X


Kai zastanowił się i odpowiedział:- I tak będziemy przechodzić przez szczyt w mroku, prawda? A skoro są dziennymi stworzeniami, to zasną, jeśli zostawimy im...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Wtedy... - zamilkł, bo coś mu znienacka przyszło na myśl: - A gdybyśmy tak zrobili długą linę z pnączy i rozwijali ją, idąc? I jeszcze jedna lawinka...
Varian ścisnęła dłoń chłopca i zaczęła ścinać kolejne łodygi. Szeptem ustalili, że do krawędzi urwiska powinno być około trzydzieści metrów; dziewczyna związała odpowiednią liczbę łodyg.
Czekali w ciemnościach, nasłuchując głosów wydawanych przez nocne stworzenia, które popiskiwały, skubały coś i grzebały w czymś. Kai oddychał w sposób znany Uczniom Dyscypliny, co miało rozluźnić napięte nerwy i uspokoić pobudzoną wyobraźnię. Owe nocne odgłosy, choć tak cichutkie, niosły w sobie groźbę. Czuł, że Varian również stosuje ćwiczenia i to go odrobinę uspokajało.
Nagle dziewczyna zniknęła i Kai wystraszył się.
- Nie ma już mgły i są tam tylko trzy śpiące ptaszyska - zaszeptała po chwili Varian, wracając.
- Idziemy?
Położyła dłoń na jego ręce, a potem ruszyła przodem, ostrożnie rozsuwając zarośla; Kai rozwijał linę z pnączy.
Liany gęsto pokrywały szczyt urwiska, lecz pomiędzy ich łodygami było tyle miejsca, że bosymi stopami stąpali po chłodnym kamieniu. Mocno pochylony Kai patrzył na białe stopy Varian; szli, zawsze gotowi uciec w stronę jaru. Chłopak trzymał mocno linę. Varian, leciutko dotykając jego ramienia, patrzyła na zadziwiająco świetliste sylwetki ptaków: ich zdobne czubami głowy były skierowane ku jarowi. Skrzydła miały zwinięte. Kai zastanawiał się, czy czepiają się skały pazurami “dłoni", żeby nie spaść. Siedziały nieruchomo; pewno spały.
Czas ma wiele aspektów, myślał ponuro Kai, kiedy tak kontynuowali ową powolną, pozornie nieskończoną podróż. Istnieje czas obiektywny, stracony w kriogenicznym śnie - może to całe wieki, a może zaledwie kilka lat. Trudno mu jednak było subiektywnie ścierpieć ową “odmianę" czasu, której właśnie doświadczał. Mięśnie nóg zaczynały sztywnieć, ręce pociły się ze strachu. Bał się, że za mocne szarpnięcie rozerwie linę, lub że nie będzie w stanie zrzucić gałęzi, co miało odwrócić uwagę ptaków. Varian zatrzymała się nagle i odwróciła ku Kaiowi.
- Musimy znaleźć te liany, po których rano się wspinaliśmy - szepnęła. - Powinny być po prawej stronie. Nic nie widzę, ale czuję, że powinniśmy iść w tę stronę.
Kai zerknął nerwowo na śpiące ptaki - tkwiły przed nimi, akurat na prawo. Varian szarpnęła go za rękaw, więc poszedł za nią, ostrożnie omijając pnącza i stawiając stopy na kamieniu. Nieomal wpadł na dziewczynę, która przysiadła znienacka; potrzebował całej siły woli, żeby nie wypuścić z rąk liny bezpieczeństwa. Przeraził się jeszcze bardziej, gdy stwierdził, że zostały tylko dwie pętle owej liny. Chciał ostrzec Varian i zderzyli się nosami.
- Lina mi się zaraz skończy.
- Chyba znalazłam “nasze" pnącza, tak mi się przynajmniej zdaje. - Dziewczyna położyła dłoń Kaia na grubej łodydze.
Odsunęła się dalej i skinęła głową, że znalazła swoją lianę i mogą schodzić.
Kai zmusił się do Dyscypliny, siłą woli starał się rozproszyć napięcie. Wtem w dłoni został mu jedynie koniec liny bezpieczeństwa.
- Varian!
Odwróciła ku niemu ledwo widoczną bladą twarz. Wiedział, że dostrzegła jego podniesione ręce; uniosła kciuk, a potem pochyliła się i ruszyła wzdłuż liany, która miała ją przenieść poza skraj urwiska, ku jaskini.
Kai szarpnął najmocniej jak zdołał, poczuł, że pnącze zawibrowało. Pobiegł, przesuwając dłonie po szorstkiej łodydze i licząc kroki. Oby tylko nie zlecieć z urwiska.
Łoskot sypiących się do jaru kamieni tak go wystraszył, że byłby się pomylił w liczeniu kroków. Ptaki poderwały się z krzykiem. Obejrzał się na nie. Ku jego nieopisanej uldze głowy miały zwrócone w przeciwnym kierunku.
- Jestem już na skraju urwiska, Kai!
Gdy tam dotarł, stopa ześliznęła mu się z krawędzi. Zacisnął dłonie na krzepkiej łodydze i - ślepo wierząc, że to ta właściwa - zaczął się po niej spuszczać. Otarł knykcie o skałę i wydostał się na wolną przestrzeń, a liana zakrzywiła się w dół, na szczęście zakotwiczona na kratownicy wahadłowca.
- Krimsowie! Złapałam złą lianę! - zawołała nagle Varian.
- Wychyl się w moją stronę! Złapię cię!
- Nie!
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.