– Żegnaj, Grace...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Zamknęła oczy i chciała się do niego przytulić, ale jego już nie było obok niej. Kilka sekund później
usłyszała zamykające się za nim drzwi i została z sercem złamanym na własne życzenie.
Rozdział piętnasty
Zasłony były zaciągnięte, powietrze w pokoju nie-
świeże. Telewizor mrugał bezgłośnie naprzeciwko łóż-
ka, na którym leżała Grace z kocem zarzuconym na
nogi. Dwa dni minęły od chwili, gdy odrzuciła oświadczyny Dylana, ale równie dobrze mogłyby to być dwa
lata, sądząc po tym, jak się czuła.
Niewidzącym wzrokiem wycelowała pilota w tele-
wizor i przeleciała przez kanały. Nietknięta taca z lunchem stała na pobliskiej otomanie obok tacy z poprzedniego dnia.
Powtarzała sobie w duchu, że powinna coś zjeść.
A potem sobie przypomniała, że jadła. Rano udało jej się wmusić w siebie połowę ciastka. Obrzydlistwo bez smaku nadal ciążyło jej w żołądku.
Przekręciła się na plecy i wlepiła wzrok w sufit.
Usłyszała dźwięk gniecionego papieru. Odruchowo
wyciągnęła go spod siebie i przytrzymała nad głową
w wyciągniętych rękach. Rozdział ósmy z jej książki.
Książki, z której poprzedniego ranka wyrwała każdą
Seksualne safari 229
stronę, poukładała je rozdziałami, a sztywną okładkę ze swoim zdjęciem ustawiła w pobliżu drzwi.
Przekładała stronę po stronie, przyglądając się zna-jomym kiedyś słowom i ideom. Miała wrażenie, że
czyta w obcym języku.
Westchnęła i odłożyła papiery tam, skąd je wzięła,
po czym położyła się na nich. Chciała coś zrobić z tymi kupkami kartek, ale już nie pamiętała co.
Zagryzła zębami kciuk i spojrzała na milczący
telefon. Wszyscy wyjechali. Tylko ona została w go-
rącym Miami. Temperatura nie miała dla niej naj-
mniejszego znaczenia. Od dwóch dni nie opuściła
pokoju, który znajdował się na tym samym piętrze,
co poprzedni.
Rick zadzwonił do niej tego samego ranka, gdy...
rozstała się z Dylanem, żeby jej powiedzieć, że jeśli nie jest jej już potrzebny, to wraca do Baltimore. Powiedziała, żeby jechał i zrobił sobie parę dni wolnego.
Zasługiwał na to, a poza tym potrzebowała trochę
czasu, żeby poradzić sobie z własnymi myślami i uczuciami.
No i z Dylanem.
Nie próbowała się z nim skontaktować. Zadzwoniła
tylko do recepcji i zagroziła, że zjawi się tam osobiście, jeśli nie powiedzą jej tego, co chciała się wiedzieć.
I powiedzieli. Dylan opuścił pokój, a hotelowa limuzy-na zabrała go na lotnisko, gdzie najprawdopodobniej wsiadł na pokład samolotu lecącego do San Francisco.
A ona? Czemu nie wróciła do domu? Ach, tak, bo
chwilowo nie miała domu, do którego mogłaby wrócić.
To dobry powód. W jej mieszkaniu nadal trwał re-
mont. Wykonawca zawiadomił ją, że potrzebuje jesz-
cze tygodnia. To oznaczało, że gdyby wróciła do
Baltimore, musiałaby albo zatrzymać się u rodziców,
230
Tori Carrington
albo w hotelu. Skoro i tak była w hotelu, postanowiła zostać. Poinformowała recepcję, że jeśli będzie potrzebowała pokojówki, to zadzwoni, a jeśli nie za-
dzwoni, to mają ją zostawić w spokoju. Jej rozmówca zaczął coś mówić o przepisach, ale zaklęła tak siarczyś-
cie, że obiecał spełnić jej prośbę.
Odwróciła głowę i spojrzała na sterty papierów
rozłożone na podłodze, krzesłach, biurku, a nawet
szafce łazienkowej oraz przy wannie. Gdzieniegdzie
były jakieś notatki.
Niewiele spała przez ostatnie dni. Kiedy tylko
zamykała oczy, wracały do niej strzępy ostatecznej
rozmowy z Dylanem przemieszane z fragmentami
telefonów Jerry’ego Pressera. Dylan otwierający pude-
łeczko z pierścionkiem i kładący je pomiędzy jej
piersiami z uśmiechem na twarzy. Jerry Presser wyłaniający się z cienia z pistoletem w ręce, patrzący na nią wzrokiem człowieka na krawędzi, złamanego i zde-sperowanego. Dylan siedzący na brzegu łóżka i świd-
rujący ją spojrzeniem, gdy ona rozbija jego marzenie w drobny mak.
Jęknęła. Boże, nie musiała nawet zamykać oczu. Te
obrazy i słowa ją prześladowały.
Zadzwonił telefon. Sięgnęła po słuchawkę. To na
pewno recepcjonista z informacją, że przekroczyła
limit karty kredytowej.
– Tak... halo?
– Grace? To ty? – Głos jej matki. Bez wątpienia głos matki. – Jesteś pewna, że dostałaś właściwy numer
pokoju, Consuela?
Grace odchrząknęła.
– Tak, mamo, to dobry numer.
Po drugiej stronie rozległo się westchnienie, które brzmiało prawie jak ulga.
Seksualne safari 231
– Dzięki Bogu. Gdzie jesteś, Grace? Czekam na
ciebie od przedwczoraj. Nie mogę się dodzwonić do
twojego asystenta. Czy wszystko w porządku? Nie
jesteś chora ani nic takiego?
Tylko na głowę, pomyślała.
– Słucham?
Zdaje się, że powiedziała to na głos. Dźwignęła się do pozycji siedzącej.
– Nic mi nie jest, mamo. Potrzebowałam po prostu
kilku dni dla siebie. – Próbowała wlać w swój głos
odrobinę entuzjazmu. – Czy jest lepsze miejsce na
odpoczynek w listopadzie niż słoneczne Miami?
Skuliła się w środku. Sama nie uwierzyłaby we
własne słowa. Marne szanse, że jej matka da się
zwieść.
– Grace... czy chcesz, żebym do ciebie przyjechała?
Otoczyła się wolną ręką w talii i zacisnęła powieki, pod którymi nabrzmiewały łzy. W dniu, w którym
wyszła z pokoju Dylana, przez pięć godzin płakała
w poduszkę. A teraz... teraz wystarczyło tylko pomyś-
leć o tym, iż podczas gdy ona w kółko kłóci się, droczy i ucieka od matki, Priscilla w ważnych chwilach
zawsze jest koło niej. Gdy dostała pierwszy okres,
matka zabrała ją ze szkoły na cały dzień i wybrały się razem na zakupy. Gdy rozchorowała się na pierwszym
roku studiów, matka natychmiast wsiadła w samolot
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.