X


zacząłem swój wóz cofać do tyłu...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

- Co pan wyrabia? - szeptali za moimi plecami harcerze. - Chce pan pomóc
swoim wrogom? Oburzyłem się:
- Zawsze prowadziłem uczciwą grę. Bez tej uczciwoścl nie ma prawdziwej
przygody. Jeśli Petersen potrzebuje mojej pomocy, to muszę ją mu okazać.
- A czy on panu pomoże, jeśli znajdzie się pan w podobnej sytuacji? - spytał
Wilhelm Tell.
- Nie wiom - powiedziałem. - I nic mnie to nie obchodzl, Ale wiem, żo
inaczej mi postąpić nie wolno.
Po sekundzie wpadła mi do głowy świetna myśl:
- Weźcie elektryczne latarki i pomaszerujecie do Mlłkokuku. To jeszcze ze
cztery kilometry. Odnajdziecie nauczyciela i powiecie mu, żeby w żadnym
wypadku nie pokazywał nikomu dokumentu templariuszy. Aż do mego przyjazdu,
rozumiecie? A Ja w tym czasie postaram się wyciągnąć z błota wóz Petersenów.
W lesie było już niemal zupełnie ciemno. Chłopcy niepostrzeżenie wymknęli
się z auta i przepadli w nocnym mroku. A ja podjechałem tyłem na brzeg
strumienia. Wtedy panna Petersen zapaliła światła reflektorów lincolna tkwiącego
w błocie. Zrobiło się jasno i można było przystąpić do akcji ratunkowej.
Młody człowiek, który był tłumaczem Petersenów, poklepał mnie po
plecach.
- No, nareszcie pan zmądrzał. Pomoże pan wyciągnąć ich auto i zarobi co
nieco. Panie - pochylił się do mego ucha - od nich można kupę forsy wyciągnąć.
Poniekąd będzie to bardzo patriotyczne, bo zostawią u nas trochę dolarów.
Panna Petersen wzięła w swoje ręce kierowniczą rolę w akcji ratunkowej.
Odłączyła przyczepę od lincolna, aby było mi lżej wyciągać z błota. Potem wyjęła
z bagażnika mocną linę. Podwinęła wysoko nogawki swoich spodni, weszła do
wody i linę uczepiła do haka na przodzie swego wozu.
- Proszę drugi koniec uczepić do tyłu swojego auta - komenderowała po
angielsku, a ja bezwiednie wykonywałem jej rozkazy.
Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że miałem udawać nieznajomość
angielskiego. Więc natychmiast zacząłem rozkazy wykonywać na opak, co bardzo ją
rozgniewało. Odwołała się do młodego człowieka, który z rękami w kieszeniach
stał nad brzegiem strumienia i ani myślał nam pomagać, lękając się zabrudzić
błotem swój jasny garnitur. Petersen palił fajkę i od czasu do czasu mruczał coś
pod nosem.
Panna Petersen robiła na mnie coraz większe wrażenie - podobają mi się
dziewczyny o jasnych włosach i smukłych sylwetkach. Jej obojętność i znudzenie
okazało się tylko pozorne, umiała być energiczna. Z przyjemnością patrzyłem, jak
raz po raz wchodziła do wody, poprawiała umocowaną linę, wiązała ja w
podwójne wezły, żeby nie pękła.
- Niech pan jej zapyta, jak ma na imię? - zwrócilem sie do mlodogo
człowieka.
Powtórzyl jej pytanie. Roześmiała sie.
- Karen. Na imię mam Karen. Podoba się panu moje imię?
Powiedziałem, że bardzo mi się podoba.
- A ja mam na imię Tomasz - rzekłem.
- Thomas? - powtórzyła. I znowu się roześmiała. Zapytałem młodego
człowieka:
- Z czego ona się śmieje?
Odpowiedziała mu, że jej się podobam, bo mam taki dziwaczny i zarazem
śmieszny samochód. I razem z tym samochodem tworzę dość zabawną parę. Ale
młody człowiek przetłumaczył to zupełnie inaczej.
- Ona mówi, że pan jest śmieszny.
„Jestem śmieszny? - pomyślałem. - Poczekaj no, już ja cię urządzę”.
Nawet nie zauważył, kiedy wokół jego nóg oplątałem linę. Drugi koniec liny
uczepiłem do tyłu samochodu. Potem wsiadłem do wehikułu i wolniutko ruszyłem
z miejsca. Lina, która dotąd leżała luźno, zaczęła się wyprężać. Wtedy szybko

