Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
– Jakieś sześć, siedem miesięcy temu wpadł do mnie Złocisty z wiadomością, że natknął się na złotą żyłę. Zapewniał, że bardzo się wzbogacimy. – Jack, w miarę jak mówił, uspokajał się. – Spytałem, czy doniósł o tym Mistrzowi Nocy, ale powiedział, że to nie interes Prześmiewców. Z początku nie podobało mi się takie igranie z cechem, ale z drugiej strony, kto nie chciałby trafić paru dukatów na boku, no nie? Mówię więc, że w porządku, dlaczego nie? No i poszedłem z nim. Spotkaliśmy się Havramem, facetem, z którym już kiedyś pracowaliśmy. Zadawał dziesiątki pytań, ale nie kwapił się z odpowiedziami na nasze. Byłem już zdecydowany rzucić ten cały interes w diabły, nie czekając na ciąg dalszy, ale wtedy on wywalił na stół worek złota mówiąc, że możemy dostać dużo, dużo więcej. – Zamknął oczy, a z jego gardła wyrwało się spazmatyczne łkanie. – Poszliśmy potem. Złoty, Havram i ja, kanałami pod Wierzby. Cholera, omal nie narobiłem w portki, gdy w piwnicy zobaczyłem tych dwóch goblinów! Mieli jednak złoto, a ja dla złota jestem gotów znieść wiele, bardzo wiele. Powiedzieli, że mam robić to i to i dobrze nadstawiać ucha, co mówi Sprawiedliwy oraz Mistrzowie Nocy i Dnia, i że mam im o wszystkim donosić. No to ja im mówię, że to pewny wyrok śmierci na mnie, a oni na to wyciągają miecze i mówią, że wyrok śmierci będzie dopiero wtedy, jeżeli się nie zgodzę. No to pomyślałem sobie, że na razie się zgodzę, a potem napuszczę na nich moich zbirów, ale oni zabrali mnie do innego pokoju, gdzie siedział ten trzeci facet w takich długich szatach. Nie widziałem jego twarzy, bo łeb miał schowany w kapturze, dziwacznie jakoś gadał i cuchnął jak zaraza. Pamiętam, że jak byłem jeszcze dzieciakiem, poczułem kiedyś ten smród. Nigdy go nie zapomnę. – Jaki smród? – spytał Lyam. – W jaskini. Wlazłem do jaskini, gdzie cuchnęło wężami. Tully krzyknął zduszonym głosem. Lyam obejrzał się zdziwiony. – Panthian... kapłan-wąż! Inni kapłani spojrzeli na siebie w osłupieniu i zaczęli coś szeptać. – Mów dalej. Czas ucieka – przynaglił więźnia Tully. – A potem zaczęli robić rzeczy, jakich jeszcze w życiu nie widziałem. Trudno mnie raczej porównać z dziewicą o rozmarzonych oczach, której wydaje się, że świat jest czysty i wspaniały, lecz ci faceci... to po prostu nie mieści się w głowie. Sprowadzili dzieciaka! Małą dziewczynkę. Nie miała więcej niż osiem, dziewięć lat. Myślałem, że już nic w życiu mnie nie zdziwi, że wszystko widziałem. Ten w długiej szacie wyciągnął sztylet i... – Jack przełknął z trudem ślinę, walcząc z narastającymi mdłościami. – Rysowali jej krwią jakieś diagramy, a potem złożyli coś w rodzaju przysięgi. Nie jestem bardzo religijny, ale w wielkie święta zawsze rzuciłem jeden czy dwa pieniążki Ruthii i Banath. Teraz jednak modlę się do Banath, jakbym miał obrabować skarbiec miejski w środku dnia. Nie wiem, czy to miało jakiś związek, ale nie zmuszali mnie wcale, bym przysięgał... – Głos mu się załamał. Zaszlochał histerycznie. – Ludzie, oni pili jej krew! – Wziął głęboki oddech. – Zgodziłem się pracować z nimi. I wszystko szło jak po maśle aż do chwili, kiedy kazali mi wciągnąć w pułapkę Jimmy'ego. – Kim są ci ludzie i czego chcą? – zapytał Lyam stanowczo. – Pewnej nocy ten czarci pomiot opowiedział mi, że jest jakaś przepowiednia czy coś w tym rodzaju, o Panu Zachodu. Pan Zachodu musi umrzeć i wtedy coś się ma wydarzyć. Lyam zerknął z ukosa na Aruthę. – Wspominałeś, że ciebie właśnie nazwali Panem Zachodu. Arutha zdołał się trochę opanować. – Tak, i to dwa razy. Lyam wznowił przesłuchanie. – Co jeszcze? – Nie wiem – odpowiedział Jack słabym z wyczerpania głosem. – Przeważnie rozmawiali tylko między sobą. Tak naprawdę nie byłem do końca jednym z nich. – Sala tortur znowu drgnęła w posadach. Płomień na węglach i pochodniach zamigotał i przygasł. – On tu jest! – wrzasnął nieludzkim głosem Jack. Arutha stanął u boku Lyama. – A co z trucizną? Szybko! – przynaglił. – Nie wiem... – zatkał więzień. – Dostałem to od tego pociota goblinów. Jeden z nich mówił na to „Srebrzysty Cierń”. Arutha błyskawicznym spojrzeniem omiótł wszystkich zebranych, lecz nazwa najwyraźniej nic im nie mówiła. – On powrócił – odezwał się nagle jeden z kapłanów. Pozostali natychmiast wznowili modlitwy, po czym nagle je przerwali. – Przedostał się już przez nasze zapory. – Czy coś nam grozi? – spytał Lyam Tully'ego. – Ciemne moce mogą bezpośrednio kontrolować jedynie tych, którzy dobrowolnie oddali im się we władanie. Tutaj jesteśmy bezpieczni przed jego bezpośrednim atakiem. Pochodnie zaczęły migotać jak szalone. Pogłębione nagle, smoliste cienie tańczyły opętańczo po ścianach i suficie. Powiało strasznym, mrożącym krew w żyłach chłodem. – Nie pozwólcie, by mnie zabrał! Przecież obiecaliście! Tully spojrzał na Lyama, który skinął głową i dał znak, że czas na działanie ojca Juliana. Król polecił Tsuranim, by odsunęli się na bok i zrobili miejsce kapłanowi Lims-Kragmy. Julian stanął tuż przed Śmiejącym się Jackiem. – Czy znajdujesz w swoim sercu gorącą i szczerą chęć, by przyjąć miłosierdzie naszej pani? Przerażony Jack nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Oczy nagle napełniły się łzami. Kiwnął głową. Julian zaczął recytować cicho modlitwę. Pozostali kapłani wykonali rękami szybkie gesty. Tully stanął u boku Aruthy. – Zachowaj spokój. Śmierć jest pomiędzy nami. W okamgnieniu było po wszystkim. W jednej chwili Jack szlochał rozdzierająco, by w następnej opaść bezwładnie w krępujących go łańcuchach i znieruchomieć na zawsze. Julian zwrócił się do pozostałych.
|
Wątki
|