grajÄ…cy wszystkimi przegubami...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Byłem szczęśliwy. Pierś moja wchłaniała tę błogą wio-
snę powietrza, świeżość gwiazd i śniegu. Przed piersią konia zbierał się wał białej piany
śnieżnej, coraz wyższy i wyższy. Z trudem przekopywał się koń przez czystą i świeżą je-
go masę. Wreszcie ustał. Wyszedłem z dorożki. Dyszał ciężko ze zwieszoną głową.
Przytuliłem jego łeb do piersi, w jego wielkich czarnych oczach lśniły łzy. Wtedy ujrza-
łem na jego brzuchu okrągłą czarną ranę. --Dlaczego mi nie powiedziałeś? - szepnąłem ze
łzami. - Drogi mój - to dla ciebie - rzekł i stał się bardzo mały, jak konik z drzewa. Opu-
ściłem go. Czułem się dziwnie lekki i szczęśliwy. Zastanawiałem się, czy czekać na małą
kolejkę lokalną, która tu zajeżdżała, czy też pieszo wrócić do miasta. Zacząłem schodzić
stromą serpentyną wśród lasu, początkowo idąc krokiem lekkim, elastycznym, potem, na-
bierając rozpędu, przeszedłem w posuwisty szczęśliwy bieg, który zmienił się wnet w jaz-
dę jak na nartach. Mogłem dowoli regulować szybkość, kierować jazdą przy pomocy lek-
kich zwrotów ciała.
W pobliżu miasta zahamowałem ten bieg tryumfalny, zmieniając go na przyzwoity
krok spacerowy. Księżyc stał jeszcze ciągle wysoko. Transformacje nieba, metamorfozy
jego wielokrotnych sklepień w coraz to kunsztowniejsze konfiguracje nie miały końca.
Jak srebrne astrolabium otwierało niebo w tę noc czarodziejską mechanizm wnętrza i uka-
zywało w nieskończonych ewolucjach złocistą matematykę swych kół i trybów.
Na rynku spotkałem ludzi zażywających przechadzki. Wszyscy, oczarowani widowi-
skiem tej nocy, mieli twarze wzniesione i srebrne od magii nieba. Troska o portfel opu-
ściła mnie zupełnie. Ojciec, pogrążony w swych dziwactwach, zapewne zapomniał już o
zgubie, o matkę nie dbałem.
40
W taką noc, jedyną w roku, przychodzą szczęśliwe myśli, natchnienia, wieszcze tknię-
cia palca bożego. Pełen pomysłów i inspiracji, chciałem skierować się do domu, gdy za-
szli mi drogę koledzy z książkami pod pachą. Zbyt wcześnie wyszli do szkoły, obudzeni
jasnością tej nocy, która nie chciała się skończyć.
Poszliśmy gromadą na spacer stromo spadającą ulicą, z której wiał powiew fiołków,
niepewni, czy to jeszcze magia nocy srebrzyła się na śniegu, czy też świt już wstawał...
41
ULICA KROKODYLI
Mój ojciec przechowywał w dolnej szufladzie swego głębokiego biurka starą i piękną
mapÄ™ naszego miasta.
Był to cały wolumen in folio pergaminowych kart, które pierwotnie spojone skrawkami
płótna, tworzyły ogromną mapę ścienną w kształcie panoramy z ptasiej perspektywy.
Zawieszona na ścianie, zajmowała niemal przestrzeń całego pokoju i otwierała daleki
widok na całą dolinę Tyśmienicy, wijącej się falisto bladozłotą wstęgą, na całe pojezierze
szeroko rozlanych moczarów i stawów, na pofałdowane przedgórza, ciągnące się ku połu-
dniowi, naprzód z rzadka, potem coraz tłumniejszymi pasmami, szachownicą okrągła-
wych wzgórzy, coraz mniejszych i coraz bledszych, w miarę jak odchodziły ku złotawej i
dymnej mgle horyzontu. Z tej zwiędłej dali peryferii wynurzało się miasto i rosło ku przo-
dowi, naprzód jeszcze w nie zróżnicowanych kompleksach, w zwartych blokach i masach
domów, poprzecinanych głębokimi parowami ulic, by bliżej jeszcze wyodrębnić się w
pojedyncze kamienice, sztychowane z ostrą wyrazistością widoków oglądanych przez lu-
netę. Na tych bliższych planach wydobył sztycharz cały zawikłany i wieloraki zgiełk ulic i
zaułków, ostrą wyrazistość gzymsów, architrawów, archiwolt i pilastrów, świecących w
późnym i ciemnym złocie pochmurnego popołudnia, które pogrąża wszystkie załomy i
framugi w głębokiej sepii cienia. Bryły i pryzmy tego cienia wcinały się, jak plastry ciem-
nego miodu, w wąwozy ulic, zatapiały w swej ciepłej, soczystej masie tu całą połowę uli-
cy, tam wyłom między domami, dramatyzowały i orkiestrowały ponurą romantyką cieni
tÄ™ wielorakÄ… polifoniÄ™ architektonicznÄ….
Na tym planie, wykonanym w stylu barokowych prospektów, okolica Ulicy Krokodylej
świeciła pustą bielą, jaką na kartach geograficznych zwykło się oznaczać okolice podbie-
gunowe, krainy niezbadane i niepewnej egzystencji. Tylko linie kilku ulic wrysowane tam
były czarnymi kreskami i opatrzone nazwami w prostym, nieozdobnym piśmie, w odróż-
nieniu od szlachetnej antykwy innych napisów. Widocznie kartograf wzbraniał się uznać
przynależność tej dzielnicy do zespołu miasta i zastrzeżenie swe wyraził w tym odrębnym
i postponujÄ…cym wykonaniu.
Aby zrozumieć tę rezerwę, musimy już teraz zwrócić uwagę na dwuznaczny i wątpli-
wy charakter tej dzielnicy, tak bardzo odbiegający od zasadniczego tonu całego miasta.
Był to dystrykt przemysłowo-handlowy z podkreślonym jaskrawo charakterem trzeź-
wej użytkowości. Duch czasu, mechanizm ekonomiki, nie oszczędził i naszego miasta i
zapuścił korzenie na skrawku jego peryferii, gdzie rozwinął się w pasożytniczą dzielnicę.
Kiedy w starym mieście panował wciąż jeszcze nocny, pokątny handel, pełen solennej
ceremonialności, w tej nowej dzielnicy rozwinęły się od razu nowoczesne, trzeźwe formy
komercjalizmu. Pseudoamerykanizm, zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie mia-
sta, wystrzelił tu bujną, lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalno-
ści. Widziało się tam tanie, marnie budowane kamienice o karykaturalnych fasadach, ob-
lepione monstrualnymi sztukateriami z popękanego gipsu. Stare, krzywe domki podmiej-
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zÅ‚apiÄ…, to znaczy, że oszukiwaÅ‚eÅ›. Jak nie, to znaczy, że posÅ‚użyÅ‚eÅ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….