puściłem pedał sprzęgła i dodałem gazu. Wozem szarpnęło, elegant pociągnięty
przez linę - przewrócił się w błoto, a lina pękła od gwałtownego szarpnięcia.
Młody człowiek przeklinał gramoląc się z błota, panna Petersen krzyczała
na mnie, że nie powinienem był tak gwałtownie ruszać wozem.
Wysiadłem z auta pełen skruchy i związałem pękniętą linę.
- Boże drogi, jak ja wyglądam? - jęczał młodzieniec.
Gdy pojawił się w strudze światła reflektorów, panna Petersen parsknęła
głośnym śmiechem. Po jego jasnym garniturku spływały strugi brudnej wody.
Miał na piersiach wielką plamę czarnego błota i pomazaną twarz. Nawet we
włosach czerniały mu skrzepy mułu.
- Pięknie mnie pan urządził, nie ma co mówić - wściekał się na mnie.
Panna Petersen odprowadziła go na bok i chusteczką ścierała błoto z jego
ubrania. Coś mu przy tym cicho klarowała, ale treści nie mogłem zrozumieć.
Tym razem linę złożyłem podwójnie i dopiero teraz ją uczepiłem do
samochodu Petersenów i własnego. Nie spieszyło mi się jednak z wyciąganiem
auta. Obliczałem w myślach, czy harcerze zdążyli już dojść do Miłkokuku i czy
odnaleźli dom nauczyciela. Raz po raz znajdowałem więc jakiś nowy pretekst
uniemożliwiający akcję ratunkową. To lina była, moim zdaniem, zbyt słabo
uwiązana, to znowu zacząłem grzebać pod maską mojego wozu.
Panna Karen złościła się, a jej złość przekazywał mi po polsku młody
człowiek w wybrudzonym garniturze.
- Panie, nie może się pan pośpieszyć? Panna Petersen twierdzi, że pański
samochód to jeden wielki szmelc.
- Szmelc? - powtórzyłem. I natychmiast odczepiłem linę udając, że czuję
się obrażony.
Nastąpiły przeprosiny, a ja przez jakiś czas certowałem się. W końcu z
głupia frant zapytałem:
— Dokąd się wam tak śpleszy?
Zaniepokoili się. Z odpowiedzią pośpieszyła panna Petorsen.
- Jeździmy po Polsce w celach turystycznych. Wcale się nam nie śpieszy, tylko nie
chcemy nocować w lesie. A pan, co pan tutaj robi?
- Ja jestem tutejszy — wyjaśniłem.
- Tutejszy? — ironizowal młody człowlek. - Samochód pana, jeśli ten pojazd można
nazwać samochodem, ma lódzką rejestrację.
- Co, co on mówi? - Zwrócił się pan Petersen do swego tłumacza.
Chcąc uniknąć klopotliwych pytań spojrzałem na zegarek i wsiadłem do
wehikułu. Stwierdziłem, że jest jedenasta wieczorem, harcerze z całą pewnością są
już od dawna w Miłkokuku. Tym razem powoli ruszyłem z miejsca. Naprężyła się
lina, dodałem gazu i wóz Petersenów centymetr za centymetrem wydostawał się z
błota. Silnik mój aż wył, lecz jeszcze kilka sekund i przednie koła lincolna znalazły
twardy grunt. Wtedy dodała gazu także panna Petersen, siedząca za kierownicą,
swej maszyny. Po chwili ich wóz znalazł się po drugiej stronie strumienia.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.