Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Zabrałbym Antre-
sa 906, gdyby zdołał wcisnąć się w kombinezon. Taurańczycy mogli zostawić napisaną Braille’em notatkę, głoszącą „Giń, nędzna ludzkości”, albo coś w tym stylu. Zapytałem prom, co się tu dzieje, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Nic dziwnego: nie trzeba wiele inteligencji, żeby utrzymać statek na orbicie. Jednak w normalnej sytu- acji natychmiast połączyłby się z centrum na planecie, żeby odpowiedzieć na moje py- tanie. Niemal oczekiwałem murszejących szkieletów, tkwiących w pojemnikach przeciw- przeciążeniowych. Jednak nigdzie nie znalazłem żadnych śladów ludzkiej obecności, nie licząc kilku unoszących się w powietrzu skafandrów. Założyłem, że prom został wy- słany pod kontrolą autopilota na orbitę. Kiedy Charlie i szeryf dołączyli do mnie, usiedliśmy w fotelach i przypięliśmy się pa- sami, po czym wcisnąłem guzik polecenia „Powrót do Centrusa”. (No i tyle mi dały te tygodnie ćwiczeń na komputerowym symulatorze lotu). Prom odczekał dokładnie je- denaście minut, a potem zaczął pod ostrym kątem schodzić w atmosferę. Podlecieliśmy do niewielkiego kosmodromu od wschodu, nad przedmieściami Ven- dler i Greenmount. Była wczesna odwilż, tu i ówdzie jeszcze leżał śnieg. Słońce już wze- szło, ale z żadnego komina nie unosił się dym. Nigdzie nie było widać lataczy ani ludzi. Kosmoport miał tylko dwa pasy biegnące prosto ze wschodu na zachód, oba ogro- dzone wznoszącym się daleko na horyzoncie parkanem. Wcale nie z obawy przed ka- 119 tastrofą, choć może i to przyszło komuś do głowy. Ogrodzenie miało przede wszystkim chronić ludzi przed twardym promieniowaniem z dysz startującego promu. Wylądowaliśmy gładko jak po sznurku. Wieża kontrolna nie odezwała się. Co dziw- niejsze, żaden latacz nie pomknął nam na powitanie. Otworzyłem śluzę powietrzną, z której wysunęły się lekkie schodki. Przyciąganie ziemskie było jednocześnie przyjemne i męczące. Nasze skafandry nie były dostatecznie grube na ten wilgotny ziąb, więc wszyscy trzej dygotaliśmy — nawet genetycznie doskonały szeryf — zanim pokonaliśmy kilometrowy odcinek, dzielący nas od głównego budynku. Wewnątrz było prawie równie zimno, ale przynajmniej nie wiało. Pokoje były puste i zakurzone. Stwierdziliśmy, że w budynku nie było prądu. Nie za- uważyliśmy też bałaganu świadczącego o pośpiechu, tylko kilka porozrzucanych papie- rów i otwartych szuflad. Żadnych śladów paniki czy przemocy — ani stosów ciał czy kości. I żadnych wypisanych w kurzu komunikatów typu: „Strzeżcie się, kres jest bliski”. Jakby wszyscy wyszli na obiad i nie wrócili. Tylko zostawili za sobą ubrania. Na wszystkich korytarzach i przy większości biurek leżały bezładnie kupki odzieży, jakby każda z pracujących tu osób nagle stanęła, rozebrała się i poszła sobie. Rozpłasz- czone na podłodze, sztywne i zakurzone, przeważnie zachowały swoje kolory i kształt. Garnitury i ubrania robocze, oraz kilka mundurów. Wszystkie ubrania razem z bielizną leżały na butach. — To... — Charliemu chyba po raz pierwszy zabrakło słów. — Przerażające — dokończyłem. — Zastanawiam się, czy tak jest tylko tutaj, czy też wszędzie. — Myślę, że wszędzie — powiedział szeryf i przykucnął. Po chwili wstał, trzymając w palcach gruby pierścień z diamentem, najwidoczniej antyk z Ziemi. — Nie było tu żadnych rabusiów. Tajemnica tajemnicą, ale wszyscy byliśmy głodni, więc poszukaliśmy bufetu. Nie zaglądaliśmy do lodówki i zamrażalnika, tylko znaleźliśmy spiżarnię z konser- wowanymi owocami, mięsem i rybami. Po szybkim posiłku rozdzieliliśmy się, żeby przeszukać cały budynek. Mieliśmy nadzieję, że odkryjemy jakąś wskazówkę świadczą- cą o tym, od jak dawna to miejsce stało opuszczone i co się tu stało. Szeryf znalazł pożółkłą gazetę z datą 14 galileusza 128. — Mogliśmy się domyślić — powiedział. — Uwzględniając dylatację czasu, stało się to tego samego dnia, kiedy wyruszyliśmy z powrotem. — A zatem znikli mniej więcej wtedy, kiedy wyparowała nasza antymateria. Mój zegarek zapiszczał, przypominając, że za chwilę Marygay przeleci nad kosmo- dromem. We trzech ledwie zdołaliśmy otworzyć awaryjne drzwi. 120 Niebo było lekko zamglone, inaczej moglibyśmy dostrzec statki ratunkowe jako trzy znajdujące się blisko siebie białe punkciki, przesuwające się po nieboskłonie. Nawiązaliśmy łączność tylko na kilka minut, ale nie mieliśmy wiele do powiedze- nia. — Dwa niewytłumaczalne wydarzenia dziejące się równocześnie, prawie na pewno mają tę samą przyczynę. Powiedziała, że będą nadal prowadzić obserwacje z orbity. Nie mieli porządnej apa- ratury badawczej, ale w trójce znaleźli dobrą lornetę. Widzieli nasz prom i bruzdę, któ- rą wyorał w śniegu podczas lądowania, jak również drugi prom, schowany przed chro- niącym go od śniegu pokrowcem. Statki ratunkowe będą musiały lądować pionowo, więc lepiej by w promieniu kilku kilometrów od miejsca ich lądowania nie było nikogo żywego — gdyż w przeciwnym wypadku i tak nikt tam nie przeżyje. Promieniowanie gamma naszego promu było po- nad stukrotnie słabsze od tego, które emitowały silniki większych statków. Wszystko wskazywało na to, że ten problem mamy z głowy. Gdyby w mieście nadal byli ludzie, musielibyśmy wyjechać poza jego granice i zna- leźć awaryjne lądowisko, dostatecznie duże i płaskie. Przychodziło mi do głowy kilka farm, które chętnie wykorzystałbym w tym celu, choćby ze względu na związane z ni- mi wspomnienia. W szatni w piwnicy znaleźliśmy zimową odzież: jasnopomarańczowe kombinezo- ny, lekkie i śliskie w dotyku, jak naoliwione. Wiedziałem, że to nie olej tylko jakiś spe- cjalny polimer wiążący milimetrową warstwę powietrza, a mimo to sprawiały wraże- nie śliskich. Wbrew rozsądkowi mając nadzieję, poszliśmy do garażu, lecz akumulatory wszyst- kich pojazdów były wyczerpane. Szeryf przypomniał sobie o pojeździe ratunkowym, który znaleźliśmy zaparkowany na zewnątrz. Przeznaczony do działań w sytuacjach awaryjnych, był zasilany własnym reaktorem plutonowym. Pojazd miał upiornie wesoły kolor i wyglądał jak jaskrawożółty, gigantyczny reso- rak. Był przeznaczony do zwalczania pożarów, zdalnie sterowanych akcji ratunkowych
|
Wątki
|