- Niemniej - zauważył Sloan - mogłoby się mimo wszystko zdarzyć...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

- Co? Jak? - Washby znów spojrzał spod oka. - Zawsze biorę zakręt Tappefs Corner w ślimaczym tempie. Byłem już przy zbyt wielu wypadkach w tym miejscu. Paskudny odcinek drogi. Należałoby koniecznie coś z tym zrobić.
- Myślałem o tym drugim kierowcy - wyjaśnił Sloan.
- Zapomniałem o nim - przyznał natychmiast doktor. -Tak. On mógłby mnie także porządnie stuknąć. Właściwie nas. Była ze mną żona. Mogła to być równie dobrze całkowicie jego wina. Prawdopodobnie była. Fent był dobrym kierowcą.
- Zawsze trudno jest ustalić winnego - zauważył sentencjonalnie Sloan.
- Zwłaszcza gdy jeden kierowca nie żyje...
- Zwłaszcza gdy nie wchodzą w grę żadne skrzyżowania - powiedział spokojnie Sloan. Zaskakujące było, jak wiele kłopotów inspektora Harpe'a miało reperkusje w innych działach policji.
Washby skinął głową. - Właśnie. A wyjaśnienie tego nie przywróci życia Fentowi.
- Nie. - Sloan urwał. - Zastanawialiśmy się, doktorze, czy nie miał jakiegoś zmartwienia - czegoś, co mogłoby
3 - Lekka żałoba zakłócić jego koncentrację. Na ogół stwierdzamy, że większość kierowców, którzy mają wypadki drogowe, ma jakieś kłopoty. - To było także credo drogowe Szczęśliwego Harry'ego.
Lekarz wydął wargi. - Nie wydaje mi się. W każdym razie nie wiem o niczym takim. Był naturalnie ten projekt rozbudowy, ale...
- Jaki projekt rozbudowy?
- To jeszcze nie zostało zrealizowane. Sądzę jednak, że będzie. Zeszłego roku założono w mieście główną sieć kanalizacyjną wbrew opinii panny Paterson i innych starych mieszkańców, którzy nie mogli się z tym pogodzić. Zaraz po tym towarzystwa nieruchomości zaczęły penetrować w okolicy. - Uśmiech przemknął mu po twarzy. -Szczury kanałowe, jak nazwała ich Cynthia Paterson i jej przyjaciele.
- I co?
- Chcieli wykupić część gruntów Billa Fenta. Są to prawie jedyne grunta w okolicy, na jakie ci z planowania daliby zezwolenie, bo położone są blisko centrum miasta. W obrębie zainteresowania miasta, jak to ktoś określił -cokolwiek to znaczy. - Washby skrzywił się. - Fent nie mógł ich sprzedać z powodu jakiegoś majoratu na majątku czy czegoś podobnego, a przedsiębiorcy nieruchomości nie chcieli wziąć w dzierżawę. Nie opłaca się to teraz, jak przypuszczam, a oni nie są głupi.
- Nie bardzo rozumiem, co...?
- Bili próbował zdobyć pieniądze, aby samemu zrealizować ten plan. Wspominał mi o tym. Zdaje mi się, że martwiło go to trochę. Był przecież obarczony tą dużą posiadłością, musiał ją utrzymywać, a niewiele mógł z tym zrobić.
- Czy przepisał mu pan coś na uspokojenie?
- Nie pamiętam. - Doktor spojrzał na Sloana pytająco, podnosząc brwi. - Mogę jednak sprawdzić.
- Gdyby pan zechciał.
Washby przycisnął przełącznik i pochylił się mówiąc do swojego rodzaju skrzynki komunikacyjnej: - Jean, proszę mi przynieść kartę pana Fenta. Oto jest. Nie, nic tam nie ma, inspektorze. Nic mu nie zapisałem na uspokojenie.
- A co z jego żoną?
Washby zawahał się. - Nie umiem nic powiedzieć. Pani Fent nie jest moją pacjentką. Zdaje mi się, że chodzi do jakiejś lekarki w Berebury, ale musiałby ją pan sam o to zapytać.
Sloan kiwnął głową z zadowoleniem. - To będzie, jak przypuszczam, nasza pani doktor Harriet Baird. Dużo pań do niej chodzi.
Cynthia Paterson zajęła się znów najważniejszymi żałobnikami - tymi, którzy zostaną, kiedy dalsi krewni już odejdą.
Helen Fent, wdowa, Annabel Pollock, kuzynka, i Quentin Fent, kuzyn. Razem ze zmarłym Billem Fentem było w sobotę wieczór dwanaście osób.
O mały włos nie było o jedną osobę więcej. Cynthia była bardzo punktualna tego wieczoru - przyszła nawet jako pierwsza.
- Wiem, że zjawiłam się za wcześnie - tłumaczyła się przed Billem, gdy otworzył drzwi. - Tak to bywa z rowerami.
- Są wciąż szybsze od motoru spalinowego - zgodził się Fent z powagą. - Proszę wejść. Mamy jeszcze jednego gościa. Pan Peter Miller. Rozmawiałem z nim właśnie o granicy między naszymi posiadłościami.
- Dobry wieczór, panno Paterson - przywitał ją farmer.
- O, przeszkadzam panom - powiedziała zmieszana.
- Właśnie wychodziłem - zapewnił ją Miller wychylająć resztkę ze swej szklanki. - Nieprawdaż? - zwrócił się do gospodarza.
- A zatem - reasumował Bili Fent z powagą - uzgodniliśmy, że zaraz w poniedziałek rano wezmę kilka pali od Grega Fitcha i zrobi się coś z tym ogrodzeniem.
- Dobrze. Moje rasowe krowy na pewno tak samo szkodzÄ… pana krzewom jak pana krzewy moim krowom.
- To prawda - zgodził się Bili.
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zÅ‚apiÄ…, to znaczy, że oszukiwaÅ‚eÅ›. Jak nie, to znaczy, że posÅ‚użyÅ‚eÅ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….