Zastanawiała się, czy tunel nie prowadzi jej czasem do kolejnej rozpadliny...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Zaczęła iść ostrożniej, wysywając w przód stopę, ale nie przenosząc na nią ciężaru, póki nie była pewna, że wyczuje twardy grunt.
Kiedy pojawiła się kolejna pochodnia. Gada ledwie ją zauważyła. Kosz z wężami stawał się coraz cięższy. Kolano bolało potwornie, a bark rwał tak mocno, że musiała wsunąć rękę za pasek i przytrzymać ramię jak najbliżej ciała. Gdy tak powłóczyła nogami po niepewnej ścieżce, nie myślała, że będzie w stanie podnieść nogi wyżej, nawet gdyby wymagała tego ostrożność.
Wtem stanęła na stoku wzgórza, w Świetle dnia, pod dziwnymi, poskręcanymi drzewami. Oszołomiona, rozejrzała się dookoła, potem wyciągnęła lewą rękę i pogładziła szorstką korę. Dotknęła kruchego liścia koniuszkiem otartego palca.
Miała ochotę usiąść, śmiać się, położyć i zasnąć. Zamiast tego odwróciła się i zaczęła obchodzić wzgórze z nadzieją, że długi tunel nie wywiódł jej zbyt daleko od obozu narkomanów. Żałowała, że Polarny albo szaleniec nie zdradzili w swej rozmowie, gdzie umieścili Melissę.
Nagle Gada doszła do skraju strefy drzew. Prawie już weszła na polanę, nim zatrzymała się i cofnęła w ciert. Niskie krzewy o okrągłych liściach pokrywały łąkę czerwoną, grubą warstwą. Na tym naturalnym materacu leżeli ludzie, których widziała wcześniej z Polarnym. Wszyscy spali, pogrążeni w sennych marzeniach. Większość spoczywała twarzą do góry, z odsłoniętym gardłem, na którym widać było ślady nakłuć i malutkie kropelki krwi, pośród licznych parzystych blizn.
Gada przyglądała się wszystkim po kolei. W poszukiwaniach dotarła aż do drugiego końca polany. Tutaj, muskany cieniem dziwnego drzewa, leżał śpiący szaleniec. Pozycję przyjął inną niż pozostali: twarzą do dołu, rozebrany do pasa, z wyciągniętymi w górę ramionami, jakby w geście błagalnym. Nogi i stopy miał gołe.
Gdy Gada przemknęła przez polanę, podchodząc bliżej do szaleńca, zobaczyła liczne ślady po ukąszeniach na wewnętrznej stronie ramion i pod kolanami.
A wiec Polarny znalazł niewyczerpanego węża i szaleniec w końcu dostał to, czego pragnął.
Ale wodza nie było na polanie, l Melissy także tutaj nie było. Gada podążyła z powrotem w stronę tunelu. Szła ostrożnie, gotowa w każdej chwili wśliznąć się pomiędzy drzewa. Ale nic się nie działo. Słyszała szuranie małych zwierząt, może ptaków czy jakichś obcych Ziemi stworzeń, kiedy dreptała boso po ubitym gruncie.
Szlak kończył się tuż przy wejściu do pierwszego tunelu. Tutaj,: obok wielkiego kosza, samotnie, tylko z wężami snu, siedział Polarny.
Gada obserwowała go z zainteresowaniem. Trzymał węża w sposób zapewniający bezpieczeństwo - za ty) głowy - więc gad nie mógł go ukąsić. Drugą ręką pieścił gładkie, zielone łuski. Gada zauważyła, że Polarny nie ma żadnych blizn na szyi i przypuszczała, że dla siebie stosował powolniejsza, lecz przyjemniejszą metodę przyjmowania jadu. Teraz jednak rękawy jego koszuli opadły, wiec nie mogła zobaczyć, czy jego blade ramiona są pokryte bliznami.
Gada zmarszczyła czoło. Melissy nie było nigdzie w pobliżu. Jeżeli Polarny umieścił ja znowu w lochach, to Gada mogłaby szukać daremnie przez wiele dni. Nie miała na to dość sil. Wyszła z cienia na polanę.
- Dlaczego mu nie pozwolisz, żeby cię ukąsił? - spytała.
Polarny przestraszył się, ale nie stracił kontroli nad wężem. Po-palrzyl na Gadę z wyrazem absolutnego zaskoczenia na twarzy. Rozjerzal się szybko po polanie, jakby po raz pierwszy zauważył, że nie ma przy nim jego ludzi.
- Oni wszyscy śpią, Polarny - powiedziała Gada. - Nawet ten, który mnie tu przyprowadził.
- Chodź do mnie! - krzyknął Polarny, ale Gada nie usłuchała rozkazu.
- Jak się wydostałaś? - wyszeptał po chwili. - Zabijałem uzdrowicieli, nigdy żaden nie znal tajników magii. Było ich tak samo łatwo zabić jak każde inne stworzenie.
- Gdzie Melissa?
- Jak się wydostałaś? - piszczał.
Gada podeszła do niego, nie mając zielonego pojęcia, co robić. To prawda, że Polarny nie był silny, ale nawet gdy siedział, był prawie tak wysoki jak ona na stojąco. Zatrzymała się przed nim.
Polarny postraszył ją wężem snu trzymanym w dłoni. Gada stała tak blisko, że wyciągnęła rękę i koniuszkiem palca pogładziła zielone łuski.
- Gdzie Melissa?
- Ona jest moja - powiedział. - Ona nie należy do świata na zewnątrz. Ona należy do tego miejsca.
Ale jego blade oczy strzelające w bok zdradziły go. Wzrok Gady podążył za jego spojrzeniem ku dużemu koszowi o długości równej
prawie wzrostowi Gady. Mimowolnie cofnęła się o krok i wzięła głęboki oddech. Kosz był prawie pełen kotłujących się, zbitych w masę węży snu. Rzucila się z furią na Polarnego.
- Jak mogłeś?
- To było to, czego potrzebowała.
Gada odwróciła się od niego i zaczęła powoli, ostrożnie wyjmować węże z kosza. Było ich tak wiele, że nie widziała Melissy, nawet zarysu jej kształtów. Wyjmowała je po dwa naraz i kiedy już nie mogły zagrozić jej córce, upuszczała na ziemię. Jeden z węży owinął się jej wokół kostki, a drugi posuwistym ruchem pomknął w stronę drzew.
Polarny wstał.
- Co robisz? Nie możesz...
Pobiegł za uwolnionymi wężami, ale jeden z nich uniósł się, gotowy do ataku i Polarny cofnął się. Gada upuściła dwa kolejne na ziemię. Polarny znowu próbował pochwycić węża snu, ale ten natarł na niego i mężczyzna omal nie upadł, próbując uniknąć ataku. Zostawił w spokoju węże i rzucił się w stronę Gady, chcąc nastraszyć ją swoim wielkim wzrostem. Ale ona wyciągnęła w jego stronę opiekuna snu i olbrzym zalrzymał się.
- Boisz siÄ™ ich, co, Polarny?
Zrobiła krok w jego stronę. Próbował wytrwać w miejscu, ale kiedy zrobiła kolejny krok, cofnął się gwałtownie.
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zÅ‚apiÄ…, to znaczy, że oszukiwaÅ‚eÅ›. Jak nie, to znaczy, że posÅ‚użyÅ‚eÅ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….