Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Małgorzata i Klara zdawały się rezygnować z walki,
nawet papa Jouve z zakłopotaną miną giął przed nią kark, pragnąc zatrzeć złe wspomnienie. Wystarczyło, że Mouret powiedział jedno słowo, a wszyscy zaczęli szeptać wodząc za nią oczyma. Wśród tej otaczającej ją życzliwości dotknął tylko nieco Denise dziwny smutek Deloche’a i zagadkowe uśmiechy Pauliny. Mouret patrzył na nią zachwyconym wzrokiem. – Czego pani szuka? – zapytał w końcu. Denise w pierwszej chwili nie zauważyła Moureta. Zaczerwieniła się lekko. Odkąd wróciła do magazynu, pryncypał okazywał jej tyle zainteresowania, że czuła się tym wzruszona. Nie wiedziała też, dlaczego Paulina opowiadała jej szczegółowo o romansie pryncypała z Klarą– gdzie ją widywał, ile jej płacił. Mówiła o tym często i dodawała nawet, że miał jeszcze inną kochankę, panią Desforges, którą dobrze znał cały magazyn. Denise czuła się wstrząśnięta tymi opowiadaniami, wobec Moureta ogarniał ją znowu dawny lęk, jakiś niepokój będący mieszaniną wdzięczności i gniewu. 201 – To tylko ten rozgardiasz – wyszeptała. Wówczas Mouret podszedł do niej bliżej, by powiedzieć jej przyciszonym głosem: – Dziś wieczorem, po zakończeniu sprzedaży, niech pani przyjdzie do mego gabinetu. Chcę z panią porozmawiać. Zmieszana Denise spuściła w milczeniu głowę. Weszła do swego działu, dokąd schodziły się już inne ekspedientki. Bourdoncle dosłyszał jednak słowa Moureta i patrzył na niego z uśmiechem. Ośmielił się nawet powiedzieć, gdy zostali sami: – Jeszcze jedna! Strzeż się, bo to może być poważne! Mouret odparował żywo, pokrywając wzruszenie lekceważącą miną: – Daj spokój, to przecież żarty! Kobieta, która mnie zwycięży, jeszcze się nie urodziła, mój drogi! Wreszcie otwarto magazyn i Mouret przebiegł cały lokal, aby po raz ostatni rzucić okiem na poszczególne działy. Bourdoncle pokręcił głową. Ta Denise taka prosta i łagodna, zaczynała go niepokoić. Pierwszą bitwę wygrał wydalając ją brutalnie, lecz oto wróciła znowu; widział w niej groźnego przeciwnika, milczał więc i czekał na dalszy bieg wypadków. Dogonił Moureta w chwili, gdy ten krzyczał na parterze, w hali Świętego Augustyna, naprzeciw drzwi wejściowych. – Czy wy sobie urządzacie kpiny ze mnie?! Powiedziałem, żeby ułożyć błękitne parasolki z samego brzegu... Proszę mi to natychmiast zmienić, i to prędko! Nie chciał o niczym słyszeć. Chłopcy sklepowi musieli zmienić układ wystawy z parasolkami. Widząc, że nadchodzą klientki, Mouret kazał nawet zamknąć na chwilę drzwi wejściowe; powtarzał, że nie pozwoli ich wcale otworzyć, jeśli błękitne parasolki zostaną na dawnym miejscu. Psuło to zupełnie jego kompozycję. Najlepsi dekoratorzy: Hutin, Mignot i inni, którzy przyszli zobaczyć ten nowy pomysł pryncypała, podnosili oczy do nieba z wyrazem zgorszenia, udawali, że nic nie rozumieją, należeli do innej szkoły. Otwarto wreszcie ponownie drzwi wejściowe i tłum klientek wtargnął do wnętrza. Już w pierwszej godzinie, zanim magazyn napełnił się kupującymi, powstał przy wejściu wielki zator, tak że musiano wezwać policję, aby regulowała ruch na chodniku. Mouret trafnie przewidział: wszystkie gosposie, cały zwarty tłum mieszczanek i kobiet w czepkach przypuścił szturm do artykułów okazyjnych, do przedmiotów wyprzedażowych i resztek, które były wystawione na ulicy. Wyciągnięte w górę ręce dotykały ustawicznie materiałów zawieszonych u wejścia, perkali po trzydzieści pięć centymów, szarej tkaniny wełnianej mieszanej z bawełną po czterdzieści pięć centymów, a zwłaszcza orleanu po trzydzieści osiem
|
Wątki
|