwyraźniej doszedł do wniosku, że trzeba rozbić grupę na dwa pododdziały i przeprowadzić klasyczną akcję z cyklu "młot i kowadło". Pododdział Charleya był kowadłem, więc okopali się na samej granicy. Pododdział Bena czekał przy wiatraku... to jest przy śmigłowcu transportowym - wyjaśnił pośpiesznie, widząc że Tom nie bardzo wie, o co chodzi. - Czekali w pełnym rynsztunku, z bronią gotową do strzału, bo zaraz mieli odegrać rolę młota. I prawie im się udało. - Prawie? - Wietnamczycy przekroczyli granicę późną nocą - mówił dalej Harrington. - Ominęli stanowisko Charleya i zaskoczyli wzmocniony posterunek piechoty morskiej dwa kilometry na południowy zachód. Pociskiem przeciwpancernym rozwalili centralę radiową, pięciu naszych zabili, siedmiu ranili, w końcu okazało się, że ci, których nie trzeba było składać, to same blade twarze. Więc czym prędzej zwiali do siebie. - I wtedy Ben za nimi poszedł? - spytał Fogarty. - Niezupełnie. Jego śmigłowiec wystartował, jak tylko dostali sygnał. Przylecieli na granicę w chwili, kiedy pilot jednego z helikopterów ubezpieczających, a ubezpieczenie latało na Kobrach, zauważył na dole jakiś ruch. Oświetlił teren racami i przyszpilił do ziemi z dwudziestu pięciu żółtków. Byli po stronie kambodżańskiej, jakieś sto metrów za linią graniczną. Żadna sprawa, nasi chłopcy musieli tylko zachować zimną krew. Więc podczas gdy jedna Kobra, a ubezpieczały ich dwie, trzymała tamtych na celowniku, druga oczyszczała teren dla grupy specjalnej Bena. - Niezły tam musiał być burdel - zauważył Fogarty. - Czy ja wiem... - Harrington wzruszył ramionami. - Charley twierdzi, że akcja miała typowy przebieg. W tym wypadku nastąpiło odwrócenie ról: chłopcy Bena mieli wylądować i robić za nowe kowadło. Tylko że pilot transportujący grupę Bena popełnił błąd i zanim usiedli, podał przez radio swoje namiary. Porucznik go słyszy, dochodzi do wniosku, że cały świat już wie, co jest grane, dostaje pietra i odwołuje imprezę. - Harrington pokręcił ze smutkiem głową. - Dasz temu wiarę? W śmigłowcu Bena siedzi dziewięciu uzbrojonych po zęby zabijaków, gotowych w każdej chwili wylądować i przy wsparciu helikopterów z ubezpieczenia ruszyć na tych żółtych sukinsynów, a dowódca każe im wracać. Przyskrzynili parszywców na otwartym terenie, trzymali ich na muszce, ale facet nie miał widać jaj i stchórzył. - Mimo wszystko ja mu chyba współczuję - wtrącił sucho Fogarty. - Ale nie rozumiem... - Więc kiedy Ben poprawia uprząż i sprawdza broń, bo śmigłowiec podchodzi już do lądowania, grupa Charleya wypełnia rozkaz i się wycofuje. Ich helikopter już po nich leci, ale w chwili, gdy siada, te przebrzydłe żółtki podrywają się do ataku. Śmigłowiec obrywa granatem przeciwpancernym w pełny zbiornik paliwa i eksploduje. Płonąca benzyna zalewa całą strefę zrzutu. Wszędzie pełno szczątków maszyny i ludzi. Charley odzyskuje przytomność i czuje, że jest związany i że trzech zlanych potem, stękających z wysiłku Wietnamców, dwóch starszych i jeden młody szczeniak, taszczy go przez granicę. Tymczasem ich kumple osłaniają odwrót. - Chryste Panie... - mruknął Fogarty. - Myślisz, że masz problemy z dowodzeniem, tak? - prychnął Bart i upił łyk piwa. - To posłuchaj tego. Wyobraź sobie sytuację tego pieprzonego poruczniczyny. Powierzyli mu dowództwo grupy specjalnej, która miała zapobiec uprowadzeniu czarnego żołdaka. Więc układa plan bitwy, którym zaimponowałby nawet starym wiarusom z drugiej wojny światowej. Młoty, kowadła i tak dalej. Jak na zajęciach z taktyki w West Point. Dziesięa minut później Wietnamczycy uderzają na posterunek piechociarzy. Pieprzą te wszystkie młotki i kowadła, rozwalają w drzazgi śmigłowiec, kasują przy okazji połowę stanu grupy i wieją za granicę z jedynym czarnuchem w całym oddziale. Jak dotąd nieźle. I wtedy pilot drugiego helikoptera transportowego zaczyna wrzeszczeć
|
WÄ…tki
|