Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Zaphod wykonał ślizgaczem ostry zwrot, wzbijając w powietrze ścianę spienionej wody, która przesłoniła na moment słońce. Dziś nadszedł ten dzień; dzień, w którym dowiedzą się wreszcie, co Zaphod zamierzał. O ten jeden dzień chodziło w całej jego prezydenturze. Dziś były także jego dwusetne urodziny, lecz był to kolejny całkowicie przypadkowy zbieg okoliczności. Mknąc ślizgaczem przez morza Damograna, Zaphod lekko uśmiechnął się do siebie, myśląc, jaki wspaniały i ekscytujący będzie ten dzień. Rozluźnił się i leniwie w5rciągnął oba ramiona wzdłuż oparcia siedzenia. Sterował dodatkową ręką, którą ostatnio zamontował sobie tuż pod prawą, żeby łatwiej było mu uprawiać boks na nartach. - Hej - zamruczał do siebie czule - naprawdę diabelnie opanowany z ciebie facet. Lecz jego nerwy grały marsza bardziej piskliwego niż dźwięk gwizdka na psa. Wyspa Francja miała około dwudziestu mil długości i pięciu mil szerokości, była piaszczysta i miała kształt półksiężyca. Zdawała się istnieć nie jako wyspa na swych własnych prawach, lecz po prostu jako sposób na zaznaczenie rozległego łuku wielkiej zatoki. Wrażenie to pogłębiał fakt, że wewnętrzne wybrzeże półksiężyca było stromym klifem; od jego bytu teren obniżał się stopniowo przez pięć mil do Przeciwległego brzegu. Na szczycie klifu stał komitet powitalny. W dużej części składał się z inżynierów i badaczy, którzy zbudowali "Złote Serce". Przeważnie humanoidalnych, ale, tu i tam trafiali się gadopodobni Atominerzy, dwóch lub trzech zielonych podobnych do sylfid Maximegalatyjczyków, jeden czy dwóch ośmiornicowatych Fisuk-: turalistów i Hooloovoo. (Hooloovoo to superinteligentny odcień koloru niebieskiego. ) Wszyscy poza Hooloovoo błyszczeli w swych wielokolorowych ceres monialnych uniformach laboratoryjnych, Hooloovoo zaś był rozszczepiony z tej okazji w wolno stojącym. pryzmacie. Panował wśród nich nastrój ogromnego podniecenia. Wszyscy razem i każdy z osobna osiągnęli i prze- ` kroczyli najodleglejsze granice praw fizyki, przebudowali podstawową strukturę materii, naginali, przekręcali i łamali prawa prawdopodobieństwa i nieprawdopodobieństwa, ale ciągle wyglądało na to, że najbardziej ekscytująca rzecz, jaka może im się zdarzyć, to spotkać człowieka z pomarańczową szarfą na szyi (pomarańczowa szarfa była tradycyjną oznaką prezydenta Galaktyki). Być może nie robiłoby im nawet specjalnej różnicy, gdyby wiedzieli, ile władzy na- prawdę posiada prezydent Galaktyki; gdyby wiedzieli, że nie posiada jej w ogóle. Tylko sześciu ludzi w Galaktyce wiedziało, że zadanie prezydenta polegało nie na sprawowaniu władzy, ale na odwracaniu od niej uwagi. Zaphod Beeblebrox był w tym niesamowicie dobry. ; Tłum ciężko oddychał, oślepiony słońcem i blaskiem metalu, gdy prezydencki ślizgacz wpływał do zatoki. Błyskał i lśnił, mknąc po morzu szerokimi, łukowatymi ślizgami. W gruncie rzeczy nie musiał wcale dotykać wody, ponieważ podtrzymywała go mlecznobiała poduszka zjonizowanych atomów, ale dla samego efektu zamontowano .w nim cienkie ostrza płetwowe, które można było zanurzyć w wodzie. Rozcinały one taflę wody z głośnym sykiem, rzeźbiły głębokie rysy w morzu, które burzyło się wściekle i zamykało, tworząc spieniony kilwater za pędzącym ślizgaczem. Zaphod uwielbiał mocne efekty - w tym był najlepszy. Gwałtownie skręcił kołem sterowym i łódź obróciła się dookoła w dzikim, koszącym ślizgu poniżej czoła klifu, by po chwili lekko spocząć na rozkołysanych falach. Po chwili Zaphod wyskoczył na pokład, machając i uśmiechając się szeroko do ponad trzech bilionów ludzi. W rzeczywistości nie było tam trzech bilionów ludzi, lecz tylu obserwowało każdy ruch Zaphoda oczami małej, automatycznej kamery tri-D, która służalczo unosiła się w powietrzu. Występy prezydenta zawsze stawały się zadziwiająco popularnymi programami tri-D - po to właśnie były. Zaphod znowu uśmiechnął się szeroko. Trzy biliony i sześciu ludzi nie wiedziało o tym, ale dziś będzie lepszy występ niż ktokolwiek mógłby oczekiwać. Automatyczna kamera przysunęła się, aby zrobić zbliżenie bardziej popularnej z dwóch głów Zaphoda, który pomachał widzom raz jeszcze. Jego wygląd, oprócz dodatkowej głowy i trzeciej ręki, był z grubsza humanoidalny. Jasne, rozczochrane włosy sterczały mu w różnych kierunkach, w błękitnych oczach migotało coś, co kompletnie nie dało się zdefiniować, a podbródki były prawie zawsze nie ogolone. Przezroczysta kula o średnicy dwudziestu stóp unosiła się na wodzie obok jego łodzi, kołysząc się, huśtając i migocząc w pełnym słońcu. Wewnątrz niej znajdowała się szeroka, półkolista sofa pokryta wspaniałą, czerwoną skórą: im bardziej kula kołysała się i huśtała, tym bardziej sofa trwała w absolutnym bezruchu, jak pokryta czerwoną skórą skała. To też było zrobione tylko i wyłącznie dla efektu. Zaphod przeszedł przez ścianę kuli i usadowił się wygodnie na sofie. Rozłożył dwie ręce na oparciu, a trzecią strzepnął niewidoczny pyłek z kolana. Jego głowy rozglądały się z uśmiechem. Pomyślał, że w każdej chwili może zacząć krzyczeć. Kula uniosła się. Wznosiła się coraz wyżej i wyżej w powietrze, opierając szczudła ze światła na zboczu klifu. Unosiła się w górę na dyszach wyrzucających z siebie wodę, która spadała z powrotem do morza z wysokości setek stóp. Zaphod uśmiechnął się na myśl o tym, jak wygląda. Zupełnie absurdalny środek lokomocji, ale i zupełnie zachwycający. Na szczycie klifu kula zachybotała się na chwilę, przesunęła do ogrodzonej rampy, potoczyła w dół do małej, wklęsłej platformy i tam znieruchomiała. przywitany ogromnym aplauzem, Zaphod Beeblebrox wyszedł z kuli w swojej pomarańczowej, jaśniejącej w świetle szarfie na szyi. Prezydent Galaktyki był na miejscu. Zaphod poczekał, aż ucichną oklaski i podniósł rękę w geście pozdrowienia. - Cześć! - powiedział.
|
Wątki
|