- Będę diabelnie rad, jeśli to mieć, o pani - wydyszał żar­liwie Collen...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- I to być fakt.
Shana zadowolona skinęła głową. W tej chwili dotarli do otwo­ru prowadzącego do kompleksu jaskiń. Wejście to było doprawdy imponujące - wysokie na trzy piętra i otoczone potężnymi drze­wami. Ani czarodzieje, ani smoki nie zrobili nic, aby je zmienić, a z miejsca, gdzie stali, niewidoczne były magiczne światła i wy­gładzone ścieżki. Kalamadea wyczarował przyczepione do ręki światełko i nadal prowadził cały pochód; Shana przywołała swoje własne światło i stanowiła straż tylną.
Grunt był tu trochę nierówny, więc przybysze od czasu do czasu potykali się. Ich kroki odbijały się echem w przepastnej ciemności, a dwoje dzieci szeptało coś niespokojnie do rodziców, kiedy schodzili w chłód i mrok. Shana uśmiechnęła się do siebie - wkrótce czekała ich spora niespodzianka.
Wiodąca w dół ścieżka zakręciła gwałtownie, prowadząc teraz niemal w przeciwnym kierunku, i tu właśnie pojawiły się magiczne światła, niewidoczne z zewnątrz.
Smoki bardzo pieczołowicie poumieszczały swoje magiczne lampiony, oświetlając nie tylko ścieżkę, lecz również najcieka­wsze formacje skalne. Po raz pierwszy Shana usłyszała głosy in­nych osób poza Collenem, gdyż najpierw dzieci, a potem dorośli zaczęli wskazywać na poszczególne twory skalne i mówić coś do siebie tonem, w którym brzmiał zachwyt i zdumienie.
Lecz najlepsze miało dopiero nastąpić; jaskinia zwężyła się, po czym rozszerzyła ponownie, przechodząc w Wielki Hol. Ma­giczne światełka znajdowały się tu niemal wszędzie, w szklanych kulach jarzyły się na ścianach, i nawet z sufitu zwieszało się spore ich grono. Ludzie mrugali oczami, wynurzywszy się z ciemnego przejścia do przestronnej sali i rozglądali wokół z wyrazem za­skoczenia i podziwu na twarzach.
Denelor dokonał tego, co obiecał. Zorganizował stoły i ławy, światła i mnóstwo jedzenia, a także sporą liczbę czarodziejów, w tym Partha Agona, którzy mieli spożyć z przybyszami posiłek. Oczy zarówno dzieci, jak i dorosłych rozszerzyły się na widok wszystkich tych osób, tylko na Collenie wydawało się to nie robić żadnego wrażenia. Opuścił Shanę, by podejść do czoła swojej grupy, gdzie w kilku zręcznych słowach wyraził swą wdzięczność Denelorowi, po czym zaprowadził wszystkich swoich ludzi do czekających na nich miejsc. Wyraźnie było widać, iż niezależnie od tego, co wcześniej sam twierdził, był nie tylko zwiadowcą swej grupy, był także jej przywódcą.
Zgadzało się to z tym, co Shana stwierdziła, zaglądając do jego pamięci.
Ze zwykłym dla siebie taktem Denelor zadbał o to, by przy stole nieznajomych zasiedli nie tylko on, Parth Agon, Shana i Ka­lamadea, lecz również kilkoro ludzkich dzieci, które Shana ura­towała i przyprowadziła do Cytadeli. Widok innych ludzi pełnej krwi najwyraźniej uspokoił i odprężył towarzyszy Collena.
Wyglądało na to, że nie przymierają oni głodem; jedli wpraw­dzie z apetytem, lecz nie połykali łapczywie całych kęsów ani nie opychali się bez umiaru. Wyjątek stanowił deser, lecz tu cza­rodzieje wcale nie pozostawali w tyle. Już w połowie posiłku dzieci handlarzy i dzieci z Cytadeli zaczęły nieśmiało przyglądać się sobie wzajemnie i dały się zauważyć pierwsze próby nawią­zania kontaktu z obu stron. Shana nie miała jednak okazji zbyt długo przyglądać się dzieciom, gdyż Collen, ledwie zaspokoił ape­tyt, odchrząknął znacząco i skupił uwagę wszystkich dorosłych z Cytadeli na swoim stole.
- Jakem powiedział tym trzem przy rzece, my być wyjęci spod prawa, handlarze - zaczął, biorąc na siebie zadanie po­wtórzenia tego, czego część pozostałych mogła jeszcze nie słyszeć. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy oni posiadali tę samą co Shana zdolność rozmawiania myślami. - Niektórzy u nas urodzili się wolni, niektórzy dali nogę. Handlujemy z tymi w obrożach, którzy pracować dla kociookich.
Parth Agon był jedyną, poza dziećmi, osobą przy tym stole, dla której była to nieznana informacja. Rozważał więc ją teraz przez chwilę, po czym skinął głową.
- Jak długo uniemożliwiacie im śledzenie was, co nie po­winno być trudne, skoro podróżujecie wodą, tak długo powinniście być całkiem bezpieczni. Rozumiem więc, że sprzedajecie wszelkie osobliwe rzeczy, na które uda wam się trafić, a oni z kolei zawożą te towary do swoich panów?
- Coś w tym rodzaju - zgodził się Collen. - Mamy z ni­mi nagraną umowę, bracie. My chcieć ryzykować, a oni nie. Przy­nosimy im rzeczy, jakie kocioocy mało kiedy widują. Głównie futra, ale czasem bywa coś naprawdę dziwnego. Potem oni gadać kociookim, że to oni poszli i przynieśli taką rzecz, a o nas ani mru, mru. My od nich bierzemy to, czego nie możemy zrobić, nie możemy wyhodować, bracie. I jeszcze jedno, my nie być je­dyni urodzeni na wolności w tej okolicy.
- Nie? - Parth Agon uniósł brwi, lecz Shanie wydawało się to rzeczą oczywistą. Trudno być kupcem, jeśli nie miałoby się z kim handlować.
- Z tych innych jest tu klan, rodzina, wszyscy rolnicy; trochę pasterzy, trochę myśliwych, traperów, i my handlować z nimi wszystkimi. Siedzieć tu, bo tu być dobra ziemia. Oni nie mieć nic, co chcieć kocioocy, i nie być żadnym niebezpieczeństwem; nie odróżniają jednego końca dzidy od drugiego, więc nie walczyć. Te kociookie spiczastouche, oni myślą, my handlarze są złe, bo u nas są zbiegi, więc musimy pilnować, żeby nie wiedzieli, gdzie my są. Ale tamci nie, tamci żadna groźba, i kociookich nie ob­chodzi, że oni tu być. Więc pomyślcie, zrobimy taki sam układ z wami, jak mamy z nimi. Wy możecie znaleźć coś na sprzedaż, my to zabrać w dół rzeki i dostać za to coś, co wy nie umieć zrobić lub hodować. Powiedzcie nam, co wam trzeba. My coś dostaniemy, wy coś dostaniecie.
- Całkiem stosowna oferta i rzetelnie postawiona - ode­zwał się w końcu Parth Agon. - Denelorze?
- Och, ja od początku ją popieram - szybko odparł Denelor. - Magazyny nie pozostaną pełne w nieskończoność.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.