Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Było zapewne wiele dostoj-niejszych niewiast w Kamieńcu, lecz nie było żadnej, której by męża okrywała większa chwała wojenna. Słyszano również w Kamieńcu i o samej pani Wołodyjowskiej jako o niewieście chrobrej, która nie strachała się mieszkać w pustynnej strażnicy wśród dzikiego ludu, która z mężem chodziła na wyprawy, a porwana przez Tatara, zdołała go pogromić i wyjść cało z jego rąk drapieżnych. Sława jej była także niepomierna. Ale ci, którzy jej nie znali i nie widzieli dotąd, wyobrażali sobie, że musi to być jakaś olbrzymka, łamiąca podkowy i rozdzierająca pancerze. Jakież więc było ich zdziwienie, gdy ujrzeli wychylającą się maleńką i różową, na poły dziecinną twarzyczkę.
Sama—że to jest pani Wołodyjowska alboli tylko jej córka – pytano w tłumach. – Samać jest – odpowiadali znajomkowie. 272 Za czym podziw ogarniał mieszczan, niewiasty, księży, wojsko. Poglądano z nie mniejszym podziwem na „niezwyciężoną” chreptiowską komendę, na dragonów, między którymi jechał spokojnie, uśmiechnięty, z błędnymi oczyma, Nowowiejski, i na groźne twarze opryszków przerobionych w węgierską piechotę. Szło jednak z Basią kilkuset ludzi na schwał, wojenników z rzemiosła, więc zaraz serca przybyło mieszczanom. – Toć siła niepowszednia, ci Turkom śmiele zajrzą w oczy! – wołano w tłumach. Niektórzy z mieszczan, a nawet i z żołnierzy, szczególniej z regimentu księdza biskupa Trzebickiego, który to regiment świeżo przybył do Kamieńca, myśleli, że i sam pan Wołodyjowski znajduje się w orszaku, wnet też podniosły się krzyki: – Niech żyje pan Wołodyjowski! – Niech żyje obrońca nasz! Najsławniejszy kawaler! – Vivat Wołodyjowski! vivat! Basia słuchała i serce jej rosło, bo nic nie może być milszego niewieście nad sławę męża, zwłaszcza gdy brzmią nią usta ludzkie w wielkim grodzie. „Tylu tu rycerzy – myślała Basia – a przecie żadnemu nie krzyczą, jeno mojemu, jeno Michałowi!” I sama miała ochotę zakrzyknąć z chórem: „Vivat Wołodyjowski!” – lecz pan Zagłoba reflektował ją, iż powinna zachować się, jak na dostojną personę przystoi; i kłaniać się na obie strony, właśnie jak czynią królowe wjeżdżając do stolicy. Sam się też kłaniał to czapką, to ręką, a gdy znajomkowie i na jego cześć poczęli wiwato-wać, wówczas ozwał się do tłumów: – Mości panowie! Kto Zbaraż wytrzymał, wytrzyma i w Kamieńcu. Wedle instrukcji Wołodyjowskiego orszak zajechał przed nowo zbudowany klasztor panien dominikanek. Miałci mały rycerz swój własny dworek w Kamieńcu, ale że klasztor leżał w miejscu zacisznym, do którego kule działowe z trudnością mogły dochodzić, wolał więc w nim Baśkę swoją miłą umieścić, tym bardziej że jako dobrodziej klasztoru, spodziewał się dobrego przyjęcia. Jakoż ksieni, matka Wiktoria, córka Stefana Potockiego, wojewody bracławskiego, przyjęła Basię z otwartymi rękoma. Z tych objęć poszła zaraz w drugie i kochane bardzo ciotuli Makowieckiej, z którą nie widziala się od lat dawnych. Płakały też obie, płakał i pan stolnik latyczowski, którego Basia była zawsze ulubienicą. Ledwie łzy rozczulenia wszyscy obtarli, nadbiegła Krzysia Ketlingowa i nowe poczęły się powitania, po czym otoczyły Basię siostry zakonne i szlachcianki tak znajome, jak i nieznajome; więc pani Marci-nowa Boguszowa, pani Stanisławska, pani Kalinowska, pani Chocimierska, pani Wojciecho-wa Humiecka, żona pana chorążego podolskiego, kawalera wielkiego. Jedne, jak pani Boguszowa, dopytywały o mężów, inne: co Basia myśli o nawałności tureckiej i czy, wedle jej opinii, Kamieniec utrzymać się zdoła. Basia z radością wielką spostrzegła, że poczytują ją za jakowąś powagę wojenną i wyglą- dają z jej ust pociechy. Więc też jej nie skąpiła. – Ani mowy o tym nie masz – rzekła – byśmy się Turczynowi obronić nie zdołali. Michał tu przyjedzie dziś, jutro, najdalej za parę dni, a jak on się zajmie obroną, możecie waćpanie spać spokojnie, ile że i forteca, jako wiadomo, okrutna, na czym się, dziękować Bogu, znam trocha!
|
Wątki
|