Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
-Niech pan nie robi sobiekłopotu - spróbowałam się sprzeciwić. 225 - To żaden kłopot, a rozmowa będzie długa - uciął i wyszedł. Pochodziłam przezchwilę po pokoju i wreszcie podeszłam do harfy. Dawno temu,w poprzednimżyciu nienawidziłam tego instrumentu. Nie mogłam na niego patrzeć. Jednak mama uważała, że lepszego zawodu dla kobiety, niż bycie harfistką, poprostu nie ma i przykuła mnie do harfy. Pan Bógnie obdarzył mnietalentem. Grałam mechanicznie. Odtwórcze. Nie potrafiłam włożyć w swoją grę duszy ani zjednoczyć się z instrumentem. Gra nie sprawiała miprzyjemności. Nieczułam natchnienia. Trzeba przyznać, że pod względem technicznym potrafiłam doskonale wykonać każdy utwór. Jednaktechnika to nie wszystko. Najlepsi wykonawcypotwierdzą, żepo wyjściu na scenę ogarnia ich osobliwy stan. Wpadają w coś w rodzaju transu. Nie czująrąk. Muzyka płynie sama z siebie. Jaczegoś takiego nigdy nie czułam. Po kilkulatach koncertowania stwierdziłam,że harfa jest wstrętna i przestałam występować. Przez długie latanie zbliżałam się do znienawidzonego instrumentu. Jednak w końcu okoliczności zmusiły mnie do wyciągnięcia go z pokrowca. Zagrałamu Kiriuszki w szkole. Od tamtejpory nie chowam już w swojej duszynienawiści doharfy. Żal mi jedynie tak głupio zmarnowanejmłodości. Przysunęłam ławeczkę i położyłam dłonie na struny. Spod palców wydobyły się czystedźwięki. Po raz pierwszy grałam dla własnej przyjemności. Nagle za plecami usłyszałam skrzypnięcie. Opuściłam ręce. Sasza wtoczył dopokoju stolik na kółkach. - Saint-Saens - powiedział. - Cudownie pani gra. Może wartobyłoby zająć się muzyką? - Niew tym życiu - powiedziałam przygnębiona. Wtym samymmomencierozległ się stuk drzwi wejściowych iwesoły, wiosenny głos powiedział: - Po co taki pośpiech? Pędziłam jak głupia. Do pokojuszybkim krokiem weszła dziewczyna. Zamarłam na jejwidok. Jasnoblond włosy, podłużna twarz, lekko wypukłe oczy, ostro zakończony nos. Trochę podobna dotej ze zdjęcia, ale tylko trochę. Na fotografii,wprawdzieniezbyt udanej, widać było szlacheckie pochodzenie,a nawet pewnego rodzaju arystokratyzm. A tu przede mną stała zwykła wiejska dziewczyna. - Czy pani Tatiana Mitiepasz? -Tak. 226 - Wtakim razie chodźmy do pani męża. -Do kogo? - zrobiła zdziwioną minę. -Nigdy nie byłam zamężna. - Zgadza się - potwierdziłam. -Tatiana Mitiepasz nie brała ślubu. Naślubnym kobiercustanęła Ksienia Fiedina. Zmieszana dziewczyna zerknęła na Saszę. Ten wzruszył ramionamii rzekł: - Nocóż, nie ma rady. Widzisz, cosięnarobiło. Przyznajsię. Potembędziemy się martwić, co dalej zrobić z tym fantem. Piosenkarka opadłana kanapę, rozstawiła szeroko nogi i cicho powiedziała: - Nie jestem TatianąMitiepasz. -W takim razie, kim pani jest? -Jestem KsieniaFiedina! - O żesz ty! - wyrwało mi się. - Tak. Dobrze powiedziane - westchnął Złoty. - O żesz ty! Rozdział 24 Sasza przyniósł dobry koniak, prawdziwy "Camus". Żeby doprowadzić nerwy do ładu, chlapnęliśmy sobiepokieliszku. Ksienia wyciągnęłapapierosy i popokoju rozszedł się szary dym. - Gdzie jest Tatiana Mitiepasz? - zapytałamcicho. - Nie mam pojęcia - odpowiedziała równie cicho. - Nigdy więcej jej nie spotkałam. - Słuchaj - przerwał jej Sasza - opowiedz wszystko po kolei. Od początku. Chyba że ja mam zacząć od końca. Życie gwiazdy wydaje się boskie. Tłumy wielbicieli, naręcza kwiatów, milion oklaskujących fanów, nieprawdopodobne honoraria, limuzyny i kolacje z szampanem. Jednak to wszystkonie przychodzi z dniana dzień. Zanim artysta zaistnieje na scenie, musi najpierw tułać się pomiastach i wsiach,dając koncerty nie zawsze życzliwie nastawionej publiczności. Mało kto zna tę drugą stronę estrady: pokój w podrzędnymmotelu, karaluchy na parapecie, ubikacja na korytarzu, na kolację puree"Knorr" z paczki, chroniczny brak pieniędzy, niestroniący od alkoholumuzycy, z których każdy uważa się zajohna Lennona, zimne charakteryzatornie, wyboiste drogi, lotniska, pociągi i nieustanne uczucie zmęczenia, przechodzące w stan odrętwienia. Ale nikogo nie obchodzi to, wjakim jesteś stanie. Ani fizycznym, anipsychicznym. Podjąłeś się, to śpiewaj, a jak ci nie odpowiada, to drogawolna. Przy całym swoimblasku i przepychuświat show-biznesujest okrutny. Żebyprzeżyć, trzeba się rozpychać łokciami, gryźć, drapać i mieć. 225 końskie zdrowie. Na dodatek na sam szczyt docierają tylko nieliczni. Pozostała masa daje koncerty w prowincjonalnych miasteczkach, rozpaczliwie marząc o karierze. Czasem można się szybko wybić,ale to kosztuje. Nie manic zadarmo. Najszybsza droga do zrobienia kariery prowadziprzez łóżko. Ale o wpływowegoproducenta, który skusi się na wdziękimłodej panny, wcale nie takłatwo. Zbyt wiele dziewcząt o tym śni. SaszaZłoty doświadczył wszystkich urokówżycia początkującego piosenkarza. Dopiero wwieku trzydziestu lat zdołał zdobyćjakąś tam sławę. Pieczę nad nim sprawował RodionOgonów,jeden z lepszychproducentów, który dzięki wkładom finansowym zdobył pewną pozycję na rynku. Saszaokazał się świetnym materiałem na gwiazdę: nie pił, nie zażywał narkotyków, za topracował jak wściekły, nie kaprysił, dawał z siebiewszystko, nie był zbyt wyniosły i miał muzyczne wykształcenie. Ostatnifakto tyle rzadki, że nikogoz podobnym wyczynem próczMagomajewai Gradskiego nie da się chyba wymienić. W końcu praca przyniosła widoczne efekty - Złotego zaczęto pokazywać w telewizji. I wtedy właśnie zwrócił się do niego o pomoc Burlewski. Proszęsobiewyobrazić, że wczesnym rankiem dzwoni do was prezydent i prosi o niewielką przysługę. Tak właśnie Sasza odebrał telefonFiodora. Wszechmocny, wszechwładnyBurlewski zaproponował pewną wymianę.
|
WÄ…tki
|