– On?Wąż nie odpowiedział...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Stack oparł się ciężko o skałę. Niżej spotkali stworzenia przypominające ślimaki; próbowały uczepić się ciała Stacka, ale Wąż je odpędził, więc wróciły do ssania kamieni. Nie zbliżały się do Cienia. Wyżej, wokół szczytu, Stack widział tańczące światła i czuł, jak strach wypełza mu z żołądka. Na krótko przed dotarciem do półki trafili na jaskinię, w której spały nietoperzowate stwory. Czując ich obecność, dostały szału; wspomnienie dźwięków, które wydawały, ciągle jeszcze przyprawiało Stacka o mdłości. Wąż pomógł mu i jakoś minęli tę jaskinię. A teraz zatrzymali się – i ciągle nie dostawał odpowiedzi na swe pytania. Musimy nadal się wspinać.
– Ponieważ wie, że tu jesteśmy. – W głosie Stacka zabrzmiała kpina.
Cień poruszył się. Stack zamknął oczy. Cień zatrzymał się, zawrócił. Stack podniósł wzrok na jego oko.
– Nie zrobię ani kroku.
Nie ma powodu, byś się nie dowiedział.
– Cóż, przyjacielu, mam wrażenie, że niczego nie dowiem się od ciebie.
Nie nadszedł jeszcze właściwy czas, żeby ci powiedzieć.
– Zrozum: to, że nie pytałem, nie oznacza jeszcze, że nie chcę wiedzieć. Usłyszałem o rzeczach, z którymi nie powinienem móc sobie poradzić... różne szaleństwa... o tym, jaki jestem stary, to znaczy... nie wiem, jak stary, ale miałem wrażenie, że chcesz mi powiedzieć, iż jestem Adamem...
Bo jesteś.
– No... – Przerwał i spojrzał na istotę z cienia. A potem, cicho, przyjmując do wiadomości coś, czego jego zdaniem nie powinien przyjąć, powiedział: – Wąż. – Umilkł. Po dłuższej chwili zapytał: – Ześlij mi kolejny sen i niech się dowiem wszystkiego.
Musisz być cierpliwy. Ten, kto żyje na szczycie góry, wie, że do niego idziemy, ale zdołałem ukryć to, jaki jesteś dla niego groźny – tylko dlatego, iż ty sam nie znasz siebie.
– Więc powiedz mi jedno: czy on, czy ten, który mieszka na górze, pragnie, byśmy do niego przybyli?
Zezwala na nasze przybycie. Ponieważ nie wie.
Stack skinął głową, z rezygnacją ruszając śladem istoty z cienia. Poderwał się ma równe nogi i wykonaj elegancki gest lokaja: pan pierwszy, proszę pana.
Wąż obrócił się. Płaskie dłonie przylgnęły od skały nad półką. Wspinali się coraz wyżej, na sam szczyt.
Ptak Śmierci zatoczył łuk. Pofrunął w stronę Księżyca. Wciąż jeszcze miał czas.
XVII
Dira przybył do Nathana Stacka przed zachodem słońca. Pojawił się w sali zebrań konsorcjum przemysłowego, które Stack stworzył z imperium pozostawionego mu przez rodzinę.
Stack siedział na pneumatycznym fotelu dominującym nad niszą, w której podejmowano najważniejsze decyzje. Był sam. Inni wyszli dawno, dawno temu. Sala była mroczna, oświetlały ją wyłącznie słabe światła lamp ukrytych w głębi miękkich ścian.
Cień przeniknął ściany – kiedy je przenikał, zmieniały się w różowy kryształ, a potem wracały do formy, którą miały przedtem.
Stał wpatrzony w Nathana Stacka, który przez kilka chwil nie był nawet świadom, że jest w sali ktoś oprócz niego.
Musisz iść – powiedział Cień.
Stack podniósł głowę, oczy rozszerzyły mu się w panicznym przerażeniu, a w głowie pojawił się niewątpliwy obraz Szatana: kły w skrzywionych uśmiechem ustach, rogi lśniące w słabym świetle, jakby widział je przez przydymione szkiełko, cienki, rozszerzony na końcu, wijący się ogon, podkute kopytka zostawiające na dywanie wypalone ślady, oczy głębokie jak jeziora ognia, widły, aksamitna pelerynka, włochate nogi kozła, szpony. Próbował krzyczeć, lecz krzyk utkwił mu w gardle.
Nie – powiedział Wąż – to nie tak. Pójdź ze mną, a zrozumiesz.
W jego głosie słychać było smutek. Jakby Szatana fałszywie osądzano. Stack gwałtownie potrząsnął głową.
Nie było czasu na kłótnie. Nadeszła właściwa pora i Dira nie mógł się zawahać. Skinął i Stack podniósł się z pneumatycznego fotela, zostawiając za sobą coś, co przypominało śpiącego Stacka, podszedł do Diry, a wtedy Wąż ujął jego dłoń. Wspólnie przeniknęli przez różowy kryształ i odeszli.
Wąż zabrał go ze sobą daleko, daleko w dół.
Matka cierpiała. Chorowała od tysiącleci. Choroba osiągnęła stadium, w którym Wąż zorientował się, że jest nieodwracalna i Matka wiedziała o tym także. Lecz mogła ukryć dziecko; zgodziła się zrobić coś we własnej sprawie i ukryć je w głębi swego łona, gdzie nikt, nawet szalony, nie potrafiłby go odnaleźć. Dira zabrał Stacka do Piekła.
Okazało się przyjemnym miejscem.
Ciepłym i bezpiecznym, bowiem szaleni nie umieli do niego dotrzeć.
A choroba wyrwała się spod kontroli. Rozpraszały się narody, oceany wrzały i stygły pokryte warstwą nieczystości, powietrze przesycał pył i śmiertelne wyziewy, ciało topiło się jak wosk, ciemniało niebo, słońce zasnuło się mgłą i wystygło. Ziemia jęczała.
Rośliny degenerowały się, pożerały same siebie. Rodziły się kalekie potwory, ogarniało je szaleństwo. Drzewa wybuchały płomieniem, z ich popiołów powstawały krystaliczne kształty, które rozsypywały się na wietrze. Ziemia umierała długą, pełną cierpienia śmiercią.
Pośrodku Ziemi, w miejscu cichym i spokojnym, spał Nathan Stack. „Nie zostawiaj mnie samego wśród obcych.”
Wysoko, daleko, wśród gwiazd krążył Ptak Śmierci. Krążył, czekając na znak.
XVIII
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.