ďťż
Jak ciÄ zĹapiÄ
, to znaczy, Ĺźe oszukiwaĹeĹ. Jak nie, to znaczy, Ĺźe posĹuĹźyĹeĹ siÄ odpowiedniÄ
taktykÄ
.
- Kiedy wymawiał słowo dom", jego głos zadrżał, palce znieruchomiały na
globusie. Clary była pewna, że dotykajš miejsca, gdzie leży Idris. Hodge uciekł wzrokiem. - Zrobili to, co każdy by zrobił. - Nie każdy. Ty nie i ja również nie. Pozwolić przyjacielowi cierpieć zamiast mnie? Musisz być rozgoryczony, Starkweather. wiadomoć, że bez mrugnięcia okiem skazali cię na taki los... Hodge wzruszył ramionami. - Ale to nie wina dzieci. One nic nie zrobiły... - Nie wiedziałem, że tak lubisz dzieci, Starkweather - rzucił Valentine takim tonem, jakby ta myl go rozbawiła. Z piersi Hodge'a wyrwało się westchnienie. - Jace... - Nie mów o nim. - Valentine po raz pierwszy pozwolił sobie na gniew. Zerknšł na nieruchomš postać leżšcš na podłodze. -On krwawi. Dlaczego? Hodge przycisnšł Kielich do serca. Jego kostki zbielały. - To nie jego krew. Jest nieprzytomny, ale nie ranny. Valentine spojrzał na niego z umiechem. - Ciekawe, co o tobie pomyli, kiedy się ocknie. Zdrada zawsze jest brzydka, ale zdrada dziecka... dwa razy gorsza, nie uważasz? - Nie skrzywdzisz go - wyszeptał Hodge. - Przysišgłe, że nie zrobisz mu krzywdy. - Nigdy tego nie przysięgałem - ucišł Valentine. Odsunšł się od biurka i ruszył w stronę Hodge'a, a ten zaczšł się cofać jak małe zwierzštko schwytane w pułapkę. Miał nieszczęliwš minę. - A co by zrobił, gdybym powiedział, że zamierzam go skrzywdzić? Walczyłby ze mnš? Zatrzymał Kielich? Nawet gdyby udało ci się mnie zabić, Clave nigdy nie zdjęłoby z ciebie klštwy. Ukrywałby się tutaj do mierci, tak przerażony, że bałby się szerzej otworzyć okno. Co by oddał, żeby już więcej się nie bać? Co by oddał, żeby znowu znaleć się w domu? Clary oderwała od nich wzrok. Już nie mogła znieć wyrazu twarzy Hodge'a. - Obiecaj, że nie zrobisz mu krzywdy, a dam ci Kielich - rzekł zdławionym głosem nauczyciel. - Nie - odparł Valentine jeszcze ciszej. - I tak mi go dasz. -Wycišgnšł rękę. Hodge zamknšł oczy. Przez chwilę jego twarz wyglšdała jak marmurowe oblicze jednego z aniołów podtrzymujšcych biurko: zbolała, poważna, przytłoczona straszliwym ciężarem. Potem zaklšł żałonie i podał naczynie Valentine'owi. Jego dłoń trzęsła się jak lić na silnym wietrze. - Dziękuję. - Valentine wzišł od niego Kielich i przyjrzał mu się w zadumie. - Zdaje się, że wyszczerbiłe brzeg. Hodge milczał. Twarz miał szarš. Valentine schylił się i wzišł Jace'a na ręce. Podniósł go bez wysiłku. Gdy Clary zobaczyła, jak nienagannie skrojona marynarka napina się na jego ramionach i plecach, uwiadomiła sobie, że jest potężnym mężczyznš, z torsem jak pień dębu. Jace, bezwładny w jego ramionach, wyglšdał przy nim jak dziecko. - Wkrótce będzie razem z ojcem - powiedział Valentine, patrzšc na bladš twarz chłopca. - Tam gdzie jego miejsce. Hodge drgnšł. Valentine odwrócił się i ruszył w stronę kurtyny z drgajšcego powietrza, przez którš wszedł. Zostawił bramę otwartš. Jej blask raził oczy, jakby silne słońce odbijało się od powierzchni lustra. Hodge wycišgnšł błagalnie rękę. - Zaczekaj! krzyknšł. A co z twojš obietnicš? Przyrzekłe, że zdejmiesz ze mnie klštwę. - To prawda przyznał Valentine. Zatrzymał się i spojrzał twardo na Hodgea. Nauczyciel gwałtownie wcišgnšł powietrze i cofnšł się, przykładajšc dłoń do piersi, jakby cos trafiło go w serce. Spomiędzy jego palców trysnšł na podłogę czarny płyn. Hodge uniósł pooranš twarz i spojrzał na Valentina dzikim wzrokiem. - Już? Wykrztusił Klštwa już zdjęta? - Tak. I może kupiona wolnoć przyniesie ci radoć. Po tych słowach Valentine przeszedł przez kurtynę. Przez chwilę jego postać migotała, jakby stał pod wodš. Potem zniknšł, zabierajšc ze sobš Jacea. 20 Szczurzy zaułek Hodge patrzył za nim, dyszšc ciężko i zaciskajšc pięci. Lewš dłoń miał ubrudzonš ciemnym płynem, który wysšczył się z jego piersi. Na twarzy radoć mieszała się z nienawiciš do samego siebie. - Hodge! - Clary zabębniła w niewidzialnš cianę, która ich rozdzielała. Ból przeszył jej ramię, ale był niczym w porównaniu z pieczeniem w piersi. Miała wrażenie, że serce jej zaraz wyskoczy. Jace, Jace, Jace! Imię dwięczało w jej głowie, jakby się domagało, żeby je wykrzyczeć. - Hodge, wypuć mnie! Nauczyciel odwrócił się i pokręcił głowš. - Nie mogę - powiedział, wycierajšc nienagannie czystš chusteczkš poplamionš rękę. W jego głosie brzmiał szczery żal. -Próbowałaby mnie zabić. - Nie. Obiecuję.
|
WÄ
tki
|