- On?- On...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

- Co niby tam robi?
- Czeka na wnuczkę.
- Że co?
- No przecież widzisz pan, że szalony.
- O żeż kurwa.
- Idź pan, jak chcesz. Może coś panu powie. Licho go wie. - Mużryk zeskoczył z półpiętra, cudem sobie przy tym nie łamiąc nóg, i szybko zniknął w nocy; noc go po­chłonęła w całości, razem z dźwiękami.
Trudny zaczął się wspinać po schodach do nieba. Szedł środkiem, bo nie ostały się im żadne balustrady ani ścia­ny boczne, a to jednak była znaczna wysokość; wiatr szarpał połami starego płaszcza. Nie były ciche te jego kroki, nawet się nie starał, żeby były, ale Izaak Goldstein w ogóle nie drgnął. Śpi, pomyślał Jan Herman. Śpi. Za­marzł. Podszedł doń, zatrzymał się. Stał nad nim wyso­kim cieniem, zimne powietrze opływało ich jak jedną bry­łę, porywało parę oddechów - Goldstein, z nogami opusz­czonymi w piekielną czeluść zniszczenia, zgarbiony u stóp Jana Hermana, okutany szczelnie paroma kocami naraz, zdawał się przy nim starczo zdziecinniały, skurczony przedśmiertnie, artretycznie zasuszony: mała mumia na mrozie. Trudny kucnął, odwinął Księgę z czarnego płótna. Błysnęły matowo okucia. Orękawicznioną dłonią wyjął zapałki i po kilku nieudanych próbach zapalił trzy jedno­cześnie; otworzył Księgę, przewrócił pierwsze jej kartki i zbliżył do nich płomień. Jasność w ciemności: oczy sa­mowładnie kierują się ku światłu. Izaak poruszył głową, szepnął coś po hebrajsku.
- Polski, polski - rzekł mu cicho Trudny.
- Ach - westchnął przeciągle Goldstein. Wiatr wtło­czył mu westchnienie z powrotem do niedołężnie uchylo­nych ust; ten sam wiatr zgasił zapałki.
- Szymon Sznic - rzekł Trudny.
- Ach - powtórzył Gołdstein, bo powtarzać zawsze ła­twiej .
- Pan mi powie, panie Goldstein, pan mi powie.
- Co takiego?
- Na co była Sznicowi Księga? Co on chciał...? Ahnenerbe... pan słyszał? Oni... to SS. Ścigali go. Jakie to cza­ry, jakie...
- Ciiiii! Ciiicho...! Cicho, cicho, cicho.
A noc była wszędzie wokół. Bestia stała krok za przy­kucniętym na krawędzi schodów donikąd Janem Herma­nem i patrzyła mu przez ramię. Ponad Izaakiem Goldsteinem wył wiatr, a starzec wołał w ciemną nieskończo­ność imię swej wnuczki, najpewniej od dawna już martwej.
- Rachel, Rachel, Rachel...
Więc gdyby nie ta noc, która obejmowała wszystko i Wszystkich, nie znalazłby Trudny w sobie dość odwagi ani strachu, aby to zrobić.
Złapał za długi odstrzęp koca, potrząsnął Goldsteinem i obrócił go twarzą do siebie.
- Ja mam twoją Rachelę! - szepnął mu twardo. - Po­wiedz mi, to ci ją zwrócę!
- Ty...
- Ja ją mam! Ja! Mów, dziadzie!
- Rachel...
- Bo już jej nigdy nie zobaczysz!
- Ale co...
- Sznic! Księga! Czary!
- Ja nie chciałem, on mi ją zabrał, mówiłem, żeby nie wierzył w obietnice ciała, mądrość przecie jedynie w sło­wach, są znaki na świecie, są znaki na ludziach, wszystko naznaczone, wyznaczone i przeznaczone, nie ten mądry, kto czyta i rozumie, lecz ten, kto rozumie i czyta, ale Szy­mon widział władzę na Ziemi, jego przeznaczenie krótkie, on nie chciał pokoju, on chciał wojny, w której zwycięzca­mi bylibyśmy my, strach i nienawiść, nienawiść i strach, błogosławieni ci, którym wystarcza sam lęk, lecz nie Szy­monowi, nie jemu, on pragnie równowagi, ale czyż może zostać osiągnięta równowaga na tym świecie, czyja ręka do wagi i czyja ta waga, ale on jest młody i to dlatego, w czas wojny starość nie w cenie, Bóg mu przebaczy, Bóg wejrzy w jego serce i zobaczy łzy skrzywdzonego, cierpie­nie bezsilnego, upokorzenie wzgardzonej sprawiedliwości, bo gdyby się jedynie bał, gdyby wystarczał mu sam strach...
Trudny odłożył Księgę, wstał i powtórnie potrząsnął starym, znacznie silniej, mało go przy tym nie zrzucając w ciemną przepaść.
- Zamilcz, kabałisto! Nie chcę twych sklerotycznych proroctw! Mów mi o czarach!
- O czarach...
- O czarach Sznica. Powiedz mi, czego on pragnął! Czego pragnął od Księgi!
Na to Izaak Goldstein wykrzywił się obrzydliwie, śli­niąc się starczo w ohydnym uśmiechu.
- I ty, który ją masz, ty... chcesz wiedzieć. Mam ci po­wiedzieć, jak jemu powiedziałem.
Trudny nie był już w tej chwili pewien, czy kabalista widzi w nim posiadacza Księgi, czy raczej posiadacza Racheli; szczegóły zamazały się chyba również samemu Goldsteinowi.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.