Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Skoro wedle jego wskazówek wniesiono pierwszÄ… skrzynkÄ™ do bawialni, nieznajomy przypadÅ‚ do niej skwapliwie i zaczÄ…Å‚ jÄ… odpakowywać rozrzucajÄ…c sÅ‚omÄ™ po podÅ‚odze z widocznym lekceważeniem posadzki pani Hall; wydobywaÅ‚ pÄ™kate flaszki napeÅ‚nione jakimÅ› proszkiem i maÅ‚e, wÄ…skie, zawierajÄ…ce biaÅ‚y pÅ‚yn, dalej niebieskie flaszki z napisem: trucizna, okrÄ…gÅ‚e flaszki z dÅ‚ugimi, wysmukÅ‚ymi szyjkami, buteleczki ze szklanymi, drewnianymi, porcelanowymi korkami, butelki owiniÄ™te w skórÄ™, butelki od wina, buteleczki od oliwy. UstawiaÅ‚ je rzÄ™dem na kominku, na serwantce, na podÅ‚odze, na półkach od książek, na oknie, wszÄ™dzie gdzie tylko byÅ‚o miejsce. Apteka w Bramblehurst nie mogÅ‚a siÄ™ poszczycić poÅ‚owÄ… tych flaszek. ByÅ‚o na co spojrzeć! OpróżniaÅ‚a siÄ™ skrzynka za skrzynkÄ…, wydajÄ…c coraz nowe szwadrony butelek, aż wreszcie wszystkie skrzynki opustoszaÅ‚y, a podÅ‚oga i stół pokryÅ‚y siÄ™ sÅ‚omÄ…. Oprócz butelek jedynymi przedmiotami, które siÄ™ z tych skrzyÅ„ wyÅ‚oniÅ‚y, byÅ‚y retorty i starannie opakowana waga. Skoro tylko wydobyto zawartość skrzynek, nieznajomy zbliżyÅ‚ siÄ™ do okna i zabraÅ‚ siÄ™ do roboty nie zważajÄ…c na rozrzuconÄ… sÅ‚omÄ™, nie dbajÄ…c, iż ogieÅ„ wygasÅ‚ na kominku, i nie myÅ›lÄ…c o książkach, które pozostaÅ‚y jeszcze w pakach w sieni, ani też o walizkach wniesionych do jego pokoju na górÄ™. Gdy pani Hall przyniosÅ‚a mu obiad, byÅ‚ już tak zajÄ™ty wlewaniem pÅ‚ynów z flaszek do retorty, że wcale nie sÅ‚yszaÅ‚ jej wejÅ›cia; ocknÄ…Å‚ siÄ™ dopiero, gdy postawiÅ‚a tacÄ™ na stole, a uczyniÅ‚a to gÅ‚oÅ›niej, niż należaÅ‚o, pragnÄ…c okazać swe niezadowolenie z zarzuconej sÅ‚omÄ… podÅ‚ogi. Wówczas odwróciÅ‚ gÅ‚owÄ™, ale natychmiast zwróciÅ‚ jÄ… znowu ku oknu; zdążyÅ‚a jednak spostrzec, że nie miaÅ‚ okularów. LeżaÅ‚y one przy nim na stole. SpostrzegÅ‚a również, że ma wpadniÄ™te oczy, które robiÄ… takie wrażenie, jak gdyby wydrążono z nich źrenice. WÅ‚ożyÅ‚ natychmiast okulary i zwróciÅ‚ siÄ™ wprost do niej. ChciaÅ‚a ubolewać nad nieporzÄ…dkiem w pokoju, lecz uprzedziÅ‚ jÄ… odzywajÄ…c siÄ™ gÅ‚osem gniewnym, rozdrażnionym : — Wymawiam sobie, żeby pani wchodziÅ‚a bez pukania. — PukaÅ‚am, ale pan… — Być może. Jestem zajÄ™ty badaniami… bardzo ważnymi… Najmniejsza