Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Ty już się zdążyłeś przyzwyczaić do tego, że nie masz stopy, ale ja jestem ciągle wykończony po tym, jak nafaszerowali mnie chemikaliami.
- Przepraszam. - Mo! - rozległ się w ciemności kobiecy głos. Zaraz potem ujrzeli postać stojącą pod marmurowym, wspartym na kolumnach dachem grobowca tak dużego, że wyglądał jak miniaturowe mauzoleum; pomachała do nich ręką. - Marie! - ryknął Panov i popędził jak spięty ostrogą, wyprzedzając Aleksa. - Ładne rzeczy! - warknął Conklin, kuśtykając ostrożnie po mikrej trawie. - Wystarczy, że zawoła go kobieta, i już o wszystkim zapomina. Powinieneś zgłosić się do psychiatry, ty łgarzu! W serdecznym powitaniu, jakie nastąpiło zaraz potem, nie było ni odrobiny fałszu; rodzina znowu znalazła się razem. W chwilę później Panov i Marie pogrążyli się w cichej rozmowie, natomiast Bourne odszedł z Conklinem na skraj marmurowej kolumnady. Deszcz lał już jak z cebra. Kondukt pogrzebowy znacznie się przerzedził, świece zgasły, a przy trumnie pozostała najwyżej połowa żałobników. - Nie chciałem tu przychodzić, Aleks - powiedział Jason - ale jak zobaczyłem te tłumy, nie byłem w stanie wymyślić nic innego. - Pamiętasz domek dozorcy i szeroką ścieżkę prowadzącą do parkingu? Skończyła mi się amunicja... Mogłeś rozwalić mi łeb na kawałki. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie mógłbym tego zrobić? Widziałem twoje oczy, niezbyt dokładnie, ale widziałem. Owszem, był w nich gniew, ale przede wszystkim niepewność i zdziwienie. - To jeszcze nie powód, żeby oszczędzić kogoś, kto próbował cię zabić. - To jest powód, jeśli wcześniej straciłeś pamięć. Nie masz wspomnień jako takich, ale pozostały oderwane fragmenty, pojawiające się i znikające obrazy... Conklin spojrzał na Bourne'a ze smutnym uśmiechem. - Pulsujące obrazy... Mo to wymyślił. Ukradłeś mu pomysł. - Całkiem możliwe - odparł Bourne; obaj mężczyźni jak na komendę popatrzyli na Marie i Panova. - Rozmawiają o mnie, prawda? - A co w tym dziwnego? Oboje troszczą się o ciebie. - Nie chcę nawet myśleć o tym, ile jeszcze przysporzę im zmartwień. Obawiam się, że tobie też. - Co chcesz przez to powiedzieć, Davidzie? - Właśnie to. Zapomnij o Davidzie. David Webb nie istnieje, w każdym razie na pewno nie teraz i nie tutaj. To tylko rola, którą gram przed jego żoną, ale wiem, że marnie mi to wychodzi. Chcę, żeby wróciła do Stanów, do swoich dzieci. - Jej dzieci? Na pewno tego nie zrobi. Przyleciała tu po to, żeby cię znaleźć, i to jej się udało. Na pewno cię nie opuści, bo dobrze pamięta wszystko, co tu się działo trzynaście lat temu. Gdyby nie ona, już byś nie żył. - Stanowi dla mnie obciążenie. Musi wyjechać. Znajdę jakiś sposób. Aleks spojrzał prosto w zimne oczy człowieka zwanego kameleonem. - Masz już pięćdziesiąt lat, Jason - powiedział przyciszonym głosem. - To nie jest Paryż trzynaście lat temu ani Sajgon jeszcze dawniej. To dzieje się teraz i dlatego potrzebna ci jest każda pomoc, jaka tylko się znajdzie. Skoro ona uważa, że może ci przyjść z pomocą, to ja jej wierzę. - Ja tutaj decyduję, kto w co ma wierzyć! - parsknął z wściekłością Bourne. - Chyba trochę przesadziłeś, kolego. - Wiesz, o co mi chodzi - dodał Jason nieco łagodniejszym tonem. - Nie chcę dopuścić do tego, co się zdarzyło w Hongkongu. Chyba nie powinieneś się tym przejmować. - Może i nie... Słuchaj, chodźmy stąd. Nasz kierowca zna małą wiejską restaurację w Epernon, jakieś dziesięć kilometrów stąd. Tam będziemy mogli spokojnie porozmawiać. A mamy o czym, możesz mi wierzyć. - Powiedz mi tylko jedno - zażądał Bourne, nie ruszając się z miejsca. - Dlaczego wziąłeś ze sobą Panova? - Dlatego że gdybym tego nie zrobił, wstrzyknąłby mi mieszankę wirusów grypy ze strychniną. - Co to znaczy? - Dokładnie to, co słyszysz. Mo jest jednym z nas i ty wiesz o tym lepiej niż Marie albo ja. - Coś mu się stało, prawda? Ktoś mu coś zrobił i ja jestem temu winien? - Wrócił i już jest po wszystkim, nic więcej nie powinieneś wiedzieć. - To sprawka "Meduzy", prawda? - Owszem, ale powtarzam jeszcze raz: Mo wrócił i poza tym, że jest trochę zmęczony, prawie nic mu nie dolega. - Prawie...? Gdzie jest ta restauracja? - Dziesięć kilometrów stąd. Chłopak świetnie zna Paryż i okolice. - Kto to jest? - Algierczyk, który pracuje dla Agencji od wielu lat. Zaangażował go osobiście Charlie Casset. Jest twardy, dużo wie i dostaje za to dużo pieniędzy. Najważniejsze, że można mu ufać. - Przypuszczam, że musi mi to wystarczyć. - Nie przypuszczaj, tylko po prostu uwierz.
|
Wątki
|