Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Wciągnął powietrze. Ciało Speedy’ego (Parkusa, zdał sobie sprawę Jack) leżało niedaleko bez ruchu. Nadeszła pauza. Jack wypuścił oddech i przeskoczył z powrotem.
Nowy pas szkła, dzielący plażę Point Venuti, zalśnił nagle w strudze białego światła, która trysnęła z Talizmanu. - Spudłowałeś, co? - wyszeptał z ciemności Morgan Sloat. Śnieg siekł Jacka, zimny wiatr mroził jego kończyny i gardło. Twarz Sloata majaczyła od niego o długość samochodu, zmarszczone w znajome bruzdy czoło i zakrwawione, otwarte usta. Wyciągał kluczyk przez zamieć w stronę chłopca. Na wierzchu brązowego rękawa marynarki utworzył się stosik puchu śnieżnego. Jack dojrzał strużkę czarnej krwi, która sączyła się z lewego otworu niedorzecznie małego nosa. W ciemności zalśniły przekrwione z bólu oczy Sloata. 6 Richard Sloat otworzył oczy. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Zimno przenikało wszystkie części jego ciała. Początkowo pomyślał bez żadnych emocji, że umarł. Spadł skądś, pewnie ze stromych, podstępnych schodów za audytorium w Thayer School. Był teraz zimny i martwy, nic więcej nie mogło mu się przydarzyć. Przez sekundę doznał zawrotu głowy z ulgi. Głowa zaoferowała mu jednak świeżą porcję bólu, poczuł też sączącą się po zmarzniętej ręce ciepłą krew. Obydwa doznania stanowiły dowód, że bez względu na to, na co miałby w tej chwili ochotę, Richard Llewellyn Sloat jeszcze nie umarł. Był tylko rannym, cierpiącym stworzeniem. Czuł się, jakby odcięto mu cały wierzchołek głowy. Nie wiedział dokładnie, gdzie się znajduje. Było mu zimno. Zdołał skupić wzrok na dość długo, by zmysł ten poinformował go, że leży w śniegu. Nastała zima. Z nieba spadało na Richarda coraz więcej śniegu. W końcu usłyszał głos swojego ojca i wszystko mu się przypomniało. Przytrzymując ręką czubek głowy, Richard bardzo powoli przekrzywił ją w stronę, z której dobiegał głos ojca. Jack Sawyer trzymał w rękach Talizman, dotarło do Richarda. Talizman był cały. Chłopiec poczuł częściowy nawrót ulgi, której doznał na myśl, że jest już martwy. Nawet bez okularów widział, że Jack prezentuje się bardzo nieugięcie, niepokornie. Wyglądał... no, jak bohater. I tyle. Wyglądał jak umorusany, rozczochrany, niedorzecznie młodzieńczy bohater. Prawie pod każdym względem niepasujący do tej roli, ale mimo wszystko bez wątpienia bohater. Jack był w tej chwili po prostu sobą, zrozumiał Richard. Znikła nadzwyczajna dodatkowa wartość, tak jak u gwiazdy filmowej, godzącej się chodzić w przebraniu obszarpanego dwunastolatka. Czyniło to jednak jego przyjaciela jeszcze odważniej szym. Jego ojciec uśmiechnął się chytrze. Tyle że nie był to jego ojciec. Ojciec Richarda dawno temu stał się pusty w środku - opustoszał wskutek zawiści do Phila Sawyera, w rezultacie swych chciwych ambicji. - Możemy tak kręcić się w nieskończoność - powiedział Jack. - Nigdy nie oddam ci Talizmanu, a ty za nic nie zdołasz zniszczyć go tym swoim bajerem. Daj sobie spokój. Czubek kluczyka w dłoni ojca Richarda powoli przesunął się w bok i w dół, mierząc podobnie jak jego pożądliwa, pełna chciwości twarz w jego syna. - Najpierw rozwalę Richarda - rzekł Sloat. - Naprawdę chcesz patrzeć, jak twój kumpel Richard smaży się niczym boczek? Hm? Chcesz? Oczywiście nie zawaham się wyświadczyć tej samej przysługi zarazie, która leży obok niego. Jack i Sloat wymienili krótkie spojrzenia. Richard zdawał sobie sprawę, że jego ojciec nie żartuje. Zabiłby go, gdyby Jack nie oddał mu Talizmanu. A potem zabiłby starego Murzyna - Speedy’ego. - Nie rób tego - zdołał wyszeptać Richard. - Niech się wypcha, Jack. Powiedz mu, żeby spierdalał. Jack prawie doprowadził go do utraty zmysłów, mrugając doń okiem. - Po prostu upuść Talizman - rozległ się głos jego ojca. Richard patrzył ze zgrozą, jak Jack przechyla dłonie i pozwala Talizmanowi się z nich stoczyć. 7 - Jack, nie! Jack nie obejrzał się na Richarda. Nic nie jest twoje, jeśli nie potrafisz się tego wyrzec, dudniło mu w myślach. Nic nie jest twoje, jeśli nie potrafisz się tego wyrzec. Cóż bowiem stanowi za korzyść dla człowieka - nic, zero, ale nie uczysz się tego w szkole, uczysz się tego w drodze, uczysz się tego od Ferda Janklowa, Wilka oraz Richarda, który wyrżnął łepetyną w kamienie jak Titan II, co nie odpalił jak należy. Uczyłeś się tego albo ginąłeś w świecie, gdzie nie świeciło jasno słońce. - Dość już zabijania - powiedział w pełnym śniegu mroku spowijającym kalifornijską plażę. Powinien czuć się doszczętnie wyczerpany - bądź co bądź, miał za sobą cztery dni okropności, a na koniec wypuścił z rąk kulę jak początkujący bramkarz, który musi się jeszcze mnóstwo nauczyć. Zrezygnował z niej i wszystkiego, co się z nią wiązało. Mimo to usłyszał pewny głos Andersa - klęczącego przed nim z pochyloną głową i mówiącego: Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze i wszelkie sprawy ułożą się dobrze. Talizman zalśnił na piasku. Śnieg topniał, tworząc spływające po jego brzemiennych bokach kropelki, a w każdej z nich była tęcza, i w tym samym momencie Jack zdał sobie sprawę z oszałamiającą klarownością, że wyrzeczenie się go było właśnie tym, co należało zrobić. - Dosyć już tej jatki. No chodź, rozbij go, jeśli zdołasz - powiedział Jack. - Żal mi ciebie. Ostatnie słowa doprowadziły Morgana Sloata do samozagłady. Gdyby został mu chociaż strzęp racjonalnej myśli, wygrzebałby z efemerycznego śniegu jakiś kamień i rozbiłby nim Talizman - jeśli można by było rozbić jego nieopancerzoną kruchość.
|
Wątki
|