przeszkoda, byle skrzypniÄ™cie drzwiami… Zmuszony jestem paniÄ… prosić… — Naturalnie, może siÄ™ pan zamykać od Å›rodka, skoro potrzeba koniecznie takiego spokoju. — Dobra myÅ›l! — podchwyciÅ‚ nieznajomy. — Jeżeli mi wolno siÄ™ odezwać… — Nie trzeba. SÅ‚oma zawadza? Wpisz jÄ… pani do rachunku. MruknÄ…Å‚ coÅ› pod nosem. BrzmiaÅ‚o to jak przekleÅ„stwo. WyglÄ…daÅ‚ strasznie z butelkÄ… w jednej rÄ™ce, z retortÄ… w drugiej, rozsierdzony, zaczepny. Pani Hall struchlaÅ‚a, ale że byÅ‚a z natury niewiastÄ… rezolutnÄ…, wiec nadrabiaÅ‚a minÄ…. — ChciaÅ‚abym wiedzieć, ile pan uważa…’ — Dopisz pani szylinga. Wszak to dosyć? — Niech i tak bÄ™dzie — odparÅ‚a pani Hall nakrywajÄ…c stół obrusem. OdwróciÅ‚ siÄ™ i usiadÅ‚ do niej tyÅ‚em. Przez caÅ‚e popoÅ‚udnie pracowaÅ‚ przy drzwiach zamkniÄ™tych, jak to stwierdziÅ‚a gospodyni, przeważnie w milczeniu. Raz jednak daÅ‚ siÄ™ sÅ‚yszeć brzÄ™k szkÅ‚a, jak gdyby ktoÅ› podniósÅ‚ nagle stół i flaszeczki pospadaÅ‚y na ziemiÄ™. Potem sÅ‚ychać byÅ‚o kroki przebiegajÄ…ce pokój. BojÄ…c siÄ™, czy nie staÅ‚o siÄ™ jakieÅ› nieszczęście, pani Hall podeszÅ‚a do drzwi i nasÅ‚uchiwaÅ‚a. — Nie mogę… — mruczaÅ‚ nieznajomy — nie mogę… Trzykroć sto tysiÄ™cy! Czterykroć sto tysiÄ™cy! Wszystko na nic! CierpliwoÅ›ci! CierpliwoÅ›ci! SzaleÅ„cze! Do uszu pani Piali doleciaÅ‚ brzÄ™k pensów; musiaÅ‚a biec do izby szynkowej i ku wielkiemu swojemu żalowi nie dosÅ‚uchaÅ‚a reszty monologu. Gdy powróciÅ‚a pod drzwi, w pokoju byÅ‚o już cicho; kiedy niekiedy rozlegaÅ‚ siÄ™ tylko chrzÄ™st szkÅ‚a lub posuniÄ™cie krzesÅ‚a po podÅ‚odze. Nieznajomy zasiadÅ‚ znowu do pracy. Wieczorem przyniosÅ‚a mu herbatÄ™; przy tej sposobnoÅ›ci zobaczyÅ‚a potÅ‚uczone szkÅ‚o na posadzce i plamy, jakby od roztopionego zÅ‚ota. ZwróciÅ‚a mu na to uwagÄ™. — ProszÄ™ wpisać do rachunku… — odburknÄ…Å‚ nieznajomy. — Niechże ja wreszcie mam spokój! Wpisujcie sobie do rachunku, co chcecie… — Ja coÅ› panu powiem..: — mówiÅ‚ tajemniczo Fearenside. ByÅ‚o to wieczorem; siedzieli sobie wÅ‚aÅ›nie w piwiarni. — Cóż takiego? — pytaÅ‚ Teddy Henfrey zaciekawiony. — Ten drab, co to go mój pies pokÄ…sał… jest czarny! DojrzaÅ‚em przez dziurÄ™ w rÄ™kawiczkach i w spodniach… Powiadam, że czarny jak mój kapelusz… — To niepodobna! — zaprzeczyÅ‚ Henfrey. — Nos ma przecież czerwony…
|
WÄ…tki
|