— Iluzja! — powiedział nagle Skan, podnosząc głowę...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
— Tak! Nie ma iluzji
ani jej śladów na tych kukłach. Tad nie jest potężnym magiem, ale na tyle dobrym, by nakładać iluzje, a gdybym ja robił kukłę, starałbym się ją jak najbardziej do siebie upodobnić! Dlaczego nie nałożył iluzji?
— Bo nie mógł — odparł bezsilnie Żuraw. — Jeśli energię magiczną wyssało
z koszyka i innych przedmiotów, mogło równie dobrze wyssać ją z niego i być
może jeszcze nie odzyskał jej na tyle, aby rzucać jakiekolwiek zaklęcia.
— Och. — Skan poczuł się urażony, ale w końcu przyznał Żurawiowi rację.
Ten się ucieszył i znalazł jeszcze jedno wyjaśnienie.
Tad nie może rzucić prostego zaklęcia, bo jest ciężko ranny.
Z drugiej strony kukły były tak przemoczone, że mogły tkwić na gałęzi od
paru dni, co znaczyło, że dzieci, jak na dwoje rannych, poruszały się szybko. Co z kolei sugerowało, że nie były ranne zbyt ciężko.
Wolał nie myśleć, jak pozbawienie energii magicznej mogło wpłynąć na Ta-
da w bardziej subtelny sposób. Czy przypominało ranę, z której sączy się krew?
Czy zakłócało zdolność korzystania z magii? A jeśli Tad już nie był magiem?
Gryfy były magiczne, aby czynić dobro, bo Urtho nie stworzyłby ich inaczej.
I chociaż Mag Ciszy popełnił wiele błędów, gryfy uważano za jego arcydzieła.
Magia gromadziła się w ich ciałach z każdym oddechem i uderzeniem skrzydeł.
Stabilizowała funkcje życiowe, oczyszczała organy wewnętrzne, pomagała latać.
Bursztynowy Żuraw nie wiedział, co by się stało, gdyby gryfa pozbawiono magii
na dłużej; czy przypominałoby to zatrucie, podagrę, czy miałoby znacznie gorsze skutki, na przykład szaleństwo?
Grupa ratunkowa poruszała się w ciasnej gromadzie, aby nie zgubić się we
mgle. Przynajmniej idziemy dobr ˛
a ścieżk ˛
a; dzieci na pewno tędy szły — przypo-
mniał sobie Bursztynowy Żuraw. Pr ˛
a naprzód, myśl ˛
a, planuj ˛
a. Jeśli maj ˛
a kłopoty,
rzeka jest dla nich najlepszym miejscem. Jest tam jedzenie, które łatwo schwytać, może jaskinie. Robi ˛
a, co należy, szczególnie jeśli musz ˛
a stawić czoło dużym dra-
pieżcom.
Może dlatego ratownicy nie natknęli się na duże zwierzęta. Próbowali prze-
słać wiadomości telesonem, aby dwie inne grupy też ruszyły ku rzece. Mag Filix sądził, że przesłał wszystko, ale ponieważ nie mógł polegać na lokalnych magicznych źródłach, nie był pewien szczegółów. Jednak czy dzieci ruszyłyby na północ, czy na południe, natknęły się na rzekę, więc ktoś powinien je znaleźć. Oni kierowali się na północ, głównie dlatego, że Ikala przeczesywał teren poniżej, również idąc w tym kierunku.
