Zapach mięty...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

“Niech pan nie pozwoli, żeby coś złego stało się Panu Dzwo­neczkowi”, powiedział mi kiedyś drżącym głosem Eduard Delacroix. Pamiętałem jego słowa i pamiętałem dotyk ciepłego ciałka Pana Dzwoneczka, kiedy Francuz dał mi go do ręki: zwykłej myszy, na pewno sprytniejszej od większości przedstawicieli jej gatunku, ale przecież tylko myszy, nie ma co do tego dwóch zdań. “Niech pan nie pozwoli temu draniowi skrzywdzić mojej myszki”, powiedział i obiecałem mu to, tak jak zawsze obiecuję im wszystko na samym końcu, kiedy przejście Zielonej Mili nie jest już dłużej mitem ani hipotezą, lecz czymś, co muszą zrobić naprawdę. Wyślij ten list mojemu bratu, którego nie widziałem od dwudziestu lat. Proszę bardzo. Odmów piętnaście zdrowa­siek za moją duszę. Proszę bardzo. Pozwól mi umrzeć pod moim duchowym nazwiskiem i dopilnuj, aby wyryto je na moim grobie. Obiecuję. Dzięki temu wychodzili z celi i zachowywali się spokojnie, dzięki temu docierali zdrowi na umyśle do stojącego na końcu Zielonej Mili krzesła. Nie mogłem oczywiście dotrzy­mać tych wszystkich obietnic, ale dotrzymałem tej, którą złoży­łem Delacroix. Co do samego Francuza, mieliśmy z nim straszną przeprawę. Drań skrzywdził Eduarda Delacroix, bardzo go skrzywdził. Och, wiem oczywiście, za co trafił do nas ten Francuz, ale nikt nie zasłużył sobie na to, co przytrafiło się Eduardowi Delacroix, kiedy wpadł w objęcia Starej Iskrówy.
Zapach mięty.
I coś jeszcze. Coś, co tkwiło wewnątrz dziury.
Trzymając się lewą dłonią belki i nie przejmując dłużej tym, że Brutal łachocze mnie w kolana, wyciągnąłem pióro z kie­szonki na piersiach, zdjąłem jedną ręką oprawkę, wsunąłem stalówkę do dziury i coś z niej wygrzebałem. To była niewielka jasnożółta drzazga i widząc ją, ponownie usłyszałem głos Delacroix, tym razem tak wyraźnie, jakby jego duch był razem z nami w tym pomieszczeniu - tym samym, w którym tyle czasu spędził William Wharton.
“Hej, chodźcie tutaj! - wołał roześmianym, zdumionym głosem człowieka, który przynajmniej na krótką chwilę zapom­niał, gdzie się znajduje i co go wkrótce czeka. - Chodźcie, zobaczcie, co potrafi Pan Dzwoneczek!”.
- Chryste - szepnąłem. Miałem wrażenie, że wiatr odebrał mi wszystkie siły.
- Znalazłeś jeszcze jedną, prawda? - zapytał Brutal. - Ja znalazłem już cztery.
Zszedłem na dół i oświetliłem latarką jego wielką otwartą dłoń. Leżało na niej kilka drzazg przypominających bierki dla elfów. Dwie żółte, podobnie jak ta, którą znalazłem, jedna zielona i jedna czerwona. Nie były pomalowane, ale pokolorowane woskowymi kredkami firmy Crayola.
- Rany boskie - mruknąłem niskim drżącym głosem. - Rany boskie. To kawałki tej szpuli, prawda? Ale dlaczego? Dlaczego tutaj?
- W dzieciństwie nie byłem taki duży jak teraz - powiedział nagle Brutal. - Najbardziej urosłem między piętnastym i sie­demnastym rokiem życia. Przedtem byłem mikrusem. I kiedy po raz pierwszy poszedłem do szkoły, czułem się mały jak... no właśnie, mały jak myszka. Śmiertelnie się bałem. I wiesz, co zrobiłem?
Potrząsnąłem głową. Na dworze znowu zerwał się silniejszy wiatr i wiszące między belkami i sufitem pajęczyny zadrżały niczym zbutwiałe koronki. Nigdy jeszcze nie znajdowałem się w miejscu, które tak jawnie sprawiałoby wrażenie nawiedzanego przez duchy, i właśnie wówczas, gdy tam staliśmy, przyglądając się szczątkom szpuli, uświadomiłem sobie to, co od dawna - odkąd John Coffey przeszedł Zieloną Milę - wiedziało moje serce: nie mogłem już dłużej wykonywać tej roboty. Kryzys czy nie Kryzys, nie byłem po prostu w stanie patrzeć na kolejnych ludzi, którzy przechodzili przez mój gabinet w drodze na śmierć. Nawet jedna egzekucja mogła być o jedną egzekucję za dużo.
- Poprosiłem mamę, żeby dała mi jedną ze swoich chus­teczek - podjął Brutal. - I za każdym razem, kiedy czułem się biedny i mały, wyciągałem ją, wąchałem jej perfumy i robiło mi się trochę lepiej na sercu.
- Myślisz, że co? Że mysz odgryzła parę kawałków tej kolorowej szpuli, żeby przypominały jej Delacroix? Że ta mysz...
Brutal podniósł wzrok. Wydawało mi się przez chwilę, że widzę w jego oczach łzy, ale chyba się pomyliłem.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.