Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ale na pewno nie
zwrócą uwagi na samotnego mężczyznę na spacerze. Ruszył na północ, licząc ławki. Minęła go kolejna para. Spojrzeli na niego nieufnie. Może pomyśleli, że jest policjantem w cywilu. Kiedy dotarł do czternastej ławki i nie zobaczył po lewej żadnych drzew, na chwilę spanikował. Czyżby się pomylił? Minął kolejną ławkę i zaraz za wniesieniem zobaczył coś, co mogło być zagajnikiem. Skierował się tam, odliczając kroki. Znalazłszy się przy klonach, pomyślał, że po ciemku nie zauważy żółtego znaku na pniu. Sięgnął po latarkę, ale po chwili schował ją z powrotem do kieszeni. Nie, to zbyt niebezpieczne, uznał i zaczął oglądać kolejne drzewa, z nosem tuż przy korze. Usłyszał kroki na ścieżce i zamarł w bezruchu, czekając, aż umilkną. Serce biło mu za szybko. Strach przejmował kontrolę. Obejrzał wszystkie pnie. Ani śladu znaku. Przygryzł mocno wargę, by opanować ogarniającą go panikę. Zaczął jeszcze raz i wreszcie na klonie w głębi zagajnika dostrzegł żółtą linię, niżej, niż szukał wcześniej. Objął pień, jakby to była lina ratunkowa, i przeszedł na drugą stronę. Przykucnął i zaczął macać w poszukiwaniu kamienia, który nie był kamieniem. Podniósł jeden, drugi, a w końcu dotknął czegoś, co okazało się plastikiem. Włożył to do kieszeni. Kiedy wstał, zakręciło mu się w głowie. Teraz naprawdę był szpiegiem, wrogiem państwa. To, co miał w kieszeni, było wyrokiem śmierci. Zmusił się, żeby zrobić krok, potem drugi, aż znalazł się znowu na ścieżce. Od strony stawu nadchodzili kolejni kochankowie, a za nimi policjant. Molavi próbował kontrolować strach. Policjant zbliżał się do niego. Był młody, miał gęstą brodę i rozbiegane oczy o wścibskim spojrzeniu, jakby lubił tropić kryjących się w krzakach kochanków. Molavi zatrzymał się. Dłonie miał wilgotne od potu. Policjant coś do niego powiedział. Movazeh bashin! Uważaj! Park niedługo zamykają. Została jeszcze godzina. Przez chwilę patrzył w milczeniu na policjanta, jakby nie mógł pojąć sensu jego słów. Wreszcie kiwnął głową i odparł: - Hajj agha, nochakeram. - Rozumiem, panie władzo. Dziękuję. Odwrócił się i poszedł do wyjścia. Poczuł ogromną ulgę. Skoro policjant napominał go, że już późno, to znaczy, że nikt go nie obserwował. ??? Molavi zastanawiał się, skąd nawiązać kontakt. Mieszkanie nie wchodziło w grę, mogli założyć mu podsłuch. Biuro też nie, ani żadna kawiarnia czy restauracja. Najlepiej zrobić to tutaj, w parku. Koło stadionu Engelab kręciło się kilka osób, ale po drugiej stronie, w ogrodach parkowych, było prawie pusto. Znalazł ławkę ukrytą w cieniu, usiadł i wyjął z kieszeni plastikowy kamień. Przekręcił w jedną stronę, potem w drugą, szukając łączenia, i nagle kamień się otworzył. W środku był telefon komórkowy. Wcisnął jedynkę, przyłożył komórkę do ucha i czekał, aż ktoś odbierze. ??? Jackie siedziała w hotelowej restauracji na dachu, kiedy zadzwoniła jej specjalna komórka. Tego wieczoru jadła sama, a kelnerzy obsługiwali akurat inny stolik. Odebrała połączenie i zaczęła mówić po niemiecku, w języku, który, jak wiedziała, Karim Molavi zna. - Przyjechaliśmy zabrać cię na wakacje. Słuchaj uważnie i zrób dokładnie to, co ci powiem. - Dobrze - odparł Molavi. Ręka, w której trzymał telefon, drżała. - Jutro wyjdź wcześniej z pracy. Powiedz, że źle się czujesz. Nie wracaj do domu, tylko od razu jedź na wschodni dworzec autobusowy. Tam wsiądź do autobusu do Sari nad Morzem Kaspijskim. Podróż potrwa około pięciu godzin. Nie mów nikomu, dokąd się wybierasz. - Nie powiem - zapewnił Molavi. Był zaskoczony, że to kobieta wydaje rozkazy i że mówi po niemiecku. Ale na tym polegał sekret Amerykanów. Mogli zmienić się, w kogo chcieli. - W Sari wynajmij pokój w hotelu Asram przy placu Golha. Następnego ranka zejdź na
|
WÄ…tki
|