W końcu powlekli Tita siłą...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Blaski pożaru rozświetlały noc. Przecięli jakieś pole i doszli do drogi, idąc korytem dawnego strumienia. Kiedy już zobaczyli starego mercedesa, el Gurre położył rękę na ramieniu Tita i powiedział cicho, że dobrze się spisał i że teraz jest już po wszystkim. Ale on nie przestał powtarzać tamtego zdania. Nie krzyczał. Mówił cicho, głosem małego dziecka. Co myśmy, u diabła, zrobili. Co myśmy, u diabła, zrobili. Co myśmy, u diabła, zrobili.
Stara farma Mato Rujo tkwiła ślepa pośród pól, odcinając się płomienną czerwienią od mroku nocy. Jedyna plama na tle pustej przestrzeni równiny.
Trzy dni później jakiś mężczyzna podjechał konno do farmy Mato Rujo. Ubranie miał w strzępach i był brudny. Koń był nędzną chabetą, sama skóra i kości. Miał chore oczy i muchy krążyły wokół żółtej wydzieliny cieknącej mu po pysku.
Mężczyzna ujrzał mury farmy, które sterczały, poczerniałe i niepotrzebne, pośrodku olbrzymiego, wypalonego rusztu. Wyglądały jak ocalałe zęby w ustach starca. Pożar strawił także wielki dąb, który od lat użyczał domowi cienia. Niczym czarny szpon, śmierdział nieszczęściem.
Mężczyzna pozostał w siodle. Jadąc stępa, zatoczył półokrąg wokół farmy. Zbliżył się do studni i nie zsiadając z konia odwiązał wiadro i spuścił je w dół. Usłyszał uderzenie blachy o wodę. Podniósł wzrok na farmę. Zobaczył, że na ziemi, oparta o to, co zostało z muru, siedziała dziewczynka. Wpatrywała się w niego nieruchomymi oczami, które błyszczały w brudnej od dymu twarzy. Miała czerwoną spódniczkę. Była cała podrapana. Lub poraniona.
Mężczyzna wyciągnął wiadro ze studni. Woda była prawie czarna. Zamieszał lekko cynowym czerpakiem, ale czarny osad nie znikał. Napełnił czerpak, podniósł go do ust i wypił długi łyk. Spojrzał raz jeszcze na wodę w wiadrze. Splunął do środka. Potem postawił wszystko na brzegu studni i ścisnął piętami brzuch konia.
Podjechał do dziewczynki. Ona podniosła głowę, by na niego spojrzeć. Zdawało się, że nie ma nic do powiedzenia. Mężczyzna przyglądał się jej przez chwilę. Oczom, wargom, włosom. Potem podał jej rękę. Ona wstała, ujęła rękę mężczyzny, a on ją wciągnął na grzbiet konia, za siebie. Stara chabeta poprawiła się na nogach. Dwa razy podrzuciła łbem. Mężczyzna wydał wargami dziwny dźwięk i koń się uspokoił.
Kiedy oddalali się od farmy, truchtem, w palącym słońcu, dziewczynka spuściła głowę i, z czołem wspartym na brudnych plecach mężczyzny, zasnęła.
Dwa
Zapaliło się zielone światło i kobieta przeszła przez ulicę. Szła patrząc pod nogi, bo przed chwilą przestało padać i w zagłębieniach asfaltu zostały kałuże przypominające o tym nieoczekiwanym wczesnowiosennym deszczu. Szła krokiem eleganckim, dostosowanym do wąskiej spódnicy czarnego kostiumu. Widziała i omijała kałuże.
Znalazłszy się na przeciwległym chodniku, przystanęła. Przechodzili ludzie, zapełniając późne popołudnie krokami wiodącymi do domu czy na przechadzkę. Kobiecie podobało się uczucie, że zalewa ją miasto, toteż stała tak przez chwilę na środku chodnika, nieprzenikniona, jak kobieta, którą właśnie zostawił kochanek. Niezdolna się z tym pogodzić.
Potem zdecydowała się iść w prawo i ruszyła w tę stronę, dołączając do ogółu idących. Szła bez pośpiechu, podchodząc do wystaw, owinięta szalem, który przytrzymywała na piersi. Mimo swojego wieku, szła, wysoka i spokojna, młodzieńczym krokiem, który jej siwym włosom nadawał coś szlachetnego. Siwe włosy zebrane były na karku i spięte ciemnym grzebieniem, jak u młodej dziewczyny.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.