"Któregoś dnia znów...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
.."
To zdanie odbijało się echem w jego myślach, jeszcze długo po tym, jak świadomość obecności wilków wygasła.
Lan wiódł ich na południe, powolnym lecz stałym tem­pem. Nie mogli jechać szybciej, nie w tych warunkach. Ota­czała ich noc, dzicz dookoła, łagodnie pofałdowany teren, poszycie niewidoczne, dopóki nie dotknie się go stopą, gęste drzewa skryte w cieniu. Strażnik dwukrotnie ich opuszczał, zawracając w stronę sierpu księżyca. Dwa razy jego i Man­darba pochłaniał mrok. Kiedy powracał, nie wspominał nic o pościgu.
Egwene trzymała się blisko Nynaeve. Do uszu Perrina wpadały niewyraźne strzępy ich głosów, pogrążonych w peł­nej podniecenia rozmowie. Obydwie były tak rozradowane, jakby na powrót znalazły się w domu. Sam wlókł się w ogo­nie niewielkiej kolumny. Wiedząca czasami obracała się w siodle, by popatrzeć na niego, wtedy kiwał do niej ręką, jakby chciał powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale nie opuszczał swej pozycji. Miał nad czym się zastanawiać, nie potrafił jednak uporządkować myśli.
"Co ma się zdarzyć? Co ma się zdarzyć?"
Dopiero tuż przed świtem Moiraine wreszcie zarządziła postój. Lan zjechał do wąwozu, w niszy jednego ze zboczy można było bezpiecznie rozpalić ognisko.
Pozwolono im wreszcie zdjąć z siebie białe płaszcze i zakopać je w dziurze wygrzebanej obok ogniska. Perrin już miał zrzucić swój, gdy jego wzrok objął nagle wyhaf­towane na piersi złote słońce i dwie złote gwiazdy pod nim. Jak oparzony wypuścił tkaninę z rąk, odszedł na bok i wycierając ręce o kaftan, usiadł samotnie.
- A teraz - powiedziała Egwene, gdy Lan zasypał już dziurę ziemią - czy ktoś mi powie, gdzie są Rand i Mat?
- Sądzę, że w Caemlyn - odparła z namysłem Moi­raine - albo przynajmniej w drodze do Caemlyn.
Nynaeve prychnęła głośno i lekceważąco, jednakże Aes Sedai mówiła dalej, jakby jej nikt nie przerywał.
- Jeśli nie, to i tak ich znajdę. Obiecuję.
W milczeniu zjedli posiłek składający się z chleba, sera i gorącej herbaty. Nawet Egwene pomimo odczuwanego en­tuzjazmu poddała się zmęczeniu. Wiedząca wyciągnęła ze swej torby maści, jedną, by nasmarować pręgi, które więzy pozostawiły na nadgarstkach Egwene, inną na pozostałe ob­rażenia. Kiedy podeszła do Perrina, siedzący na skraju światła padającego z ogniska, nawet na nią nie spojrzał.
Stała i patrzyła na niego w milczeniu przez jakiś czas, po czym przykucnęła obok niego ze swą torbą, mówiąc roz­kazującym tonem:
- Zdejmij kaftan i koszulę, Perrin. Powiedziała mi, że jeden z Białych Płaszczy bardzo cię nie lubił.
Wolno wykonywał zalecenia, częścią swego umysłu na­dal rozpamiętując przesłanie, które otrzymał od Łatki, do­póki w pewnym momencie Nynaeve nie jęknęła głośno. Zdziwiony spojrzał na nią, a potem na swoją nagą pierś. Stanowiła jedną plątaninę barw, nowsze, purpurowe plamy nakładały się na starsze, które zdążyły już przejść w odcienie brązu i żółci. Tylko grube węzły mięśni nabytych podczas godzin spędzonych w kuźni pana Luhhana uratowały go przed połamaniem żeber. Myśli skupione na wilkach spo­wodowały, że udało mu się zapomnieć o cierpieniu; teraz jednak ból skwapliwie powrócił. Mimowolnie zrobił głęboki wdech i jęknął przez zaciśnięte wargi.
- Dlaczego tak bardzo cię nie znosił? - zapytała Ny­naeve z niedowierzaniem.
"Zabiłem dwóch ludzi."
- Nie wiem - powiedział na głos.
Poszperała w swojej torbie i Perrin wzdrygnął się, gdy zaczęła smarować jego sińce jakąś tłustą maścią.
- Ziemny bluszcz, pięciopalec i promiennik - wy­jaśniła.
Maść grzała i zarazem ziębiła, sprawiając, że drżał i jed­nocześnie się pocił, ale nie protestował. Miał już wcześniej doświadczenia z maściami i okładami Nynaeve. Delikatnie wcierała palcami maść, a gorąco i zimno tymczasem zani­kało, zabierając ze sobą ból. Purpurowe plamy nabierały brązowego odcienia, a brązowe i żółte bladły, niektóre cał­kowicie zniknęły. Gdy zrobił na próbę głęboki wdech, po­czuł jedynie pojedynczy skurcz.
- Wyglądasz na zdziwionego - zauważyła Nynaeve.
Sama wyglądała na nieco zdziwioną i jakoś dziwnie przestraszoną.
- Następnym razem możesz do niej iść.
- Nie jestem zdziwiony - uspokoił ją - po prostu zadowolony.
Maści Nynaeve czasami działały szybko, a czasami wolno, ale działały zawsze.
- Co... co się stało z Randem i Matem?
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.