78mojej zwierzynieckiej ulicy wyszedłem na słoneczny balkon, Basia z naprzeciwka zawołała cichutko: "Kłapouch"...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Gruźlica. Piszę o niej w tym rozdziale, bo chociaż skończyła się w 1956 roku, była dzieckiem wojny. Zaczęła się tuż po powrocie z niewoli w 1940 roku obustronnym zapaleniem opłucnej z obfitym wysiękiem wodnym. Ból przy każdym oddechu, ból utopiony w gorączce, wielotygodniowej, spragnionej tylko wody i nie zaspokojonej wodą. Wyzdrowienie zastało mnie słabym, lecącym przez ręce, i tak ze śladem, jakimś śladem w płucach, o którym mówił lekarz, że trzeba go kontrolować, wracałem powoli do życia. Aż wreszcie zapomniałem o wszystkim, a raczej chciałem zapomnieć. Każdą słabość przeżywałem w panicznym strachu i także ze strachem odpędzałem ją od siebie, bagatelizowałem, byle nie wracać do lekarzy. Cały ten długi sześcioletni ciąg złudzeń przerwał w końcu przymusowy pobyt w sanatorium.
Pierwsze moje sanatorium w roku 1946. Sanatorium przeciwgruźlicze PCK na Chramców-kach w Zakopanem. Miejsce zadbane, w lasku świerkowym, pełne pacjentów. Na pierwszy rzut oka miejsce pogodne, bo i służba sanatoryjna uprzejma, i pacjenci zdrowi, może trochę za zdrowi, pełni inicjatyw i planów na przyszłość. Trochę tylko pesząca tak zwana weranda przed- i popołudniowa, to jest przymusowe
79
leżenie w pokoju albo na dworze, kiedy dopisała pogoda. Był tam lekarz, bardzo miły starszy pan, który odznaczał się odwrotnym reagowaniem. Był optymistą, bo jak twierdził, choroba jest w zasadzie nieuleczalna. Miał aparat rentgenowski, chyba pierwszy rentgen wyprodukowany tuż po jego wynalezieniu. W związku z tym kabina, w której się znajdował, była tak ciemna, że zanim człowiek dotarł za płytę aparatu, rozbijał po drodze wszystkie przedmioty. Dopiero w tej ciemności nasz pan doktor krzyczał wesoło: "Brawo, brawo! Tego się spodziewałem, nie zawiodłem się na panu! Jest! Jest!". "Co, panie doktorze?" "Kawerna wielkości..."
- tu przerywał, wpatrując się wnikliwie w aparat i kiedy pacjent nie wytrzymywał i pytał, jakiej wielkości, odpowiadał: "Jak panu powiem, że dyni, to pan nie uwierzy". Innym razem mówił do siebie cichutko i rozpaczliwie: "Boże! Boże! Co się z panem dzieje? Niesłychane! W życiu czegoś takiego nie widziałem", a kiedy pacjent już omdlewał, dodawał: "Jest pan zupełnie zdrowy", a kiedy pacjent mu radośnie dziękował, odpowiadał: "Nie ma za co". Odwiedzał nas też na codziennym obchodzie. Wpadał do pokoju żwawy i wesoły i pytał:
-Pan pluje?". "Nie". "To świetnie!" "A pan?"
- zwracał się do drugiego. "Tak". "To znakomicie!" - i wybiegał. Aż jeden pacjent się doczekał, zapytał: "Panie doktorze, dlaczego to dobrze, że ja pluję?". "Klatka piersiowa oczyszcza się
80
z płuc". Krótko tam byłem, tylko półtora miesiąca i wyszedłem nie tyle zdrowszy, ile podniesiony na duchu.
I przyszedł rok 1949 - chyba najgorszy ze wszystkich.
Operacja była równoznaczna ze śmiercią. Za moich czasów w Krakowie na Zwierzyńcu mówiło się: "Po tego spod szóstego przyjechała w nocy karetka, podobno mają go operować" - co oznaczało, że co życzliwsi biegli do Norbertanek prosić Pana Boga, żeby sąsiada zechciał przywrócić do życia. W dzieciństwie dwukrotnie żegnałem się ze światem. Raz, kiedy pan doktor powiedział, że mam przepuklinę, i drugi raz to samo o ślepej kiszce. W obu przypadkach nie doszło do zabiegu, gdyż zanim to się stało, ten sam pan doktor w łaskawości swojej postanowił przypadki moje przedtem poobserwować. Obserwacja trwa do dnia dzisiejszego. Ale w końcu stało się. Zupełnie z innego powodu, ale stało się. Odpędzałem ten koszmar od siebie tygodniami, miesiącami, kiedy płynącą ze mnie krew kryłem przed oczami najbliższych, kiedy każda noc była przerażającą walką między nadzieją i rozpaczą, a dzień paniczną ucieczką do ludzi, do bycia wśród nich do upadłego, za wszelką cenę. I tak jak przystało na owe romantyczne czasy, szedłem sobie w deszczu i wietrze obcymi, jak mi się wydawało, ulicami, w wiosenne popołudnie, które w niczym wiosny nie przypomi-
81
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zĹ‚apiÄ…, to znaczy, ĹĽe oszukiwaĹ‚eĹ›. Jak nie, to znaczy, ĹĽe posĹ‚uĹĽyĹ‚eĹ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….