Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Całe życie wydawało mi się niemożliwe do zniesienia. Niewielki domek tam w dole wyglądał na ciepły, ze światłem wylewającym się na biały grunt i kominem wypluwającym kłęby niebieskiego dymu.
Ponownie pomyślałem o Davidzie spacerującym samotnie przez Amsterdam, ale potem przypomniałem sobie twarze mistrza. I zobaczyłem oblicze Talbota w ogniu bibliotecznego kominka. Wyglądał jak postać namalowana przez Rembrandta. Zawsze od kiedy tylko pamiętam. A jak my wyglądaliśmy... na zawsze zamrożeni w formie z okresu, kiedy Ciemna Krew wkroczyła w nasze żyły? Claudia przez dekady była dzieckiem namalowanym na porcelanie. A ja przypominałem jedną ze statuetek Michała Anioła, biały jak marmur i podobnież zimny. Wiedziałem, że dotrzymam słowa. Tylko wiecie, w tym wszystkim tkwi potworne kłamstwo. Nie do końca wierzyłem, że mógłbym zostać zabity przez słońce. Cóż, zamierzałem się przekonać. ROZDZIAŁ 3 Pustynia Gobi. Dawno temu, w erze gadów, jak nazywali ją ludzie, wielkie jaszczury umierały tysiącami w tej dziwnej części świata. Nikt nie wie, dlaczego tu przyszły i czemu wyginęły. Czy była to kiedyś strefa tropikalnych drzew i dymiących bagien? Nie wiemy. Wszystko, co teraz istnieje w tym miejscu, to jedynie miliony skamieniałości, odzwierciedlających fragmentaryczne historie o gigantycznych gadach, które bez wątpienia wprawiały ziemię w drgawki przy każdym stawianym kroku. Pustynia Gobi jest więc bezgranicznym cmentarzem i doskonałym miejscem dla mnie, żeby spojrzeć słońcu w twarz. Długo przed wschodem leżałem na piasku, by pozbierać ostatnie myśli. Sztuka polegała na tym, by wznieść się możliwie najwyżej w atmosferę w kierunku czerwonozłotej kuli. Wtedy, kiedy stracę przytomność, będę spadać w straszliwym żarze i moje ciało zostanie rozerwane na strzępy, które sfruną na grunt pustyni. Wtedy nie zdołam zagrzebać się pod powierzchnią własną, nikczemną siłą woli. Cały pozostanę na miękkiej ziemi. Poza tym, jeśli podmuch promieni będzie wystarczająco silny, by spalić nagie ciało na tak ogromnej wysokości, może umrę, zanim moje szczątki dotkną piaszczystego, twardego łoża. Wydawało się to właściwym posunięciem. Nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Zastanawiałem się, czy inni nieśmiertelni wiedzą, co zamierzam zrobić i czy w ogóle ich to obchodzi. Nie wysłałem im żadnych pożegnalnych liścików. W końcu wielkie ciepło nadchodzącego świtu wpełzło na pustynię. Wstałem z ziemi, ściągnąłem odzienie i zacząłem wspinać się na wzniesienie terenu. Oczy paliły mnie już od bladych promieni światła. Unosiłem się coraz wyżej, wybijałem ponad strefę, powyżej której moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Wreszcie powietrze stało się rozrzedzone, nie mogłem już oddychać i z trudem brnąłem przez atmosferę. Potem nadeszło światło. Tak wszechobecne, tak gorące, tak oślepiające, że wydawało się wielkim ryczącym hałasem. Ujrzałem żółte i pomarańczowe promienie podrywające wszystko do góry. Gapiłem się w nie i czułem, jakby wrząca woda wlewała mi się do oczu. Chyba otworzyłem usta. Czy chciałem połknąć ten rozwścieczony ogień? Nagle słońce było moje. Widziałem je, dosięgałem. Potem światło pokryło mnie niczym ciekły ołów, paraliżując i torturując ciało ponad wszelką wytrzymałość. Wyłem z bólu. Jednak nadal nie odwracałem wzroku i nadal nie spadałem! Dlatego lekceważę cię, niebo! Nagle wypełniła mnie pustka. Poczułem brak słów i myśli. Wirowałem, płynąłem. I kiedy ogarnęły mnie ciemność i chłód, nie było już nic poza utratą przytomności... Zdałem sobie sprawę, że zacząłem spadać. Słyszałem świst powietrza pędzącego za mną i nawoływania innych, jak mi się zdawało. Poprzez nieznośny, zlewający się ryk dobiegł mnie wyraźnie głos dziecka. Potem nic... Czy śniłem? Byliśmy w zamkniętej salce, w szpitalu pachnącym chorobą i śmiercią, a ja wskazywałem ręką łóżko. Na poduszce leżała dziewczynka, blada, mała i na wpół martwa.
|
Wątki
|