Ta przeklęta mgła. Bardziej mnie denerwuje niż deszcz! Jeśli kiedykolwiek
wszyscy z tego wyjdziemy, przysięgam, przenigdy nie opuszczę miasta. Chyba żeby odwiedzić inne miasto. Moim skromnym zdaniem, możecie sobie wzi ˛
ać tę wasz ˛
a
180
szkołę przetrwania i wsadzić w tyłek. Nigdy nie zapomniał uciążliwej przeprawy do Białego Gryfa i aż za dobrze wiedział, jak będzie wyglądała ta misja. Sądził, że był przygotowany. Jeden problem: zapomniałem, że nie jestem już taki sprawny jak kiedyś. Judeth i Aubri nie zgłosili się do przeprawy przez las i teraz rozumiem dlaczego. Pewnie uważaj ˛
a mnie za głupca, zmuszaj ˛
acego się do dotrzymania kro-
ku ratownikom, próbuj ˛
acego udawać młodzika. Może pozwolenie na tę wyprawę
było zemst ˛
a Judeth za szantaż!
Ale Klinga nie była córką Judeth ani Tad synem Aubriego.
Mimo wszystko wolę już tu być. Przynajmniej wiem, że działam. Zhaneel i Zimowa Łania musz ˛
a się czuć tak samo, inaczej nie nalegałyby na udział w wypra-
wie.
Mgła nie tylko działała mu na nerwy; miał wrażenie, że widzi kręcące się
wokół nich cienie. Czuł na sobie spojrzenia i kątem oka widział skradające się kształty. Oczywiście, to była bzdura, wyobraźnia zaczynała pracować ale. . .
— Żuraw — szepnął ostrożnie Skan. — Jesteśmy śledzeni. Nie wiem przez
co, ale coś tam jest. Mogę to wyczuć we mgle i widziałem kilka ruszających się cieni.
— Jesteś pewien? — zapytał Regin, który zasygnalizował postój i podszedł,
słysząc szept Skana. — Bern uważa, że też dostrzegł ruch. . .
— Mnie też dolicz, bo widziałem duże cienie, poruszające się po bokach i za
nami — powiedział Żuraw. — Czy to może być to, co zorało ziemię?
— Jeśli tak, nie będę go zachęcał do zaatakowania nas w tej mgle — odparł
Regin. — Nie sądzę, aby zaatakowało, dopóki i jesteśmy pewni siebie.
— Większość wielkich drapieżników nie rzuca się na grupy — dodał Bern. —
Lubią pojedynczy łup, nie stada.
Żuraw musiał mieć niepewną minę, bo Regin poklepał go po plecach, co praw-
dopodobnie miało być pocieszeniem, a Żuraw omal się nie zakrztusił.
— Jesteśmy zbyt liczni, by nas atakować — rzekł pewnie Regin. — I nie
jesteśmy ranni. Nie obchodzi mnie, że jesteśmy śledzeni, dopóki to stworzenie się na nas nie rzuci, a nie zrobi tego. Jestem pewien.
Bursztynowy Żuraw odzyskał oddech i wzruszył ramionami. — Ty tu dowo-
dzisz — odparł, zachowując dla siebie swoje wątpliwości.
Regin uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć: „no właśnie”, ale mądrze nic
nie powiedział i nakazał dalszy marsz.
Żuraw nadal czuł na sobie uporczywe spojrzenie i rozmyślał o stworzeniach
wielkości konia i proporcjonalnych do wzrostu pazurach, takich, co rozorały zie-mię na głębokość dłoni. Czy dla takiego zwierza siedmiu ludzi i gryf wyglądało aż tak groźnie? A jeśli było ich więcej? Sposób, w jaki zryto ziemię, sugerował, że było ich kilka.
— Nie spodoba ci się to — szepnął Skan; szept gryfa był tak subtelny i cichy
jak normalny ludzki głos. Gryf rozejrzał się. — Żuraw, wydaje mi się, że jesteśmy 181
otoczeni.
Kark Bursztynowego Żurawia zesztywniał, a on zadrżał. Właśnie przestał ufać
pewności Regina.
W tejże chwili Regin zasygnalizował kolejny postój, a Bern szepnął mu coś
do ucha.
Dowódca spojrzał na Skana.
— Bern mówi, że jesteśmy otoczeni. Jesteśmy?
— Tak sądzę — odparł Skan bezbarwnie. — I nie sądzę, aby te stworzenia
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.